Później nauczyłam się milczeć, panować nad sobą, by się im nie przypominać. Zapomniałam, że jestem żywą istotą, która umie mówić. Teraz tylko przynoszą mi jedzenie, poza tym ich nie obchodzę.
Tak jest najlepiej.
Czasami wydaje mi się, że oszaleję. Ta monotonia, kiedy nic się nie dzieje. Żadnej nadziei na promyk światła, który by rozjaśnił panujący w moim sercu mrok.
Moje nogi są takie chude, jakby zwiędłe. Zaczęłam chodzić tam i z powrotem po tym ciemnym pomieszczeniu, żeby całkiem nie umarły.
I ręce też mam cienkie jak patyki, ale nie mogę zjeść więcej tej ohydy, którą mi przynoszą w szaroburej wodzie. Nigdy nie ośmieliłabym się zapytać, co to jest. Ale czasami dostaję chleb, zjadam go w całości, choć jest twardy i bez smaku.
Włosy… Mój Boże, ileż bym dała za grzebień! Palce nie wystarczają.
Kiedy tu przybyłam, ostrzygli mnie do gołej skóry. Płakałam. A teraz chciałabym, żeby znów ogolili mi głowę. Włosy są pełne kołtunów. I takie brudne.
Bardzo urosły, są dłuższe niż kiedykolwiek.
Mój Boże, jak długo już tu jestem?
Jak długo jeszcze będę musiała zostać?
Płacz rozsadza mi piersi, ale nie mogę już płakać. Wylałam wszystkie łzy.
Dlaczego nikt się o mnie nie martwi? Ojciec i matka, co się z nimi stało?
A ci inni, którzy tu krzyczą i płaczą? Wrzeszczą i śmieją się histerycznym śmiechem? Kto martwi się o nich? Czy kiedykolwiek ktoś do nich zagląda? Jeśli okazuje się im tyle troski co mnie… To niewiele.
Tak długo już mieszkam przez ścianę z obcymi ludźmi, tylko o kilka łokci od nich. Nic o nich nie wiem – ani jak wyglądają, ani kim są.
Wiem jedynie, że cierpią. Słychać to w nocnej ciszy.
Cóż to za straszne miejsce! Kiedy się stąd wydostanę? Jak można tu zachować nadzieję?
Sen…
Mam marzenie, którym mogę się karmić. Wspomnienie.
Spotkanie.
Było takie krótkie, ale, ach! Jakie piękne. Najważniejszy moment mojego życia.
„Ach, ojcze! Ojcze, popatrz tylko! Czy widziałeś kiedyś w życiu coś piękniejszego! Wydaje mi się, że ją kocham!”
Pamiętam każde słowo.
„Nic się nie martw! Pomogę ci, bo umiem czarować!”
Wychodzenie przez okno… „Jesteś lekka jak piórko! Co ty właściwie jesz? Pyłek kwiatów?”
Mam dwóch przyjaciół.
Ciekawe, co się stało z moim wiernym towarzyszem w domu? Czy on jeszcze żyje? Czy są dla niego dobrzy?
Znów popłynęły mi łzy. Nie, nie wolno mi o nim myśleć, koniec ze łzami, muszę zachować spokój.
Inaczej nie przeżyję.
Ale czy w ogóle chcę przeżyć, jeśli tak ma wyglądać całe moje życie?
Ta dłoń, która trzymała mnie za rękę, taka gorąca i silna. Nadal ją czuję. „Czego się boisz?” „Nie wiem. Boję się swoich snów.” „Myślę, że wcale nie snów się boisz, lecz czegoś zupełnie innego. W twoim życiu jest jakaś mroczna plama.”.
Tych kilka słów nadal budzi we mnie lęk. Są przerażające, straszne!
„Czy nikt się o ciebie nie troszczy?” „Owszem, dziadek jest dla mnie dobry. Ale on jest już stary.”
Ach, dziadek, kochany dziadek! Czy wie, że tu jestem? Był taki dobry, taki miły. Ale na pewno już nie żyje… On był moim trzecim przyjacielem.
„Musisz być bardzo samotna.”
To nic w porównaniu z samotnością tutaj. Ona mnie zniszczy.
Wtedy, przy oknie, ucałował moje dłonie.
To była najpiękniejsza chwila w moim życiu.
Wspomnienie ogrzewa moje serce i ciało w zimne noce. Czuję, jak przenika przez skórę i owija mnie niczym welon ze światła i ciepła. Wtedy zauważam, że na świecie jest lato, bo noce są takie jasne. Wracam myślą do chropowatych bali, do mokrej od rosy trawy, która ocierała się o moje stopy.
Wtedy chciałabym mieć lusterko, sprawdzić, czy jestem dość ładna, czy mogę się podobać.
Ach, móc pogładzić opalony policzek, ujrzeć zachwyt w twych wesołych oczach i tę zabawną szczerbę między zębami, która tylko dodawała ci uroku, nadawała twarzy charakter i wyraz.
Błogosławione wspomnienie, znów przemarzyłam kolejną chwilę. Co bym bez niego poczęła?
Ale powrót do rzeczywistości jest za każdym razem równie bolesny.
Czasami nocą walą w moje drzwi – wtedy, kiedy krzyczę przez sen.
Senne koszmary… Wciąż niezrozumiałe.
Pewnie nigdy się od nich nie uwolnię.
Ile mogę mieć lat?
Powinnam liczyć dni.
Ale skąd mogłam wiedzieć…
Boże! Jeśli możesz zajrzeć tu do mnie przez to małe okienko… Spróbuj! Spojrzyj w dół, jestem tutaj! Okaż mi łaskę, taka jestem samotna. Pozostało mi jedynie dziwić się i poddać. Moje życie upływa i nikt nie przychodzi.
Nikt.
Anna Maria i Kol Simon serdecznie przyjęli Christera, rzeczywiście uszczęśliwieni wizytą krewniaka.
Christer zdumiał się widząc, jak pięknie mieszkają. Zapomniał, że ta gałąź rodu Ludzi Lodu była naprawdę zamożna.
Byli właścicielami wspaniałego, eleganckiego domu. Sprzedali gospodarstwo w Skenas w Sodermanlandii, oboje piastowali wysokie stanowiska. Anna Maria była damą do towarzystwa hrabiny Evy Oxenstierna, z domu Bielke, małżonki bohatera wojennego Erika Oxenstierny, a poza tym guwernantką szlacheckich dzieci. Kol kierował wielką manufakturą koło Norrtalje.
Dobrze im się powodziło, ale, jak sami mówili, nie mieli tego, na czym zależało im najbardziej.
A przecież oboje tak świetnie potrafili porozumieć się z dziećmi.
Christerowi natychmiast przyszło do głowy, że powinien wypowiedzieć kilka magicznych słów i obdarzyć ich własnym maleństwem. Porzucił jednak tę myśl, bo przypomniał sobie, że przecież obiecał rodzicom, że nie będzie odprawiać żadnych czarów. Musi się z tym wstrzymać do chwili, gdy nadejdzie jego czas i dla całego świata stanie się jasne, że on jest najpotężniejszym czarownikiem.
– Dlaczego nie porozmawiacie o tym z moją matką? – zapytał. – A jeszcze lepiej z Heikem? On przecież zna się na wszystkich czarodziejskich środkach. Na pewno mógłby wam pomóc.
– Nie możemy zawracać mu tym głowy – odparła zakłopotana Anna Maria. – Heike kiedyś już bardzo nam pomógł. I wiesz, myślę, że żadna czarodziejska sztuka nie pomoże na bezdzietność.
– Nie mów tak, nie mów – powiedział Christer ze śmieszną dziecięco-dorosłą jowialnością. – I… nie musicie się wcale bać, że urodzi wam się dziecko dotknięte przekleństwem.
Popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
– Co chcesz przez ta powiedzieć?
Christer starał się przybrać minę jak najskromniejszą.
– Hm… może nawet ja sam mógłbym wam pomóc, gdyby mama nie prosiła mnie, bym nie rozsiewał strachu wśród ludzi, okazując me niezwykłe zdolności.
Zapadło milczenie.
– Czy ty…? Czy ty jesteś dotkniętym w twoim pokoleniu? – zapytała Anna Maria zaskoczona.
Christer wzruszył ramionami.
– Tak się mówi. A ja nie zaprzeczam…
– Nigdy nie słyszałam, by ktoś o tym wspominał. Jesteś tego pewny? Nie masz przecież żadnych zewnętrznych oznak. Czy masz jakiekolwiek dowody na to, że jesteś obciążony złym dziedzictwem?
– Ach, całe mnóstwa! Mnóstwa! – Christer zatoczył ręką jakiś nieokreślony krąg. – Rozumiecie więc, że nie macie się czego obawiać, jeśli chodzi o wasze własne dzieci.
– Wiesz chyba – odezwała się Anna Maria zbolałym głosem. – Wiesz, że powitalibyśmy z radością każde dziecko, nawet jeśli byłoby najciężej dotknięte, brzydkie i okropne! Ofiarowalibyśmy mu całą miłość, jaka zebrała się w nas przez te wszystkie lata daremnego wyczekiwania.
Читать дальше