Kay siedział bardzo blisko niej, a Billi z jakiegoś powodu wcale nie miała ochoty się odsunąć. Patrzyła na niego spod oka. Był całkiem przystojny, w typie niedożywionego muzyka indie rocka. Kay zapatrzył się na sroki, które w poszukiwaniu jedzenia zlatywały z ogołoconych gałęzi na wilgotną ziemię. Jego jasne oczy pochłaniały obraz – wydawało się, że ten widok po prostu go zachwyca. I oto pojawił się na jego ustach ten sekretny uśmiech, zdradzający, że Kay widzi rzeczy, które Billi chciałaby zobaczyć choć raz.
– Wygląda na to, że się przejaśnia – zauważył. Mgła rozpłynęła się, pozostawiając po sobie tylko rozrzedzone pasma snujące się po ziemi. Poranne słońce jasno świeciło na jaskrawo-niebieskim niebie.
– Dlaczego mój ojciec tak się zachowuje? – zapytała Billi, bo nie potrafiła zadać pytania, które naprawdę cisnęło jej się na usta.
„Dlaczego ojciec mnie nie kocha?”.
– Mylisz się co do niego.
– Jesteś tego pewny?
Przysunął się. Jego głos był cichy. Billi czuła, jak jego oddech delikatnie muska jej policzek. Jego dłoń dotknęła jej ręki i Billi znieruchomiała. Czekała, z bijącym sercem, a część jej mówiła, że to tylko Kay, chłopak, z którym dorastała.
Ale tak nie było. Ten Kay był inny. Odwróciła głowę i poczuła jego oddech na swoich wargach. Opuściła oczy, wpatrując się w jego szyję i koszulkę, pod którą równomiernie wznosiła się i opadała jego klatka piersiowa.
Kay odwrócił głowę i wstał.
Billi siedziała, oszołomiona. Co się właśnie wydarzyło?
Kay przeczesał dłonią włosy i nie wiedząc, gdzie podziać wzrok, patrzył po prostu pod nogi.
– Po prostu pamiętaj, że mylisz się co do ojca.
Kiedy wrócili, nikt nie skomentował podbitego oka Kaya. Arthur i Elaine nadal siedzieli przy stole, ale resztki po śniadaniu zostały już sprzątnięte. Na blacie leżał śnieżnobiały obrus. Na nim metalowe pudełko po ciasteczkach i mała oprawiona w starą skórę książka.
– W lodówce jest paczka mrożonego groszku – powiedziała Elaine i Billi dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że chodzi o podbite oko Kaya. Chłopak przycisnął lodowatą mrożonkę do twarzy.
Billi usiadła po drugiej stronie stołu, starając się zachować jak największą odległość od Kaya. Wracając z parku, nie odezwali się do siebie ani słowem.
Blaszane pudełko pokrywał miedziany nalot, jego wieko zdobiła twarz królowej Wiktorii i księcia Alberta. Billi nie sądziła, by w środku były ciastka. Książki nie znała.
– Czy to pamiętnik?
Oprawa przypominała inne książki z biblioteki templariuszy, choć ten tom wyglądał na znacznie starszy. Miał okucia z brązu, a litery tytułu wyłożone były płatkami złota. Billi nachyliła się, żeby je odczytać. Kiedy jej oczy powoli się po nich przesuwały, zimny strach wkradał się w jej serce.
– Goecja - przeczytała i spojrzała na ojca. – To niemożliwe.
Było to okultystyczne dzieło króla Salomona na temat wzywania i więzienia bytów nieziemskich: diabłów, malakhimów i Obserwatorów. Billi nie wiedziała, że ta książka wciąż istnieje. Była to księga nekromancji, najczarniejszej magii.
– Skąd ją masz? – Patrzyła nieufnie, jakby widziała przed sobą uśpionego potwora.
– Od pewnego głupca, któremu się wydawało, że może wezwać diabła – odpowiedział Arthur.
– Robisz sobie żarty?
Arthur spojrzał na Billi. Nie wyglądał na żartownisia.
– Co się z nim stało?
– Coś złego – odpowiedział ojciec tonem, który oznaczał koniec rozmowy.
Zdjął wieczko z puszki po ciastkach. W środku, szczelnie owinięte folią bąbelkową, leżało Przeklęte Lustro. Na jego powierzchni widać było zmarszczki, jak na wodzie.
Trudno uwierzyć, że ten mały miedziany dysk spowodował tyle nieszczęść. Ile bólu, cierpień i morderstw zostało w nim zaklętych. Billi pomyślała o uwięzionych Obserwatorach, o Żelaznej Nocy i o Percym, z którego przebitej piersi wypłynęło morze krwi. Jak wielu zginęło z powodu Lustra, ilu jeszcze zginie?
– To jedyny sposób – powiedział Arthur. – Nie możemy zabić Michaela, ale możemy go uwięzić. Za pomocą tego. – Delikatnie dotknął okładki książki. Nawet on się jej bał. – Ściągnąć go do Lustra i uwięzić w Otchłani, z pozostałymi Obserwatorami, na zawsze.
– Nie potraficie! Nawet Salomonowi się to nie udało. Michael jest archaniołem – oświadczyła Billi.
– Salomon zmierzył się z Michaelem, kiedy ten był u szczytu swej potęgi. Teraz nie ma już takiej mocy.
Billi potrząsnęła głową.
– Ale nadal nie ma nikogo tak potężnego, by mógł się tego podjąć.
Arthur się podniósł.
– Jest ktoś taki – powiedział i przesunął małą, śmiertelnie niebezpieczną książeczkę po białym obrusie. W kierunku Kaya.
Elaine w swoim laptopie uruchomiła specjalny program. Billi stała za nią, a Arthur i Kay siedzieli po bokach. Wszyscy obserwowali, jak na ekranie pojawiają się mapy gwiazd. Elaine założyła okulary i zaczęła klikać na ikonkę znajdującą się w rogu ekranu, która wskazywała czas.
– Czego szukasz? – zapytała Billi.
– Musimy zoptymalizować szanse Kaya na powodzenie, a to – powiedziała, stukając palcem w ekran – jest właściwy program. Pokazuje ruchy planet w czasie dwunastu miesięcy, na północnej półkuli.
Otworzyła jeden z folderów i Billi zobaczyła listę plików, każdy przyporządkowany któremuś z templariuszy. Kliknęła na plik Kaya i pojawił się arkusz obliczeniowy z adnotacjami w hindi.
– A to? – Billi przyglądała się symbolowi, ale jego znaczenie pozostawało dla niej niejasne.
– Wedyjski diagram astrologiczny, który tworzy się na podstawie miejsca i daty urodzenia. – Elaine podkreśliła rząd cyfr. – Mój kumpel, bramin, ułożył horoskop dla każdego z was.
– Nie ma religii, z której byś nie korzystała? – zapytał Arthur. – Lot, nasza poprzednia Wyrocznia, opierał się tylko na chrześcijaństwie.
– I właśnie z tego powodu, jak dobrze wiesz, był do kitu i zawsze potrzebował mojej pomocy – odpowiedziała Elaine. Wróciła do map nieba, otworzyła diagram i wkleiła cyfry. Wcisnęła „enter" i wygodnie oparła się na krześle. – Dajmy mu minutę. – Machnęła w stronę kuchni. – Może ktoś wstawiłby wodę na herbatę?
Kay się podniósł i Billi zajęła jego miejsce.
– Dlaczego to robisz, Elaine? – zapytała.
Elaine nie była templariuszką, a mimo to wzięła na siebie odpowiedzialność za najcenniejszą rzecz, jaką posiadali. Była nawet innego wyznania, a mimo to wszyscy na niej polegali, przygotowując się do pobicia największego wroga. Zawsze na niej polegali. Elaine sięgnęła po nowego papierosa. Zaproponowała jednego Arthurowi, ale odmówił.
– No cóż, odpowiedź jest prosta: ktoś musi. – Kobieta uśmiechnęła się do siebie. – Wy, rycerze, macie obsesję na punkcie dogmatów, robicie wszystko w jeden właściwy sposób. Jeśli coś nie mieści się w regule templariuszy, nie jesteście zainteresowani. Dlatego zawsze macie tak wielkie kłopoty. Sami się ograniczacie. – Zrobiła przerwę i wskazała na ojca Billi. – Z drugiej strony pragniecie zwycięstwa. Dlatego Arthur zatrudnił do pomocy eksperta, czyli mnie.
– Ale ty nie jesteś Wyrocznią.
– Dzięki Bogu! I tak źle sypiam. Mam za to niewielkie zdolności paranormalne, nie takie jak nasz złoty chłopiec, ale wystarczające, żeby wiedzieć, co dobre i skuteczne. Reszta polega na otwartości umysłu.
Wszystko to przypominało Billi naukę walki. Arthur i inni uczyli ją karate, judo, kung-fu – wszystkiego, co tylko miało jakąś nazwę. Uczono ją, jak mocno uderzać, silnie kopać, siłować się, blokować i setki ruchów zaczerpniętych ze wszystkich stylów i dyscyplin.
Читать дальше