Widniała na nim skomplikowana przysięga, nakazująca Carthusowi zachowanie w sekrecie wszystkich spraw omówionych podczas tego spotkania pod rygorem wielkiego niezadowolenia Rządzącej Enklawy, który to uprzejmy eufemizm oznaczał śmierć. Carthus przeczytał wszystko dwa razy.
– Ten biznes to chyba nic nielegalnego?
– Ależ, panie! – W arystokratycznym głosie zabrzmiała nuta urazy.
Carthus wzruszył potężnymi ramionami i podpisał. Kartka zniknęła ze stołu i powędrowała do kufra na końcu komnaty.
– Doskonale, możemy zatem przejść do rzeczy. Coś do picia? Palenia? Wdychania? Nie? Świetnie.
Chwila ciszy.
– Jak być może odgadłeś, tak naprawdę nie nazywam się Glew Croll. Jestem młodszym członkiem administracyjnego ramienia Rządzącej Enklawy.
Słysząc potwierdzenie swych podejrzeń, Carthus mruknął pod nosem i podrapał się po uchu.
– Messire Carthusie, co ci wiadomo o Moście Pontyjskim?
– To samo co wszystkim. Skarb narodowy. Wielka atrakcja turystyczna. Imponujący, jeśli lubi się takie rzeczy. Zbudowany z klejnotów i magii. Klejnoty nie są najwyższej klasy, choć na szczycie osadzono różowy diament wielkości dziecięcej piąstki, pozbawiony ponoć wszelkich skaz…
– Doskonale. Słyszałeś kiedyś o czasie magicznego trwania połowicznego?
Carthus nie słyszał, a przynajmniej nic takiego nie pamiętał.
– Słyszałem, oczywiście – skłamał. – Ale nie jestem magiem, więc…
– Magiczne trwanie połowiczne to nigromanckie określenie czasu trwania magii czarodzieja, czarnoksiężnika lub wiedźmy po ich śmierci. Dzieła zwykłej wioskowej czarownicy często znikają bez śladu w chwili, gdy umiera. Z drugiej strony spektrum mamy zjawiska takie, jak Morze Morskich Węży, w którym czysto magiczne stwory wciąż brykają i tańczą niemal dziewięć tysięcy lat po egzekucji Cilimwai Laha, ich twórcy.
– No tak, jasne, oczywiście. Wiedziałem.
– To dobrze. Zrozumiesz zatem znaczenie mych słów, gdy powiem, że czas magicznego trwania połowicznego Mostu Pontyjskiego wedle szacunków naszych najmądrzejszych filozofów naturalnych wynosi niewiele ponad dwa tysiące lat. Możliwe zatem, messire, że już niedługo zacznie się on sypać i walić.
Tłusty jubiler aż sapnął.
– Ależ to straszne! Jeśli wieści się rozejdą… – Urwał, rozważając w myślach wszelkie implikacje.
– Właśnie. Wybuchnie panika. Kłopoty, niepokoje… Wiadomość nie może się rozejść, dopóki nie będziemy gotowi. Stąd właśnie potrzeba zachowania tajemnicy.
– Chyba jednak się napiję, jeśli można – rzekł Carthus.
– Bardzo mądrze. – Łysy szlachcic wyjął korek z kryształowej karafki i nalał do kielicha przejrzyste, błękitne wino. Przesunął kielich po stole. – Każdy jubiler – a jest tylko siedmiu takich w Ponti i może dwóch gdzie indziej, którzy poradziliby sobie z tym zadaniem – któremu zezwolono by na rozbiórkę i zachowanie materiałów z Mostu Pontyjskiego, odzyskałby poniesione koszty dzięki samej reklamie, nie mówiąc już o wartości drogich kamieni. Moim zadaniem jest porozmawianie o tej sprawie z ośmioma największymi jubilerami i handlarzami szlachetnych kamieni w mieście.
Rządzącą Enklawę interesuje parę kwestii. Jak zapewne zgadujesz, gdyby wszystkie kamienie trafiły jednocześnie na rynek w Ponti, wkrótce stałyby się w zasadzie bezwartościowe. W zamian za przejęcie na własność mostu jubiler musiałby podjąć się wzniesienia budowli pod nim, tak by w miarę rozsypywania się konstrukcji mógł zbierać klejnoty. Musiałby także zagwarantować, że sprzeda nie więcej niż pół procentu kamieni w obrębie murów miejskich. Jako starszy wspólnik firmy Carthus i Aathia jesteś jednym z ludzi, których wybrałem, by omówić z nimi to zagadnienie.
Jubiler pokręcił głową. Wszystko to wydawało mu się niemal zbyt piękne, by mogło być prawdziwe – oczywiście gdyby zdołał zdobyć kontakt.
– Coś jeszcze? – spytał lekkim tonem, niezdradzającym najmniejszego zainteresowania.
– Jestem jedynie skromnym sługą Enklawy – oznajmił łysy mężczyzna. – Oni sami z pewnością zechcą na tym zarobić. Każdy z was złoży Rządzącej Enklawie – za moim pośrednictwem – oficjalną ofertę w sprawie mostu. Nie będziecie się naradzać między sobą. Enklawa wybierze najlepszą propozycję, a potem podczas otwartej sesji ogłosi zwycięzcę. Wówczas, dopiero wtedy, wpłaci on pieniądze do miejskiego skarbca. Z tego, co mi wiadomo, większość wpłaty zostanie przeznaczona na budowę następnego mostu (podejrzewam, że ze znacznie mniej kosztownych materiałów) oraz opłaty za przewóz obywateli promami do czasu owej budowy.
– Rozumiem.
Wysoki mężczyzna spojrzał twardo na Carthusa. Jubilerowi wydało się, że owo spojrzenie wwierca mu się w samą duszę.
– Masz dokładnie pięć dni na złożenie swojej oferty, Carthusie. Pozwól też, że cię uprzedzę. Po pierwsze, jeśli któryś z was zechce nawiązać współpracę z innym, bądź innymi, Enklawa zareaguje wielkim niezadowoleniem. Po drugie, jeżeli ktokolwiek dowie się o słabnięciu zaklęcia, nie będziemy tracić czasu na sprawdzanie, który z was zbyt szeroko i niefortunnie otworzył usta. Najwyższa Rada Cechu Jubilerów z Ponti zostanie zastąpiona nową, a wasze majątki przejmie miasto – być może staną się nagrodami podczas następnych jesiennych igrzysk. Czy wyrażam się jasno?
– Tak – wydusił z trudem Carthus.
– Zatem idź i pamiętaj: za pięć dni masz złożyć oficjalną ofertę. Przyślij mi następnego.
Jak pogrążony w transie, Carthus opuścił komnatę, po czym wychrypiał „teraz wzywa ciebie" do najbliższego członka rady w westybulu, aż wreszcie z ulgą poczuł na twarzy promienie słońca i powiew świeżego powietrza. Wysoko w górze inkrustowane klejnotami przęsła Mostu Pontyjskiego wznosiły się jak zawsze, połyskując i migocząc ponad miastem od dwóch tysięcy lat.
Zmrużył oczy. Czy to tylko wyobraźnia, czy też klejnoty świecą słabiej? Konstrukcja wydawała się mniej trwała, cały cudowny most odrobinę mniej wspaniały niż wcześniej. Czyżby otaczająca go aura niezmienności zaczęła znikać?
Carthus obliczał już w myślach wartość mostu, objętość i cenę klejnotów. Zastanawiał się, jak potraktowałaby go Aathia, gdyby wręczył jej w darze różowy diament ze szczytu i czy Rada Najwyższa przestałaby go uważać za nowobogackiego intruza. Z pewnością, gdyby to on kupił Most Pontyjski.
O tak, wszyscy traktowaliby go lepiej. Nie miał co do tego cienia wątpliwości.
Człowiek nazywający siebie Glewem Crollem kolejno przyjmował największych pontyjskich jubilerów. Na wieść o słabnięciu zaklęcia tworzącego Most Pontyjski każdy reagował na swój sposób – wstrząsem bądź śmiechem, smutkiem, przygnębieniem. A pod przykrywką drwin bądź żalu każdy z nich natychmiast zaczynał oceniać zyski i wpływy, szacować i planować w myślach możliwe oferty, aktywować szpiegów w kompaniach rywali.
Sam Carthus nie powiedział nikomu ani słowa, nawet swej ukochanej, nieosiągalnej Aathii. Zamknął się w swym gabinecie i zaczął pisać oferty, drzeć je i pisać następne. Reszta jubilerów czyniła podobnie.
***
Ogień na palenisku Klubu Złoczyńców zgasł, pozostawiając tylko kilka czerwonych węgli żarzących się pośród szarego popiołu. Niebo na zewnątrz rozjaśniał srebrzysty brzask. Gloathis, Żandarm i ja całą noc słuchaliśmy opowieści człowieka nazywającego siebie Gronostajem. Gdy doszedł do tego fragmentu, odchylił się na poduszce i uśmiechnął szeroko.
– Widzicie zatem, przyjaciele – rzekł. – Idealne oszustwo, nieprawdaż?
Читать дальше