– Znakomicie – zgodził się Erling. Móri ich jednak powstrzymał.
– Nie – powiedział pospiesznie. Posługiwał się norweskim, by zarządca nie zrozumiał. – Tam nie ma nic, co mogłoby mieć dla nas znaczenie. Nie musimy tam szukać. Gród Habsburg jest wolny. Ale pamiętacie dokładnie inskrypcję na naszyjniku?
– „Tam gdzie jastrzębie latają ponad Aare, śpią wielcy mistrzowie” – wyrecytowała Tiril. No właśnie.
Znajdowali się w dalszym ciągu w pomieszczeniach wieży.
– Wejdźmy jeszcze raz na samą górę – rzekł Móri.
Zarządcy wyjaśnił, że chciałby jeszcze raz coś sprawdzić.
Ponownie wspięli się po wysokich, stromych schodach.
Kiedy byli już na górze z rozległym widokiem na okolicę, Móri powiedział, przekrzykując szum wiatru:
– Za pierwszym razem widziałem tu coś bardzo interesującego, ale zapomniałem zapytać. Czy widzieliście ten zamek obronny tam dalej w dolinie?
Tiril zastanawiała się. Przypomniała sobie, że kiedy dotarli do Zachodniego Habsburga, Móri stał się bardzo niespokojny. Nieustannie oglądał się za siebie i mówił o złych mocach. Później, kiedy już weszli do zamku, ostrzegał, że powietrze jest ciężkie od strasznej grozy.
Owszem, Habsburg mógł być czysty. Ale tam w dolinie… „gdzie jastrzębie latają ponad Aare”…
Zarządca wyjaśnił, że ów zamek obronny, o który pytał Móri, to wspaniała budowla i nadal mieszkają tam znakomici państwo. Na kolejne pytania Móriego odpowiadał przeważnie syn gospodarza, dodał też, że nie istnieje żadna opowieść związana z historią tamtego zamku.
Móri zastanawiał się długo. Jego badawcze spojrzenie przesuwało się wolno, uważnie oglądał dolinę.
– A czy w okolicy istnieją jakieś inne zamki? Na przykład… w tamtym kierunku?
Wskazał przed siebie, a Tiril wiedziała, że to z tamtej strony dociera do niego przeczucie grozy.
Zarządca zastanawiał się.
– Teraz to chyba nie, ale zdaje się w przeszłości jakiś zamek tam stał. Nic już z niego nie zostało, ale to chyba rzeczywiście było w tamtym kierunku.
– A jak się nazywa to miejsce? – zapytał Móri, a w jego głosie wyczuwało się wielkie napięcie.
– Jak się nazywa? Zdaje mi się, że Graben.
Graben? Von Graben, zdawały się mówić spojrzenia Móriego, Erlinga i Tiril.
– To tam – szepnął Móri cicho. Opuścił ramiona, jakby ta wiadomość przyniosła mu ulgę po bardzo długim oczekiwaniu.
– Dlaczego to się nazywa Graben? – spytała Tiril żałosnym głosem. Sprawa dotyczyła jej osobiście, bo przecież jej ojcem był von Graben, a więc ona również tak się nazywała.
Móri położył jej rękę na ramieniu, żeby ją zapewnić, że to wszystko naprawdę nie ma z nią najmniejszego związku.
Zarządca powiedział trochę niepewnie:
– Bardzo niewiele wiem o tym wszystkim. Dlaczego stary zamek nazywał się Graben? Po prostu nie mam pojęcia. Słyszałem tylko jeszcze w dzieciństwie, jak ludzie gadali o tych ruinach. O tym, że dawno temu miał tam jakoby mieszkać pewien bogaty i bardzo zły pan. Był on okropnie religijny. Czy był zakonnikiem, czy nie, nie potrafiłbym powiedzieć, słyszałem co prawda o jakimś zakonie, ale nie umiałbym tego powiązać z zamkiem. No tak… Ten pan był podobno bardzo ważną figurą za czasów inkwizycji, ale nic pewnego nie wiem.
– W takim razie musiałby być dominikaninem – powiedział Erling. – Albo może jezuitą. Pierwsi znani byli ze swojej bezkompromisowej postawy wobec wszelkich sekt, drudzy natomiast z dosyć pobłażliwego stosunku do grzechów. Sprzedawali na przykład grzesznikom listy absolucyjne. Sami także grzeszyli sporo, ale łatwo udzielali sobie odpuszczenia grzechów. Również oni byli fanatykami jeśli chodzi o zwalczanie ludzi myślących inaczej.
Zarządca wtrącił:
Tak, słyszałem, że ludzie niezbyt chętnie chodzili pobliże ruin, gadali, że miejsce jest naprawdę straszne.
Tiril zadrżała. Z trzech powodów. Sprawił to chłodny wieczorny wiatr, otoczone złą sławą ruiny daleko w dolinie, a przede wszystkim to, co o polowaniu na innowierców i inaczej myślących powiedział Erling.
Jej wyraźne drżenie stało się sygnałem, że trzeba wracać na dół, gdzie czeka już smakowita kolacja.
Po posiłku zasiedli wszyscy do rozmowy, gospodarze z synem i troje gości. Tiril zwróciła uwagę, że Erling pije więcej niż poprzednio i że to martwi również Móriego. Ale atmosfera przy stole była wspaniała i zarządca wyraził pragnienie, by takie wizyty zdarzały im się częściej.
Troje podróżnych opowiadało o Norwegii i Islandii, a także o swoich poprzednich przygodach. Ale prawdziwy powód, dla którego trójka przyjaciół tu przyjechała, nie został wyjawiony.
Ta noc była przyjemną odmianą po niespokojnym śnie w gospodzie pod Zurychem, gdzie jacyś goście weselni robili co mogli, by wszystkich pobudzić.
Następnego ranka bardzo wcześnie podróżni pożegnali się z sympatycznymi gospodarzami i wyjechali.
Zamierzali posuwać się wzdłuż rzeki Aare, dopóki nie znajdą się na wzniesieniu, gdzie, jak sądzili, powinny znajdować się ruiny Graben..
Zawsze zresztą można pytać o drogę.
Móri jednak był bardzo niespokojny i wydawał się przygnębiony. Tiril bardzo się to nie podobało.
Erling również zauważył dziwny nastrój przyjaciela.
– Móri, co z tobą?
– Gdybym miał wybierać, to bym natychmiast zawrócił.
Tiril miała ochotę zastosować swoją metodę i powiedzieć prowokująco: „No to wracajmy”, ale powstrzymała się. Nie można przesadzać.
Na szczęście Móri sam rozwiązał problem.
– Nie, oczywiście, że nie wracamy, jesteśmy przecież prawie u celu. Przyznać jednak muszę, że się boję. Powinniśmy być bardzo ostrożni i czujni. Obiecajcie mi to!
– Obiecujemy.
Tiril rozejrzała się wokół. Znajdowali się na dnie doliny, otoczonej wysokimi i stromymi górami.
Poczuła się bardzo mała. I to z wielu powodów. W jaką to straszną sprawę wszyscy troje się wdali? O co tu może chodzić, skoro nawet nadludzko silny Móri jest tym tak poruszony?
A w dodatku nie było przy nich towarzyszy Móriego.
Rozdział 17
Kiedy zbliżali się do rzeki, Erling i Tiril jechali obok siebie. Tu w dole droga była wystarczająco szeroka na dwoje jeźdźców. Móri znajdował się dość daleko przed nimi.
– Nasz drogi czarnoksiężnik zmienił się, a pod pewnymi względami nie zmienił w ciągu tych czternastu lat – stwierdził Erling. – Najwyraźniejszą odmianą jest to, że nosi teraz normalne, zwyczajne ubrania. Jak widzę, zrezygnował z tej swojej brunatnej peleryny.
– O, ale wciąż ją ma – rzekła Tiril zarazem złośliwie i czule. – Jest już taka zniszczona, że przez dziury widać niebo, ale wiesz, jak to jest z ubraniem, które człowiek kocha. Trudno się z nim rozstać.
– Wiem – uśmiechnął się Erling. – Ale też wydaje mi się, że Móri jakby wydoroślał, dojrzał. I stał się spokojniejszy. Te lata z tobą dobrze mu zrobiły, Tiril.
– Dziękuję ci! Erling mówił dalej:
– Najpierw zauważyłem, że nie wygląda już tak strasznie jak dawniej. Już nie budzi skojarzeń z brunatną grozą z innego świata. Ale wczoraj i dzisiaj to znowu dawny Móri.
– Tak, zauważyłam, że zarządca i jego żona z początku rzucali na niego pełne lęku spojrzenia. Pojęcia nie mam, co go teraz przeraża. Ale nie ulega wątpliwości, że to coś działa na ponurą stronę jego osobowości.
– Trudno ci się z nim żyje?
– Nie, skąd! – zaprotestowała. – On kocha dzieci i mnie. Wspaniale rozumieją się z moją matką. Ale, oczywiście, miewa trudne chwile. Jakieś koszmary, napady lęku. Podróż przez królestwo umarłych odcisnęła piętno na jego świadomości i to jest już nieodwracalne, Erlingu. Te koszmary to dla niego okropna rzecz, a ja jestem bezradna!
Читать дальше