– Cóż więc go tu ciągnie? Dlaczego pragnie tu przybyć?
– Nic wiem – odpowiedział powoli. – Jest zrozpaczony z powodu skarbu. Nic z tego nie pojmuje i sądzę, że chce od nas pomocy. Ale…
– Co jeszcze?
– Wiesz, ma przedziwne, bardzo sprzeczne uczucia, jeśli idzie o erotykę. Sporo ich wyczuwam. Jest brutalny i bezwzględny, a jednocześnie broni się przed kontaktem z innymi kobietami…
– Z innymi? A więc chodzi o Elisę?
– Nie wiem na pewno, ale tak przypuszczam.
– Na Boga! Czy nie dość już ukrzywdził tę dziewczynę?
Dominik dodał pospiesznie:
– Pamiętaj, że ja zgaduję. On ukrywa przede mną swoje uczucia wobec kobiet, mogę więc tylko przypuszczać.
– Ukrywa przed tobą? Czy wie, że nadal śledzisz jego myśli?
– No, cóż. Może ukrywa je przed samym sobą.
– Wygląda na to, mój najdroższy, że Ulvhedin żywi uczucia, do jakich nie chce się przyznać.
– Doszedłem dokładnie do tego samego. Ale proszę cię na wszystko, nie spodziewaj się żadnych zmian w jego zachowaniu. Jest równie diaboliczny, tak samo odpychający jak przedtem.
– Nie oczekuję niczego – powiedziała Villemo. – Absolutnie niczego. Ale z drugiej strony odpłynęło już ode mnie owo przedziwne zmęczenie. Ciągle jednak nie ufam jeszcze temu nieszczęśnikowi.
– I ja także – westchnął Dominik. – Najtrudniejsza praca wciąż przed nami. Ale mimo wszystko on wraca, a tym nie wolno nam zapominać.
– Wcale o tym nie zapominam. Ale bardzo niepokoję się o matkę. jak ona przyjmie jego powrót do domu? Czy uważasz, że powinnam jej powiedzieć… kim on jest?
Dominik zawahał się.
– Poczekajmy trochę! Poczekajmy, zobaczymy, jak sprawy potoczą się dalej.
Elisa nalegała, by ochrzcić dziecko jak należy, w kościele.
Andreas odnosił się do tego pomysłu bardzo sceptycznie. Wiedział, że dzieciom z nieprawego łoża niedostępna jest łaska błogosławieństwa i chrztu kościelnego, a ich urodzin nie wpisuje się do ksiąg parafialnych. Elisa jednak upierała się przy swoim. Była już na nogach, rzuciła się w wir pracy, ale dziecko miała zawsze przy sobie, aby móc utulić jego delikatny płacz, by przypadkiem nikomu nie przeszkadzało.
– Matka i ojciec bardzo mocno wierzyli w naszego pana Jezusa Chrystusa – powtarzała z uporem. – I czyż nie On powiada: „Dopuście dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie; do takich bowiem należy królestwo niebieskie”? Moja dusza nie zazna spokoju, dopóki mały Jon nie zostanie ochrzczony. Inaczej mogą go porwać trolle!
Andreas pomyślał, że był już jeden troll, który porwał matkę Jona, ale zdecydował się pomówić z pastorem.
Po wielu ożywionych dyskusjach, w których udział brały obie strony, Elisa zgodziła się na kompromis. Jon zostanie ochrzczony na Grastensholm. Dokona tego sam pastor, zabronił tylko wspominać cokolwiek radzie kościelnej.
W radzie kościelnej zasiadali możni panowie i ich żony i pastor cały czas drżał z obawy przed nimi.
Wszyscy zebrali się więc na Grastensholm, wszyscy z wyjątkiem Gabrielli, która doszła do wniosku, że reumatyzm jest doskonałą wymówką. Nigdy nie cierpiała na tę chorobę, ale w jej umyśle zapanował teraz taki chaos, że choć sama czuła, iż podąża niewłaściwą drogą, na razie nie umiała nic na to poradzić.
Maleńki brunatnooki pieszczoszek Jon otrzymał imię, główkę oblano mu święconą wodą i Elisa była usatysfakcjonowana.
Pastora zaproszono na uroczysty obiad, który spożywano w wielce przyjaznej atmosferze.
Gdy uroczystość miała się ku końcowi, jeden ze służących podbiegł do Niklasa.
– Panie Niklasie, na dziedzińcu stoi jakiś jeździec. To jest… myślę, że to…
Dominik poderwał się.
– Ulvhedin?
Służący popatrzył na niego przerażony.
– Ten, którego nazywali Potworem. On jest… to straszny widok, panie Dominiku.
W tej samej chwili ciężko załomotały wejściowe drzwi. Wszyscy, zdjęci lękiem, zerwali się z miejsc i pospiesznie wybiegli do hallu.
Stał tam Ulvhedin, a długa podróż z pewnością nie uczyniła go piękniejszym. Ciemny, znużony i brudny, ze splątanymi włosami opadającymi niemal do pasa, w skórzanym pancerzu, porwanym teraz na strzępki.
Na dziedzińcu Ulvhedin przeżył ciężkie chwile. Kiedy patrzył na wielkie domiszcze, miał wrażenie, jakby rozdzierano go na dwoje. Aby przerwać strumień napływającego spokoju, ostro zadał sobie samemu pytanie: „Co ja, u diabła, tu robię?” Jego sprzeciw nie był jednak dostatecznie silny, zbyt mocne okazało się uczucie zadowolenia z powrotu do domu.
Chcę do nich wejść, pomyślał. Są tutaj wszyscy. A zwłaszcza ona… Niebieskie oczy, które mnie prześladowały. To nieprawda, że ma oczy aż tak błękitne, nikt takich nie ma. Wmówiłem to sobie. A teraz oni wmawiają sobie, że się poddam i poproszę, by pozwolili mi tu zostać. Ale są w błędzie. Wezmę tylko to, co mi się należy. A potem mogą wszyscy razem iść do diabła!
Kiedy tak stał na dziedzińcu, w jego sercu nadal toczyła się zacięta walka. Z jednej strony chęć zawrócenia i ucieczki. A z drugiej pragnienie, by pozostać, móc… Nie, nie wiedział, co. Ulvhedin zdawał sobie sprawę, że zbyt mocno przeciąga już strunę, ale ponieważ ulepiono go z twardej gliny i był jednym z najciężej dotkniętych w straszliwym rodzie Ludzi Lodu, zło zakorzeniło się w nim głęboko. Nie wystarczyło odegnać je i powiedzieć „teraz mam być grzecznym chłopcem”. Ulvhedin grzecznym chłopcem nie był, ciągle jeszcze tkwił w nim bunt. Dominik miał rację twierdząc, że Villemo za wcześnie wypuściła go z rąk.
To jeszcze nie była pełnia zwycięstwa.
Ulvhedin wiedział o tym. Miał dość sił, by z nimi walczyć. jeszcze im pokaże! Te diabły w ludzkiej skórze, które zniszczyły jego instynkt obronny, zobaczą jeszcze, że ma w sobie nie zdobyte bastiony, za nimi jeszcze mocniejsze twierdze i dopiero w nich samo jądro.
Tam nigdy nie dotrą. Ani oni, ani… ona?
– Witaj w domu – powiedział spokojnie Niklas, gdy stali w hallu.
– Cieszymy się, że znów cię widzimy – odezwała się Villemo. – Naprawdę mieliśmy nadzieję, że wrócisz do domu.
Wbił w nią wzrok.
– Stul pysk – odgryzł się. Jego uczucia do Villemo nie zmieniły się. – Gdzie jest ten, co zna tajemnicę czarodziejskich środków? – zapytał krótko.
Odpowiedziała Irmelin:
– Mój ojciec zmarł na skutek odniesionych ran, po tym jak ściągnąłeś go ze schodów. Ojciec Villemo, którego zrzuciłeś z konia do rowu w drodze na północ, także nie żyje.
W żółtych oczach zalśnił płomień. Jego wzrok padł na stojącą z tyłu Elisę, która wpatrywała się w niego z podziwem.
– Ty – powiedział – pojedziesz ze mną.
– Zostaw ją – zaprotestował Andreas.
Oczy Ulvhedina rozjarzyły się mocniej.
– Ona jest moja. Potrzebuję jej teraz.
Chwycił Elisę za ramię. Villemo nie wytrzymała.
– Nie wolno ci jej teraz tknąć, Ulvhedinie. Niedawno urodziła dziecko.
Zesztywniał, jakby nagle przemienił się w słup lodu. Wpatrywał się w Villemo oczami bez wyrazu.
– Twojego syna – dokończyła.
– Mojego…? – szepnął. Nie był w stanie tego pojąć.
– Tak na ogół bywa, gdy mężczyzna spocznie w ramionach kobiety – wyjaśniła oschle.
Ulvhedin wolno przeniósł wzrok na Elisę, patrzył na nią długo, ze zdziwieniem. Odpowiedziała mu nieco wystraszonym, mokrym od łez, ale radosnym spojrzeniem.
– Czy chcesz go zobaczyć? – zapytała drżącym głosem. – Leży tam, w jadalni. Jest bardzo ładny, podobny do ciebie.
Читать дальше