Hilda zobaczyła ich w alei lipowej jednocześnie: Andreasa, Kaleba i wójta, pędzącego na koniu. Patrzyła na Andreasa i gryzło ją sumienie, że nie może myśleć wyłącznie o ojcu, który martwy leży w stodole.
Weszli do domu wszyscy razem.
– Przekazano mi wiadomość! – wołał wójt. – A więc to jednak Joel Nattmann! Najwyraźniej nie mógł sobie poradzić z dręczącymi wyrzutami sumienia.
– Nie było, niestety, tak jak mówicie – łagodnie zaprzeczył Mattias. – Nie zrobił tego sam.
– Co?
Hildzie zaparło dech w piersiach.
– Najpierw został zabity – wyjaśnił Mattias. – Śmierć nastąpiła bardzo szybko, prawdopodobnie spał i niczego nie poczuł.
– To zupełnie niewiarygodne. – Wójt był oszołomiony. – A potem go powiesili? Żeby wyglądało na to, że… No tak, muszę przyznać, że czasami medyk na coś się zdaje.
Po raz pierwszy usłyszeli pochwałę z ust tego człowieka.
Hilda usiadła.
– Ale kto…?
– Znów ludzie ze wsi – snuł przypuszczenia wójt. Szybko przychodziło mu wydawanie sądów.
– To mało prawdopodobne – wtrącił Andreas. – Byli zbyt przerażeni, żeby to zrobić.
– Ale kto mógł…? – zaczęła Hilda.
– Hm – mówił wójt zamyślony. – Na przykład było was tam wczoraj czterech. Joel Nattmann wyznał, że widział coś na wiosnę. Konia i powóz. Może właściciel konia i powozu wystraszył się?
– Przestańcie! – uniósł się Brand. – Było nas czterech, mój syn, ja, doktor i Kaleb.
– I Hilda – dodał wójt obojętnie. – Dziwne, że ona nic nie słyszała!
– To moja wina – odezwała się Hilda. – To wszystko moja wina. Zamknęłam drzwi do obory na skobel, kiedy poszłam doić, ale zapomniałam o drzwiach do domu.
– Nie wolno nam zbyt pochopnie osądzać – stwierdził Andreas. – Hildo nie możesz mieszkać sama. Gabriella i Kaleb zastanawiają się, czy nie zechciałabyś przenieść się do nich na jakiś czas.
– Ale nie mogę przecież…
Kaleb powiedział z wesołym uśmiechem:
– Potrzebujemy cię. Gabriella i Eli nie dają sobie rady z piątką dzieci teraz, kiedy opiekunka zaniemogła.
Hilda wygładziła spódnicę.
– Ale ja nic nie wiem o dzieciach.
– Czy je lubisz? To najważniejsze.
Przypomniały jej się kamienie, którymi za nią rzucano. Dzieciaki, które czaiły się wokół zagrody, grad padających wyzwisk…
– Nie wiem – odparła zamyślona. – Przypuszczam, że są także miłe dzieci.
Popatrzyli na nią ze zrozumieniem.
– Nasze dzieci nie są złe – uspokajał ją Kaleb. – Tylko rozbrykane. Możesz chyba spróbować przez kilka dni? Jeżeli się nie uda, wymyślimy coś innego.
– Tak… Dziękuję – szepnęła niepewnie.
Przerażała ją myśl, że miałaby zamieszkać samotnie w chacie na skraju lasu. Już raczej zniesie wyzwiska. Ale tak bardzo nie chciała być dla nikogo ciężarem. Czy zaproponowali jej to z litości, czy rzeczywiście na coś może się przydać?
Życie stłamsiło Hildę do tego stopnia, że nie była pewna, czy naprawdę może zaufać tym na pozór wspaniałym ludziom, a tym bardziej przywiązać się do nich.
– Muszę to wszystko jakoś uporządkować – odezwał się zniecierpliwiony wójt. – Dlaczego ktoś chciał zabić Joela Nattmanna? Czy on wiedział o czymś, poza tym koniem i powozem?
– Ojciec tak dużo mówił – powiedziała wymijająco Hilda. – Nigdy go nie słuchałam.
– Czy mógł się czegoś dowiedzieć jako pomocnik kata?
– Nie wiem. Cóż by to mogło być?
– Czy wspominał kiedykolwiek o wilkołaku?
– Nie przypominam sobie.
– Ale bardzo się przeraził, kiedy wymieniliśmy to słowo.
– To chyba naturalne. Ojciec był strachliwym, przesądnym człowiekiem.
– Wilkołaki nie wieszają ludzi – podkreślił Brand.
Wójt był nastawiony do Branda tak samo jak Brand do niego. Skierował wzrok inkwizytora na swego zaciętego wroga i powiedział ostro:
– Nie, przynajmniej nie te w zwierzęcej postaci. Ale człowiek, który ma w sobie duszę wilkołaka, mógł się przestraszyć.
– To wszystko tylko przypuszczenia – syknął Kaleb.
Andreas zwrócił się do Hildy:
– Rozmawiałem z pastorem i kościelnym. Ustaliliśmy, że pogrzeb odbędzie się już jutro po południu. Kościelny przybędzie z koniem i wozem, który zabierze twego ojca w ostatnią podróż, a pastor będzie czekał w kościele. Chciał złożyć Joela Nattmanna w nie poświęconej ziemi, ale odwiodłem go od tego.
– Twój ojciec nie był samobójcą – powiedział Kaleb. – Pastor nie miał więc żadnego prawa, Hildo.
– Tak właśnie mu powiedziałem – kiwnął głową Andreas.
Gabriella natomiast chciałaby mieć jeden dzień, żeby przygotować twoją izbę – mówił Kaleb. – Gdybyś więc mogła…
– Mogłabyś przenocować na Grastensholm – wtrącił szybko Mattias. – Jest tam dość miejsca.
– Tak, jeszcze dzisiaj mogę z tobą iść do domu, Hildo – żarliwie zapewnił ją Andreas. – Pomogę ci sprowadzić zwierzęta i zabrać rzeczy, które zechcesz wziąć ze sobą do Elistrand. Zawieziemy je już dziś, dobrze, Kalebie?
– Oczywiście, tak będzie najlepiej.
– Dziękuję. Dziękuję wam wszystkim. – Hilda była oszołomiona. – Jesteście tacy dobrzy…
Musiała wziąć się w garść, by nie wybuchnąć płaczem. Serce zaczęło jej walić w piersiach na myśl, że Andreas pojedzie z nią aż do Elistrand. To długa droga, ale ona chciałaby, żeby była o wiele, wiele dłuższa.
W drzwiach stanęła Matylda.
– Uroczysty posiłek gotowy. To Hilda zaprasza. W tej smutnej chwili nie wolno nam zapomnieć, że przygotowała specjalny poczęstunek dla Andreasa i Mattiasa. To przede wszystkim wy macie prawo pierwszeństwa do tego, co podaje Hilda. My musimy zadowolić się tym, co ewentualnie dla nas zostawicie.
Wesołe słowa złagodziły napiętą atmosferę, a w czasie posiłku chwalono chleb Hildy i bez końca żartowano: kto posmakuje poziomek, czy i ile ich pozostanie…
Czy takie są właśnie prawa życia, zastanawiała się Hilda, że nigdy nie można zakosztować pełnego szczęścia? Szczęście… Tego uczucia nigdy dotąd nie znała, a teraz nie mogła wyrazić swej radości, serce bowiem ściskało jej się na myśl o ojcu.
Najgorsze jednak było to, co kryło się w niej tak głęboko, że nie śmiała o tym nawet pomyśleć: ulga, że nareszcie uwolniła się od nieznośnego ciężaru, który przytłaczał jej zmysły, umysł i wolę życia.
Jakże trudno jej było pogodzić te wszystkie uczucia!
Nieswojo było wracać do domu. Gdy zsiadała z wozu, Andreas podał jej rękę. Radość w niej pulsowała, kiedy poczuła jego silną dłoń wokół swojej. Nie śmiała spojrzeć na stodołę, dlaczego – nie wiedziała. Czy spodziewała się tam coś zobaczyć? Szybko, aby nie narażać Andreasa na czekanie, pozbierała wszystko, co chciała ze sobą zabrać: kubek, lalkę, którą uszyła matka, czyste odzienie, piękne naczynie z pokrywką, które matka wniosła w posagu…
Zawahała się przy należącej do ojca szkatułce na pieniądze.
– Oczywiście, że powinnaś ją zabrać – rzekł Andreas, który to dostrzegł. – Naprawdę uczciwie sobie na to zapracowałaś. Nigdy pewnie nie dostałaś grosza za swą ciężką pracę?
– Nigdy – odpowiedziała i podniosła szkatułkę. Była zamknięta, ale wiedziała, gdzie leży klucz.
– Och, naprawdę! – zawołała podekscytowana, podniósłszy wieczko. – On był bogaty!
Andreas podszedł bliżej.
Hilda liczyła.
– Tutaj jest… jeden, dwa, trzy… prawie cztery talary! Co mam z nimi zrobić?
Читать дальше