„Pięknym”.
Ostatni oddech był zaledwie westchnieniem. Patrzyła, czekając, czekając na kolejny, choćby najlżejszy. „Jeszcze trochę. Proszę, Kay. Jeszcze trochę”.
Ale to było wszystko.
Billi przywarła do jego ciała. Pokrywała jego usta pocałunkami, czując słoną krew, wciąż mając nadzieję, że poczuje kolejny oddech.
Lecz to był koniec.
Spojrzała na niego, ale już odszedł. Wielkie błękitne oczy zmatowiały, otwarte i puste. Już na nią nie patrzył. Usłyszała brzdęk metalu na betonowej podłodze i odgłos zbliżających się kroków. Przysłonił ją cień. Nie obejrzała się.
– Co on widzi tak szeroko otwartymi oczami? – zapytała. Zimne, srebrne ostrze dotknęło jej policzka.
– Za chwilę się dowiesz – odparł Michael.
Billi podniosła głowę. Michael trzymał Srebrny Miecz tuż przy jej gardle. Patrzył na nią, nie z triumfem, ale z dziwną rezygnacją. Tak jakby od zawsze wiedział, że taki będzie koniec.
Billi dotknęła policzka i poczuła na nim ślady krwi Kaya, chroniące ją tak, jak uchroniła ją krew matki. Patrzyła na czerwone smugi na swoich palcach i zrozumiała. Jej matka wiedziała, jak powstrzymać Anioła Śmierci. Michael nie darował życia Billi tej nocy, kiedy przyszedł do ich domu. On nie był w stanie jej skrzywdzić. Jamila naznaczyła drzwi krwią ofiarną.
Jej matka zginęła, aby ją uratować, teraz zrobił to Kay. Zostawił krwawe ślady na jej ustach. Zginął, spełniając swą przepowiednię, teraz nadeszła jej kolej. Jeśli nie ma racji i ona zginie. Nie dbała o to.
Kay na nią czeka.
– Tak lepiej – powiedział Michael.
– Zrób to.
Miecz uniósł się wysoko i poszybował w dół. Billi trzymała ciało Kaya przed sobą., kiedy Michael pchnął ostrze.
Srebrny Miecz roztrzaskał się na tysiące migoczących cząsteczek, bezgłośnie wybuchając diamentowymi gwiazdami. Błyszczące cząsteczki zniknęły, nim zdążyły opaść na ziemię.
Billi poczuła na szyi lekkie ukłucie i strumyczek ciepłej krwi cieknący po jej zimnej skórze.
Dotknęła rany: była mała i płytka, ale wiedziała, że bliznę będzie nosić do śmierci. Odwróciła się do Michaela. Patrzył niewidzącymi oczami na swą dłoń, z której wyparował miecz.
– Jak to możliwe? – mamrotał.
Krew ofiarna. Najsilniejsza magia. O tym właśnie mówiła Elaine. Michael cofnął się, potrząsając głową. Pioruny błyskały, a budynek trząsł się od grzmotów. Największe stalowe belki zatrzeszczały i na betonowej podłodze pojawiły się pęknięcia. Żydzi w starożytnym Egipcie oznaczyli swe domostwa krwią baranka i Anioł Śmierci nie rzucił na nie plagi.
Takie było twarde prawo wiążące Obserwatorów.
– Powinieneś był mnie oszczędzić, Michaelu – powiedziała
Billi, tuląc Kaya. Michael chciał ją zabić, choć była naznaczona ofiarną krwią. – Złamałeś przymierze.
Przerażone spojrzenie mówiło samo za siebie. Michael wzniósł dłonie i zawył. Wyrywał swoje mokre od deszczu włosy i rozdrapywał policzki. Wznosząc ramiona ku niebu, krzyczał:
– Przebacz mi! Przebacz!
Błysk rozerwał niebo, przedzierając się przez zasłonę chmur.
Niebo zajaśniało, a grzmot był ogłuszający. Podmuch wiatru niemalże strącił Billi z wieżowca. W szalejącym wietrze usłyszała miliony krzyczących głosów, a w środku cyklonu ujrzała Michaela, jego jestestwo rozdzierane na strzępy. Chwiał się i giął, błagał na kolanach.
– Boże Wszechmogący! – zawołał i nagle zniknął. Jego krzyk przepadł w odgłosach burzy.
Billi mocno trzymała ciało Kaya, opierając się burzy. Kiedy w końcu otworzyła oczy, był świt, prawdziwy świt. Burza ucichła i poprzez chmury widać było wschodzące słońce. Patrzyła w nie, mieniące się ciepłem nowego dnia.
– Bóg jest Wszechmogący, to prawda!
Gdzieś na podwórku zapiał kogut.
Miliony dzieci spały spokojnie.
Pogrzeb Kaya odbył się tydzień później w małym normańskim kościółku na wybrzeżu, w hrabstwie Kent. Świątynia stała wysoko na klifie, patrząc na spokojne, ciche morze. Śnieżnobiałe mewy szybowały po błękitnym niebie. Percy, Berrant i Balin zostali pochowani w Londynie, ale dla Kaya Billi chciała znaleźć szczególne miejsce.
„Polubi ten widok” – myślała.
Na kamieniu nagrobnym wyryli tylko jego imię, datę urodzenia i śmierci oraz krótkie epitafium: „Ubogi Rycerz”.
Elaine stała przy grobie. Billi sądziła, że to Arthur wygłosi mowę, ale przecież Elaine była mentorką Kaya.
– Rzeczywiście jesteśmy ubogimi rycerzami – zaczęła. – Czym jest dla nas życie, jak nie ciągłym zmaganiem i bólem? Żeby to znieść, trzeba być wojownikiem. Żeby mężnie znieść wszystko to, co nam przynosi stratę, rozpacz, porażki. Nasze zwycięstwa są nieliczne i ulotne. – Billi patrzyła, jak łzy spływają po pomarszczonych policzkach kobiety. – Musimy wierzyć. Wierzyć, że coś dobrego wyniknie z naszego poświęcenia. Myślę, że to właśnie udowodnił Kay. – Billi chwyciła rękę ojca, a on ją ścisnął.
– Kay nie był wojownikiem, ale kiedy został wezwany, nie zawiódł. – Elaine ukryła twarz w dłoniach. – Pozostaje nam mieć nadzieję, że zostanie sprawiedliwie nagrodzony.
Słońce odbijało się od błyszczącej dębowej trumny, kiedy rycerze spuszczali ją do grobu. Byli tu wszyscy. Ubodzy Rycerze Chrystusa i Świątyni Salomona. Templariusze.
Czterech zniszczonych mężczyzn i ona.
Bors i Pelleas stali po jednej stronie trumny, a Arthur i Gwaine po drugiej, wszyscy trzymali grube sznury. Ojciec pocił się i wykrzywiał z bólu. Centymetr po centymetrze opuszczali Kaya do miejsca spoczynku. Billi zamknęła oczy i ujrzała duchy Percy'ego, Balina i Berranta.
I Kaya.
Tego ranka poczuła skurcz serca, kiedy na ulicy zauważyła szczupłego, wysokiego chłopaka o jasnych włosach. Przez sekundę pomyślała, że Kay żyje, ale chłopak odwrócił się i nadzieja zgasła.
„Kay odszedł”. Ta myśl jej nie opuszczała. Dlaczego tak szybko? Płakała, nie mogąc sobie przypomnieć pewnych szczegółów. Nie mogła znieść tego, że jej pamięć wyblaknie, i wciąż myślała o jego jasnej skórze, srebrnych włosach, miękkich kępkach zarostu na brodzie. I o jego oczach. Tych nigdy nie zapomni.
Błękitne, takie błękitne.
Trumna uderzyła o dno grobu. Rycerze wyciągnęli sznury.
„Nie opuszczaj mnie, Kay”.
Każdy, kto stał przy grobie, po kolei odmawiał modlitwę, ostatnie pożegnanie. Przyszła kolej na Billi.
„Nie mogę”.
Arthur spojrzał na nią. Zaczerwieniła się ze wstydu. Pochował własną żonę. A ona? Musi się postarać. Czego spodziewał się po niej Kay?
– Pożegnaj się, kochanie – poprosił Arthur.
Nie mogła się poruszyć. Patrzyła na trumnę. Grudka ziemi spadła na jej wieko.
„Nie odchodź”.
Billi.
Zadrżała, rozglądając się wokół, jej serce waliło mocno i gwałtownie.
– Billi. – Arthur dotknął jej ramienia. – Pozwól mu odejść.
Potem odwrócił się i zaczął schodzić po zielonym wzgórzu.
Billi spojrzała w głęboki dół i rozpięła swój łańcuszek z krzyżykiem. Rzuciła go na trumnę.
Wszyscy czekali na nią przy bramie. Patrzyła na każdego z osobna, a rycerze kiwali głową na powitanie. Do nich należała. Arthur stał na końcu. Objął ją i przycisnął do serca. Słyszała jego mocne uderzenia. Pocałował jej mokre od łez policzki i wyszeptał miękko:
– Witaj w Zakonie Templariuszy.
***
Читать дальше