Teraz zbliża się ten… ten…
I podwładny Leona uciekł znowu.
Jego szef zaklął cicho. Wszystko działo się tak szybko, w takim obłąkańczym wirze, że nie miał czasu się zastanowić.
Chciał wołać do potwora, że są wspólnikami, że znajdują się po tej samej stronie, wyglądało jednak na to, że tamten nawet go nie zauważa, brnie po prostu dalej, wciąż wpatrzony w postać wysoko na skale.
Miecz rozbłysnął w księżycowym blasku. Przerażająca istota ryknęła, nie przejmowała się wcale owym nic nie znaczącym człowiekiem, który trzymał w dłoniach tylko zwykły miecz.
Wamba jest niepokonany, żadna stworzona przez ludzi broń się go nie ima, mnisi go o tym zapewnili.
Wyciągnął przed siebie ciężką łapę i cisnął kolejne przekleństwo na to chwiejne ludzkie źdźbło stojące przed nim akurat na odpowiedniej wysokości. Byli teraz równi sobie. Znakomicie!
Miecz świsnął w powietrzu.
Tyle tylko, że to nie był żaden zwyczajny człowiek ani żaden zwyczajny miecz.
I człowiek, i jego broń należeli do tej samej sfery, co Wamba. Do owej ogromnej, tajemniczej przestrzeni, zwanej drugim światem. I człowiek, i jego broń posiadali moc nie pochodzącą z ziemi.
Tego jednak Wamba wiedzieć nie mógł.
Jordi miał świadomość, że to jego ostatnia szansa. Jego jedyna chwila. Pierwszy atak Wamby najwyraźniej chybił, ale następstwa były zauważalne! Jordi miał wrażenie, jakby się znalazł na skraju wielkiego ognia, na tyle blisko, że trujące płomienie osmalały mu skórę, paliły w piersi, nie pozwalając oddychać.
Wamba znowu wydał z siebie ryk. Potworny ryk z piekielnych otchłani, który jednak nagle umilkł, gdy jednym jedynym wściekłym cięciem Jordi odrąbał łeb monstrum od reszty ciała.
Wydawało się, że również strumyk zamilkł na moment. Jeszcze zanim straszny łeb spadł głucho na miękką trawę, przez las przetoczył się pełen zgrozy szum.
Łeb upadł, ale zaraz znowu zerwał się z ziemi i potoczył w stronę Leona oraz jego bandy. Emma i Alonzo zdążyli odskoczyć, Leon jednak został trafiony, zanim prychająca i parskająca kula przemieniła się w dym i wytrzeszczone ślepia zniknęły.
Masywne cielsko potwora zrobiło jeszcze kilka obrotów wokół własnej osi, po czym ono także, z sykiem i parskaniem, przemieniło się w chmurę dymu i rozpłynęło w powietrzu.
– Nie – wyszeptał Leon.
– Nie – powtórzyła za nim jak echo Emma. Alonzo nie powiedział nic. Klęczał na ziemi wstrząsany wymiotami. Jego ludzie uciekli dawno temu.
– Biegnij, Elio – szeptał Pedro. – Uciekaj, bo to ciebie ci ludzie ścigają. Biegnij na dół, do posiadłości. Oni nie wiedzą o jej istnieniu.
Tylko żeby cię nikt nie zobaczył! Ukryj się, gdyby to było konieczne!
Ja muszę się zająć Unni i Jordim. Niedługo do ciebie dołączymy.
Elio wahał się tylko przez ułamek sekundy, po czym pędem ruszył przed siebie. Unni tymczasem już się wspięła na skałę, by spotkać Jordiego. Trzymając się za ręce, schodzili w dół, do Pedra. Potem wszyscy troje poszli dalej, zanim Leon zdążył się pozbierać, byli już daleko. On natomiast zataczał się na polance, nie mógł ustać o własnych siłach, wściekła Emma musiała go podpierać.
– Ocknij się nareszcie, do cholery! – syczała, szarpiąc go z całej siły. – Opanuj się, bo tamci nam uciekną! Fuj! Jak ty okropnie śmierdzisz! Dlaczego nie odskoczyłeś na bok?
Z całej siły kopnęła Alonza w zadek.
– Wstawaj, ty tchórzu! Musimy dostać się do samochodów przed nimi!
Żelazna dziewica, myślał Alonzo ze złością, zbierając się z ziemi.
Chociaż akurat dziewica to może nie za bardzo.
Wiedział, że zachował się idiotycznie. Od tej chwili raczej nie miał szansy jej zdobyć.
A zresztą, czy naprawdę tak tego chciał?
Akurat teraz, szczerze powiedziawszy, nie miał ochoty. Później, to może i owszem, teraz jednak chciał jak najprędzej wynieść się stąd.
Leon patrzył na niego rozgorączkowany, w oczach szefa był jakiś żar, na którego widok Alonzo się skulił.
– Szybko! Musimy złapać Elia! Wracamy do ich samochodu! – rozkazywał Leon. Zdążył już odzyskać władczy ton.
– Tutaj nie możemy siedzieć – zgadzała się Emma.
– Co, do cholery, oni mają do roboty w tym lesie? – zastanawiał się Alonzo.
– Widocznie mnisi chcieli ich tutaj mieć – wyjaśnił Leon.
– Tak – znowu potwierdziła Emma. – Ja przypuszczam, że ów potwór tutaj gdzieś miał swoje miejsce.
Głosy ludzi umilkły. Księżyc odzyskał panowanie nad idyllicznym brzegiem rzeki. Nic nie wskazywało na to, że dopiero co rozegrała się tu niezwykła, straszliwa walka.
Unni i jej przyjaciele musieli pokonywać bardzo stromy kawałek drogi, najwyraźniej trochę zabłądzili. Nie na tyle jednak, by sobie nie poradzić.
Jordi nie miał już miecza. Został mu on wyjęty z rąk i po prostu rozpłynął się w powietrzu, kiedy wypełnił zadanie. Teraz Jordi wyglądał na bardzo zmęczonego, był wykończony.
– Usłyszałem, jak mówią, że muszą się spieszyć z powrotem do samochodów – powiedział Pedro.
– To znaczy, że nie odkryli posiadłości? – zdziwił się Jordi.
– Nie sądzę. Stamtąd nie można jej dojrzeć, a noc była bardzo ciemna, kiedy się pojawili. Źle zrozumieli nasze zamiary.
– Ale to może oznaczać, że czekają przy samochodzie – przestraszyła się Unni, gdy Jordi pomagał jej zejść ze stromego skalnego występu.
– Istnieje takie niebezpieczeństwo – przyznał Pedro. – Musimy być ostrożni i jak najszybciej zejść na dół, to oni się nie zorientują, że popełnili błąd, i nie będą niczego szukać.
Unni martwiła się o Jordiego. Był jakiś nieswój. Walka z takim trollem nigdy człowiekowi na zdrowie nie wychodzi.
Z bliska ruiny wyglądały strasznie. Resztki zawalonego dachu wisiały groźnie nad głowami wędrowców, gdy próbowali wejść do środka, a wszędzie tam, gdzie nie docierała niebieskawa poświata księżycowej nocy, kryły się głębokie cienie.
Posiadłość najwyraźniej opierała się rabusiom, pod zapadniętymi sufitami bowiem zachowały się jeszcze niektóre meble. Żadnych wartościowych rzeczy pewnie za wiele nie było, ale Elio po długich i skomplikowanych obliczeniach zdołał ustalić, gdzie mogła się znajdować sypialnia jego ojca, Enrica, oraz brata ojca, Santiago.
Pedro zgadzał się z jego wnioskami. Przed jednym z domów wciąż znajdowały się resztki żywopłotu, teraz całkiem zdziczałego. Za nim właśnie, patrząc z okna sypialni, Santiago i jego ojciec, Felipe, pradziadek Elia, musieli zakopać tę jakąś tajemniczą rzecz.
– Zostań tutaj wewnątrz, Unni – polecił Pedro. – My wyjdziemy, a ty wczujesz się w rolę Enrica i pokażesz nam, gdzie oni mogli kopać.
Unni bardzo się nie podobała myśl, że musi zostać sama w tych upiornych ruinach.
– Może oni w jakiś sposób oznakowali miejsce? – zaczęła nieśmiało.
Bez skutku. Jordi znajdował się już na dworze, do niego więc nie mogła się odwołać, pozostali zaś byli zbyt przejęci, by zwracać uwagę na jej strach.
Wszyscy mężczyźni wyszli do ogrodu. Unni napinała mięśnie, by nie dopuszczać do siebie łęku, który oddzielał ją od świata niczym ściana wzniesiona przez najrozmaitsze upiory i wszelkie odmiany zła. Nie wspominając już o suficie, który jakby się na nią czaił, celując w jej głowę połamanymi kikutami desek, kiwających się teraz złowieszczo po tym, jak Elio miał nieszczęście potknąć się na progu i zatrząść całym tym paskudztwem.
Читать дальше