Do pokoju wrócił Kay, podał Arthurowi wodę i wyszedł. Ojciec opróżnił szklankę jednym haustem i odstawił ją. Wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć. Ale nie odezwał się, opadł na poduszki i zamknął oczy.
Co teraz zrobią? Nie mieli pojęcia, gdzie są pozostali templariusze, czy żyją. Michael mógł się już nimi zająć.
Wszystko wyglądało tak beznadziejnie. Billi wpatrywała się w śpiącego ojca i chciała, żeby odpowiedział na jej pytania. Czy miałby coś do powiedzenia? Wyszła z pokoju i cicho zamknęła za sobą drzwi.
Kay wyczerpany padł na kanapę w salonie. Billi zdawało się, że jest bledszy niż zwykle. Kopnęła jego buty, a on zrobił jej miejsce obok siebie.
– Dzięki za tego ghula – powiedziała.
– Mówiłem ci, że potrafię walczyć.
– Nie dajmy się ponieść emocjom. Mały nokaut nie robi z ciebie Bruce'a Lee.
Trzeba jednak przyznać, że wymagało to odwagi. Billi westchnęła i po raz pierwszy od długiego czasu rozluźniła się. Może z Kaya będzie jednak bohater?
Elaine wniosła do pokoju wielką torbę.
– Tu są prześcieradła i śpiwory. Rozgośćcie się.
– Gdzie mamy spać? – zapytał Kay.
Elaine wskazała na kanapę i podłogę.
– Do wyboru.
Zbudził ją gryzący dym z papierosa. Billi przekręciła się na bok, ostrożnie, żeby nie spaść z kanapy. Jej powierzchnia była powybrzuszana, nierówna. Materac nie miał wszystkich sprężyn, za to na środku duże wgłębienie. Teraz, po przebudzeniu, czuła, że bolą ją całe plecy. Wstała powoli i przeciągnęła się.
Zasłony zrobione były z cienkiej bawełny, podobnej do prześcieradła, i przepuszczały delikatne światło księżyca. Kay spał rozciągnięty na podłodze, z rozsuniętego śpiwora wystawała jego blada stopa. Miał na sobie czarną koszulkę, która podkreślała lodowatą biel jego twarzy.
„Śpi z otwartymi oczami”.
Odrobina błękitu przeświecała spod jego na wpół otwartych powiek. Klatka piersiowa regularnie wznosiła się i opadała, a jego oddech brzmiał jak cichy szept.
Drzwi do sypialni ojca były otwarte. Billi widziała jego sylwetkę przy biurku i czerwone, rozżarzone światełko między palcami.
„Pali. Ma przebite płuco i jara!”.
Stanęła w otwartych drzwiach.
– Nie wiedziałam, że masz zapasowe płuco – prychnęła. – Powinieneś to rzucić.
Arthur podniósł papierosa do ust, zatrzymał, a następnie odłożył do popielniczki.
– Tak jak ty?
Chciał, aby czuła się winna. Po tym wszystkim, co się wydarzyło. Chyba jednak się rozczaruje. Billi zdusiła dymiący niedopałek w popielniczce.
– Może mi powiesz, dlaczego rzuciłaś Zakon?
– Nigdy nie byłam templariuszką.
– Jesteś pewna? Wydawało mi się, że całkiem dobrze sobie radzisz.
Billi się roześmiała.
– Świetnie! Nie wspominając o tym, że po Próbie zwymiotowałam wszystkie wnętrzności. Nie wspominając o tym, że zaprosiłam Upadłego Anioła do domu. Ani o tym, że przeze mnie prawie zginąłeś. Nie wspominając o tym… – Obraz Percy'ego, jego ciało tuż obok niej, jego krew na jej twarzy. – Nie wspominając o Percym.
– Wszyscy popełniamy błędy.
– Tak, ale moje są śmiertelnie groźne. – Billi spojrzała na poszarzałą twarz ojca. – Nie mogę tego na siebie wziąć, tato. Nie chcę takiego życia. Takiej odpowiedzialności. Z powodu moich błędów Percy nie żyje. – Zakryła twarz dłońmi. – Zginął przeze mnie.
– Nie. Zginął przez Michaela. – Łóżko zaskrzypiało, kiedy ojciec próbował się podnieść. Jego gołe stopy ostrożnie dotknęły podłogi, a zza zaciśniętych zębów dobiegły wysyczane słowa: – To nie jest po prostu jakiś tam obowiązek, z którego możesz zrezygnować. To twoje życie – na dobre i na złe.
– Nie. – Podniosła głowę i stanęła oko w oko z ojcem. – To twoje życie. Nie chcę być taka jak ty. – Kiedy to powiedziała, głos uwiązł jej w gardle. Ojciec nie czuł nic, w stosunku do nikogo. Spojrzała na niewielkie przecięcie na swoim nadgarstku. Nie martwił się o nią, więc dlaczego ona miałaby martwić się o niego.
– Pewnego dnia zrozumiesz, Billi. Będziesz musiała dokonać trudnego wyboru i to życie będzie ci do tego potrzebne.
– Nie, nie będzie.
Billi podeszła do drzwi. Popatrzyła na niego – pobitego, poranionego, na jego klatkę piersiową owiniętą świeżym bandażem. Powinien już umrzeć setki razy i może gdzieś głęboko bardzo tego pragnął. Chciał siebie zniszczyć. Nie pozwoli, aby zniszczył i ją.
– Billi, wiem, że jesteś na mnie zła. Chciałbym, aby istniał inny sposób.
Billi chwyciła za klamkę.
– Nie czuję gniewu. – Otworzyła drzwi i jej wzrok znowu padł na zdjęcie matki. – Tylko litość.
Billi śni. Wie, że to sen, ale nie może się obudzić. Pozwala, aby prowadziły ją zjawy wegetujące na granicy życia. Ulice, po których idą, już dawno zniknęły pod grubą warstwą piasku, a rozpalone do białości słońce, oko boga Ra, zachodziło i powstawało zza horyzontu niezliczoną ilość razy. Jego promienie palą jej twarz, a pod bosymi nogami czuje chropowate podłoże. Zanurza stopy w białym piasku, który przesypuje się między jej palcami.
Ludzie wychodzą na ulice, dźwigając na ramionach swe straszliwe brzemię. Biedacy mają na sobie proste tuniki z brązowej bawełny, a bogacze lśniące bielą szaty.
Ale najbielsze ze wszystkiego są całuny pogrzebowe.
Gdzieś w pałacu faraon składa u stóp boga Anubisa martwe ciało swego pierworodnego. Bogowie, niegdyś tak potężni, staną się tylko legendą, podobnie jak to miasto, ponieważ nowe, większe i groźniejsze bóstwo zajęło ich miejsce. Religia wymaga opar. Billi wie, że to prawda, i obawia się ceny, którą trzeba będzie zapłacić.
Zmarli układani są na ulicy. Bogaci i biedni, niewolnicy i szlachetnie urodzeni zostają zrównani w nieszczęściu. Rzędy białych zawiniątek nie mają końca.
Jedno z nich przyciąga uwagę Billi. Przesuwa się pomiędzy szlo chającymi Egipcjanami jak duch, przyciągana przez tę jedną postać. Jej dłonie same dotykają znajomej twarzy, przykrytej cienkim całunem. Jej palce przesuwają się po policzkach, lodowatych pomimo żaru pustyni. Kciuk i palec wskazujący chwytają kawałek materiału, ciągną…
Kay objął ją mocno, gdy wrzasnęła. Jej skóra jest mokra od potu, przepełnione strachem piersi gwałtownie wznoszą się i opadają. Billi chwyta Kaya i mocno do niego przytulona walczy z koszmarem.
„To tylko sen. Tylko sen”.
Zamknęła oczy i oparła czoło o ramię Kaya, klęczącego tuż obok niej, przy kanapie. Billi nie jest Wyrocznią. Jej sny nic nie znaczą. Nic. Starała się myśleć tylko o swoich zamkniętych powiekach, ale to nie pomagało jej zapomnieć o koszmarze. Ale zapach Kaya przywołał stare wspomnienia. Kiedy byli jeszcze mali, wślizgiwali się razem pod kołdrę, ukrywając przed rozmawiającymi w kuchni templariuszami. To było coś najbliższego wyobrażeniu o rodzinnym cieple i bliskości. Teraz dotykała go, czuła jego ciepło i delikatnie oleisty zapach skóry. Nie suchy i zimny, jak sobie wyobrażała, ale bardzo naturalny, wilgotny. Czuła jego wznoszącą się miarowo klatkę piersiową, zaskoczona, że wcale nie jest tak chudy, jak myślała. Nie miał tak nieludzko pięknej postury jak Michael, który przypominał ożywiony renesansowy posąg, ale pod jego skórą czuło się ukrytą siłę, więcej niż skórę i kości. Jego ramiona mocno obejmowały Billi, a jego dłonie były miękkie. Może jeszcze przez chwilę będzie mogła tak odpoczywać? Kay odkaszlnął i odsunął się.
Читать дальше