– Art – powiedziała Elaine, wskazując na ciemność. Nadchodzili. Ciemne sylwetki ostrożnie stąpające w ścianie deszczu. Arthur podniósł się i wyjął nóż.
Obserwatorzy. Przybyli, by dokończyć dzieła. Sześciu albo więcej. Wystarczy. Poruszali się z pewnością wojowników, bez pośpiechu, ze śmiertelną pewnością.
Arthur wystąpił do przodu.
– Zamknij oczy, Billi – poprosiła Elaine. Sama zacisnęła swe kościste pięści – gotowa walczyć do końca. Billi prawie się roześmiała. Elaine nie była templariuszką, ale zginie jak jedna z nich.
Nie. Nie odejdzie z zamkniętymi oczami, leżąc. Zmusiła się, by wstać. Mięśnie łapał skurcz za skurczem, ale zacisnęła zęby i przejęła kontrolę nad ciałem. Jeśli to koniec, będzie walczyć. Czarne kształty były coraz bliżej.
– Art?
Wpatrzyła się w ciemność. Chwileczkę.
– Gwaine? – zapytał Arthur, głosem pełnym nadziei. Zrobił ostrożny krok w stronę zbliżających się postaci.
Seneszal stanął pod blado świecącą latarnią. Wyglądał, jakby nagle się postarzał, policzki miał zapadnięte i dużo bardziej pomarszczone. Tylko jego oczy nadal płonęły. Billi patrzyła, jak z ciemności wynurzają się pozostali rycerze, i wstrzymała oddech.
– Arthurze – powiedział Gwaine i upadł na kolana. – Mój mistrzu.
Przybyli. Wszyscy. Bors, Gareth, stary ojciec Balin. Pelleas uścisnął Billi tak, że straciła oddech. Nawet Elaine dostała całusa od Borsa, a Billi patrzyła na to, śmiejąc się z ulgą.
Przybyli. Zaledwie kilku, ale dla niej, jak właśnie sobie uświadomiła, byli wszystkim.
Działo się to, co nieuchronne. Próbowała z tym walczyć, niemal ich porzuciła, ale byli jej życiem, jej przeznaczeniem. Kay odszedł i tylko oni jej pozostali.
Templariusze.
– Idę z wami – postanowiła Billi. Siedziała na stołku, owinięta grubym brązowym szalem, i czuła się tak, jakby miała sto lat. Ból się zmniejszył, ze śmiertelnego stał się tylko nieznośny. Może tutaj, głęboko w katakumbach templariuszy, ich stare kości były silniejszym zaklęciem niż cała magia, na którą stać było Elaine.
– Nie, zostajesz – odpowiedział Arthur. Podniósł ramiona, podczas gdy Elaine sprawdzała jego bandaże. Był biały jak zjawa i wymizerowany, ale jako mistrz miał stanąć na czele rycerzy. Wezwał do siebie Pelleasa, który niósł na ramieniu ciężką stalową kolczugę. Arthur owinął wokół torsu jedwabną pikowaną tunikę, zawiązując ją małymi czerwonymi tasiemkami pod lewym ramieniem.
– Gwaine zabierze Borsa i wykonają manewr mylący. Ja poprowadzę resztę i zaatakujemy.
Pelleas przełożył kolczugę przez głowę Arthura, jak sweter. Rzemyki zwisały od karku do połowy łopatek. Pelleas zawiązał je, a Arthur poluzował otwór wokół szyi.
Gwaine. Nie mogła uwierzyć.
– Dajesz takie zadanie Gwaine'owi?
– Jest seneszalem. Dlaczego nie? Billi nachyliła się i wyszeptała:
– Tato, po tym co zrobił? Przecież on cię porzucił.
Arthur spojrzał na Pelleasa, który przewiązywał go szerokim skórzanym pasem na miecz.
– Seneszal ma moje całkowite zaufanie – powiedział, ale rzucił w kierunku Gwaine'a zimne i ponure spojrzenie. Nie rozprawił się z nim jeszcze, czekał na dogodniejszy moment.
Poprawił kolczugę na ramionach.
– Jak wyglądam?
Tysiące wypolerowanych kółeczek błyszczało w słabym świetle. Kolczuga była krótka, kończyła się tuż za biodrami, typowa dla piechoty. Rękawy i dekolt obszyte skórą. Poza kolczugą Arthur miał na sobie żołnierskie spodnie i wysokie buty. Wziął do ręki ciężki miecz z prostym jelcem i żelazną głowicą. Miecz miał szerokie ostrze, niezbyt długie, typowe raczej dla maczety niż eleganckiej broni rycerskiej, ale Billi widziała, że takie ostrze łatwo się nie tępi i zadaje śmiertelne ciosy. Całkowicie odpowiadało ojcu – ostre i brutalne. Wsunął je do pochwy na lewym biodrze. Na prawym miał parę piętnastowiecznych mediolańskich sztyletów.
– Wystrojony, żeby zabijać – wychrypiała Billi.
Rozejrzała się po zbrojowni. Elaine chodziła po słabo oświetlonym pomieszczeniu, całkowicie zaskoczona. Patrzyła na sterty kości, które leżały w płytkich niszach, na broń, na zbroje. Sprawdzała ciężar mieczów i twarz czerwieniała jej z wysiłku.
Rycerze potrafili walczyć każdym rodzajem broni, ale każdy z nich miał swój ulubiony typ. Gwaine nie rozstawał się z toporem – lekko zmienioną wersją toporka strażackiego – ze stalową rękojeścią, dobrym do miażdżenia i siekania. Gareth brzdąkał na mocno napiętej cięciwie łuku i delikatnie gładził palcami orle pióra, z których zrobione były lotki strzał. Na plecach Borsa krzyżowały się dwa krótkie miecze. Ojciec Balin siedział pod lampą i szczoteczką do zębów cierpliwe usuwał rdzę i brud ze swej maczugi. I w końcu Pelleas, klasyczny rycerz z rapierem i lewakiem, stał na środku zbrojowni z przymkniętymi oczami, powoli schylając się do stóp i rozciągając plecy. Jego cienkie, czarne skórzane rękawiczki tkwiły za pasem.
Templariusze byli gotowi do bitwy.
– A co ze mną? – zapytała Billi. Tak trudno było jej mówić. Nie sądziła, że ktoś ją usłyszy. Arthur odłożył broń i podszedł do córki. Westchnął i przykląkł.
– Posłuchaj, zostaniesz tutaj, z Elaine.
– Zabierasz ojca Balina, a mnie zostawiasz? Staruszek ledwie unosi maczugę.
Arthur spojrzał na starego księdza. Wiedział, że córka ma rację. Balin dobijał już siedemdziesiątki i kiepski był z niego wojownik. Billi widziała, że Arthur jest tego świadomy.
– Balin dokonał wyboru.
– Jak zamierzasz walczyć z Obserwatorami?
– Właśnie przybyli, więc są jeszcze słabi. Uderzymy mocno i szybko. Maksimum szkód w minimalnym czasie.
– Co z Michaelem?
Arthur mocniej ścisnął rękojeść miecza.
– Już raz go zwyciężyłem.
– Tato, to było kiedyś. Teraz wszyscy Obserwatorzy są z nim i jego anielska potęga jest nie do pokonania. To, co planujesz, to samobójstwo.
Arthur odwrócił się do niej i wysyczał przez zaciśnięte zęby:
– Więc mamy nie próbować? – Oparł się o stół i opuścił głowę. – Czy pozostało nam coś innego prócz walki?
– Nawet jeśli jest z góry skazana na niepowodzenie?
– Zwłaszcza wtedy.
– Dlaczego, tato?
Uśmiechnął się. Nagłe ciepło niespodziewanie ogarnęło Billi.
– Deus vult. - Wziął ją za rękę. Jego dłoń była szorstka i stwardniała od ciężkiej broni, którą walczył przez wiele lat. Twarde odciski pokrywały palce. Billi też już miała kilka. – Billi, wystarczająco zrujnowałem nam życie, wierząc w przepowiednię Kaya. Przez te wszystkie lata nie mogłem ci mówić, co czuję, abyś była twardsza. Nie wyobrażasz sobie, z jakim strachem wciąż się zmagam. – Pocałował ją w czoło. Jego usta oparły się na jej głowie i Billi zobaczyła, jak łzy spływają mu po policzkach i kapią na jej twarz. – Ty jesteś moim życiem. Nie mogę żyć bez ciebie.
Podniósł się i spojrzał na nią. Nie jak mistrz na templariuszkę, ale jak ojciec na córkę. Jego oczy błyszczały.
– Jestem z ciebie taki dumny. Zawsze byłem.
Gwaine stał obok, dyskretnie patrząc w bok. Na ramię zarzuconą miał kurtkę Arthura.
– Jesteśmy gotowi, Arthurze.
Ojciec wytarł oczy. Wziął kurtkę i szybko ją nałożył. Billi podniosła się, kiedy rycerze zebrali się przy drzwiach.
– Dokąd idziemy, mistrzu? – zapytał Bors.
Arthur spojrzał na Billi, unosząc brwi.
Читать дальше