– Ach, ten mały biedaczysko. Podarowałem go jej, ale oni pewnie go już uśmiercili.
– Nie zdążyli. Właśnie mieli zamiar to zrobić, bo kiedy ja się pojawiłem, stał się im tylko zawadą – powiedział Christer. – Na szczęście zdołałem go wykraść, przywiozłem go ze sobą tu, do Roslagsbro. Myślałem, że… jeśli Magdalena…
Głos odmówił mu posłuszeństwa.
Staruszek uścisnął jego dłoń. Westchnął głęboko.
– Sądzę, że musimy spojrzeć prawdzie w oczy: nasza Magdalena nie żyje, Christerze. Czy wolno mi zwracać się do ciebie po imieniu, chłopcze?
– Ależ oczywiście, będzie mi bardzo miło. Ale, jaśnie panie, ja nie wierzę, że ona nie żyje. Nie mogę w to uwierzyć.
– Mój młody przyjacielu, jasne chyba, co się stało. Magdalena umarła, w jaki sposób, tego nie wiem, i Backmanowie wpadli w panikę. Ona jest moją jedyną dziedziczką. Gdyby umarła przede mną, Backmanowie nie dostaliby złamanego grosza. Ale gdyby mnie przeżyła, ojciec może położyć rękę na wielkiej fortunie. Prawdopodobnie odbierze jej cały majątek.
Christer zrozumiał nagle wszystko z przerażającą jasnością. Opadł na krzesło. Nie było już żadnej nadziei.
Molin siedział nieruchomo, zasłoniwszy oczy dłońmi. Widać było, jak bardzo boleje nad utratą wnuczki.
Ciszę przerwał Kol:
– A więc musieli znaleźć inną dziewczynę, która mogłaby odegrać rolę Magdaleny Backman. I pewnie dlatego, by pan nie odkrył oszustwa, przenieśli się do Linkoping.
– Naturalnie – odparł Molin zmęczonym głosem. – Wiem nawet, kim jest fałszywa Magdalena. Faktycznie ona także nazywa się Magdalena Backman, jest mniej więcej równolatką mojej wnuczki. To córka brata Backmana, tego nieznośnego rozpustnika Juliusa Backmana.
– Ach, jego – powiedział Christer. – Myślę, że on wiele mógłby nam wyjaśnić. Ale, niestety, i on nie żyje, prawda?
– Tak. Także od trzech lat.
Christer ożywił się.
– Bardzo proszę, niech pan mnie posłucha! Moi rodzice pojechali właśnie do uzdrowiska Ramlosa, żeby poszukać jakiegoś śladu.
– Oni także są zaangażowani w tę sprawę? Pomagają?
– Moja matka nie mogła znieść widoku pani Backman – wyjaśnił Christer. – A kiedy ona kogoś nie lubi, nie przebiera w środkach. Ale to, co pan powiedział, zgadza się z drugą Magdaleną. Pani Backman mówiła nam, że jej rodzice umarli, dlatego oni wzięli ją do siebie.
– Matka zmarła jakoś wcześniej. Ach, jakie wszystko stało się nagle smutne dla starego człowieka, który miał w życiu tylko jedną jedyną radość: nadzieję, że wkrótce znów ujrzy swą ukochaną wnuczkę.
– Czy jaśnie pan nie ma nic przeciw temu, bym jeszcze trochę powęszył wokół tej sprawy? Bardzo chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej o losie Magdaleny.
Starzec zwrócił swe niedowidzące oczy na pielęgniarkę.
– Jak wygląda ten młody człowiek? Proszę mi go opisać.
– Jest bardzo przystojny, jaśnie panie. I taki sympatyczny.
– Dziękuję, to mi wystarczy. Kolu Simonie, przyprowadź chłopca do mnie jutro o tej samej porze. Zjemy obiad we trzech. A zresztą nie, weź ze sobą swoją żonę. Dzisiaj chcę… chcę…
– Rozumiemy – powiedział Kol. – Trzeba mieć także czas na łzy.
Molin uśmiechnął się ze smutkiem.
– Służę wam wszystkimi informacjami, które mam, i pozostawiam do dyspozycji wszelkie środki finansowe, jakie tylko mogę wam ofiarować.
Podziękowali i opuścili go.
– A więc tak się sprawy mają – rzekł Christer stłumionym głosem, kiedy szli przez otaczający dom park. – To znaczy, że nie ma nadziei.
– Ja też się tego obawiam – odpowiedział Kol. – Wszystko wskazuje na to, że twoja Magdalena nie żyje.
– Ale dlaczego? Jak to się mogło stać? Nie poddam się, dopóki nie poznam wszystkich szczegółów i nie stanę nad jej grobem.
– Rozumiem cię, Christerze.
– Ale Backmanom nie ujdzie to na sucho.
– Myślę, że o to się już Molin postara. Zemści się na pewno straszliwie. Przyjmijmy, że dziewczynka naprawdę umarła, była ponoć chora, jak zrozumiałem. Ale to, że próbują zagarnąć całą jej fortunę w taki sposób, dowodzi, z jakimi ludźmi mamy do czynienia. Uwierz mi, Molin też już do tego doszedł. Nie chciałbym być teraz w skórze nikogo, kto nosi nazwisko Backman.
Christer był zamyślony.
– Molin jest prawie ślepy i prawie głuchy i mierząc zwykłą ludzką miarą, niewiele życia mu jeszcze zostało. Zapomnieliśmy zapytać go, czy spotkał kiedykolwiek nową Magdalenę, ale prawdopodobnie nigdy jej nie widział. Backmanowie liczyli pewnie, że gdyby doszło do ich spotkania, staruszek nie odkryje różnicy, nie zorientuje się, że to zupełnie kto inny. Na wszelki wypadek jednak uciekli stąd, przeprowadzili się daleko, by nigdy nie miał okazji spotkać Magdaleny. Cóż za szczwane lisy! Utrzymywać „Magdalenę Backman” przy życiu aż do chwili śmierci Molina, tak by odziedziczyła po nim cały majątek i by oni mogli się w ten sposób wzbogacić!
– Nie mogę zrozumieć tej fałszywej Magdaleny – stwierdził Kol. – Że też młoda dziewczyna godzi się na takie oszustwa!
– Najprawdopodobniej obiecano jej sporą sumę pieniędzy.
– Pewnie masz rację. Pomyśl tylko, jaki skandal wybuchnie, jeśli uda nam się ujawnić ich postępki!
– O, tak, to pewne – odparł Christer przygnębiony.
Żaden z nich nie przypuszczał nawet, że młody Christer wkrótce urządzi jeszcze większy skandal. Niespodziewany, nawet dla niego samego.
Kiedy odeszli, stary wódz się załamał.
Pielęgniarka, bardzo przejęta jego stanem, postanowiła wezwać doktora.
Molin leżał już wtedy w łóżku. Popatrzył na swego lekarza, zdolnego i cenionego fachowca.
– Dobrze, że to pan przyszedł, doktorze Ljungqvist. Mój dawny lekarz domowy aplikował mi tylko „coś na sen”. Przez cały czas żyłem jakby w mrocznym tunelu między omdleniem a sennością. Tak nie można na dłuższą metę. Pańskie lekarstwa przynajmniej mnie ożywiają, a w każdym razie to, co zostało z ludzkiego wraka.
– Staram się jak mogę, jaśnie panie – odpowiedział Ljungqvist. – Pielęgniarka wspomniała, że otrzymał pan bardzo przykre wiadomości.
– To prawda.
Doktor spodziewał się, że stary powie na ten temat coś więcej, ale pacjent najwyraźniej zatopił się we własnych ponurych myślach.
– Musimy zaradzić pańskiej depresji. – Lekarz uśmiechnął się krzywo. – Wyjątkowo ja także mam ochotę zaordynować „coś na sen”.
– Co takiego? Nie… nie chcę. Proszę podać mi coś pobudzającego.
– Ale to tylko zaostrzy myśli.
– No właśnie – odparł Molin.
– Ale…
– Proszę zrobić tak, jak mówię – podniesionym głosem nakazał starzec w takim stylu, jakby zwracał się do nieposłusznego podwładnego.
– Jak jaśnie pan sobie życzy – odpowiedział doktor Ljungqvist sztywno. Zawołał pielęgniarkę. – Tutaj zostawię panu zwykły wzmacniający lek, a po drugiej stronie nocnego stolika położę proszek nasenny. Tylko bardzo proszę o ostrożność. Ważne, by pan się nie omylił. To mogłoby być bardzo groźne.
– Oczywiście, jeszcze wiem, co robię – mruknął gniewnie staruszek. – Proszę mi wybaczyć, doktorze Ljungqvist, trudno mi dziś wrócić do równowagi. Nie jestem sobą. Bardzo jestem wdzięczny za troskliwość.
Doktor Ljungqvist, jasnowłosy mężczyzna w średnim wieku, uśmiechnął się ze zrozumieniem. Miał ładne, wąskie dłonie i szczupłą twarz.
– Czy mam wrócić jutro rano?
– Zobaczymy. Jeśli to będzie konieczne, wezwę pana.
Читать дальше