W sobotę bracia mieli się nim opiekować, wkrótce jednak poszli do miasta, do dziewczyny, która im się podobała. Szczeniak pobiegł do garażu na tyłach, wyciągnął spod płachty pojemnik i zaniósł do sypialni. Wysypał na łóżko zawartość szkolnej torby, napełnił ją słodyczami, komiksami, ćwierćdolarówkami i suszoną wołowiną. Do pustej butelki po coli nalał wody.
Potem ruszył do miasteczka i wsiadł do autobusu. Pojechał na zachód z biletem za dziesięć dolarów w ćwierćdolarówkach, w miejsce, którego nie znał.
Uznał to za dobry początek. Wysiadł z autobusu i ruszył dalej pieszo. Tu nie było już chodnika, kiedy zatem mijały go samochody, dla bezpieczeństwa ukrywał się w rowie.
Słońce świeciło wysoko na niebie. Poczuł głód, więc pogrzebał w torbie i wyciągnął marsa. Gdy go zjadł, odkrył, że chce mu się pić, i niemal do połowy opróżnił butelkę, nim uświadomił sobie, że będzie musiał racjonować wodę. Wcześniej sądził, że kiedy opuści miasto, będzie napotykał mnóstwo źródeł z czystą, słodką wodą. Okazało się jednak, że żadnego nie znalazł. Natknął się natomiast na rzekę płynącą pod szerokim mostem.
Szczeniak zatrzymał się w połowie mostu i zapatrzył w brązową wodę. Przypomniał sobie coś, czego uczono go w szkole: że w końcu wszystkie rzeki wpadają do morza. Nigdy nie był nad morzem. Zsunął się niezgrabnie na brzeg i ruszył z prądem. Wzdłuż rzeki biegła błotnista ścieżka, od czasu do czasu natykał się na puszkę po piwie albo plastikowe opakowanie świadczące o tym, że przed nim byli tu jacyś ludzie. Nikogo jednak nie spotkał.
Dopił swoją wodę.
Zastanawiał się, czy już go szukają. Wyobraził sobie radiowozy, helikoptery i psy, wszystkich ludzi próbujących go znaleźć. Wymknie im się. Dotrze do morza.
Rzeka z szumem i pluskiem rwała wśród kamieni. Dostrzegł czaplę modrą, szybującą na rozłożystych skrzydłach. W powietrzu krążyły ostatnie samotne ważki i niewielkie roje meszek, korzystające z ostatnich dni babiego lata. A potem błękitne niebo zaczęło szarzeć i ciemnieć. Z góry śmignął polujący na owady nietoperz. Szczeniak zastanawiał się, gdzie spędzi noc.
Wkrótce ścieżka się rozgałęziła; skręcił w dróżkę odchodzącą od rzeki, licząc na to, że doprowadzi go do domu albo na farmę z pustą stodołą. Jakiś czas maszerował szybko, a tymczasem mrok gęstniał. W końcu Szczeniak ujrzał przed sobą na wpół zrujnowany, odpychający dom. Okrążył go z narastającą pewnością, że nic nie zmusiłoby go do wejścia do środka, po czym wdrapał się na połamane ogrodzenie i położył wśród wysokich traw opuszczonego pastwiska, zamiast poduszki wsuwając pod głowę torbę.
Leżał na wznak, w ubraniu, i wpatrywał się w niebo. W ogóle nie czuł senności.
„Do tej pory zauważyli już, że mnie nie ma", rzekł do siebie. „Będą się martwić".
Wyobraził sobie, jak za kilka lat wraca do domu – radość na twarzach całej rodziny, gdy ujrzą go na podjeździe. Ich powitania. Ich miłość…
Obudził się parę godzin później. Blady księżyc świecił mu prosto w twarz. Szczeniak widział cały świat – jasny jak w dzień, jak w bajkach, lecz wyblakły, pozbawiony kolorów. Widział nad sobą księżyc w pełni, czy prawie w pełni, i wyobraził sobie skierowaną ku niemu przyjazną twarz ukrytą pośród cieni i kształtów księżycowej powierzchni.
– Skąd jesteś? – usłyszał czyjś głos.
Szczeniak usiadł. Nie czuł strachu, jeszcze nie. Rozejrzał się szybko. Drzewa. Wysokie trawy.
– Gdzie jesteś? Nie widzę cię.
Coś, co wcześniej brał za cień obok drzewa na skraju pastwiska, poruszyło się i ujrzał chłopca w jego wieku.
– Uciekam z domu – oznajmił Szczeniak.
– Rany – mruknął chłopak. – Trzeba być diablo odważnym.
Szczeniak uśmiechnął się z dumą; nie wiedział co powiedzieć.
– Przejdziesz się kawałek? – spytał chłopak.
– Jasne. – Szczeniak położył torbę obok jednego ze słupków ogrodzenia, by jej nie zgubić.
Ruszyli razem w dół zbocza, okrążając szerokim łukiem stary dom na farmie.
– Żyją tu jacyś ludzie? – spytał Szczeniak.
– Nie – odparł chłopak. Miał jasne, bardzo cienkie włosy, które w blasku księżyca wydawały się niemal białe. – Kiedyś, dawno temu próbowali, ale nie spodobało im się i odeszli. Potem wprowadzili się inni, ale teraz nie ma tam żywej duszy. Jak się nazywasz?
– Donald – odparł Szczeniak, po czym dodał: – Ale mówią na mnie Szczeniak. A ty?
Chłopak zawahał się.
– Zgasł – rzekł.
– Super imię.
– Kiedyś miałem inne, ale nie potrafię już go odczytać.
Przecisnęli się przez wielką żelazną bramę, uchyloną i zardzewiałą na amen, i znaleźli się na niewielkiej łące u stóp zbocza.
– Ekstra miejsce – mruknął Szczeniak.
Na łące stały dziesiątki kamiennych płyt, wysokich, wyższych niż obaj chłopcy, i małych, świetnie nadających się na siedzisko. Było też trochę połamanych. Szczeniak wiedział, co to za miejsce, ale nie czuł strachu. Przepełniała je miłość.
– Kto tu leży? – spytał.
– Głównie mili ludzie – odparł Zgasł. – Kiedyś tam, za tamtymi drzewami, było miasteczko, a potem pojawiła się kolej. Zbudowali stację w sąsiednim mieście i nasze tak jakby wyschło, rozpadło się. Teraz w miejscu, gdzie stało, rosną krzaki i drzewa. Można schować się wśród drzew i znaleźć w środku starego domu.
– Czy są takie jak ten dom na górze? – Szczeniak wiedział, że jeśli tak, to nie ma ochoty ich odwiedzić.
– Nie – wyjaśnił Zgasł. – Nikt tam nie bywa oprócz mnie i czasami zwierząt. Jestem tu jedynym dzieckiem.
– Domyśliłem się – mruknął Szczeniak.
– Może moglibyśmy tam pójść i się pobawić? – zaproponował Zgasł.
– Brzmi super – przytaknął Szczeniak.
Była idealna wczesnopaździernikowa noc, niemal tak ciepła jak w lecie, z wielkim księżycem płonącym na niebie. Widzieli wszystko.
– Który jest twój? – spytał Szczeniak.
Zgasł wyprostował się z dumą i wziął go za rękę. Poprowadził Szczeniaka w zarośnięty kąt łąki. Obaj chłopcy rozgarnęli wysoką trawę. Kamień leżał płasko, wpuszczony w ziemię; wyrzeźbiono na nim daty sprzed stu lat. Większość napisów już się zatarła, lecz pod datami pozostały jeszcze słowa.
ZGASŁ PRZEDWCZEŚNIE.
POZOSTANIE W NASZEJ PA
– Założę się, że pamięci – oznajmił Zgasł.
– Też tak przypuszczam – potwierdził Szczeniak. Wyszli za bramę i pobiegli w dół niewielkim jarem.
Wkrótce znaleźli się w tym, co pozostało ze starego miasteczka. Z domów wyrastały drzewa, niektóre budynki się zawaliły, nie wyglądały jednak strasznie. Bawili się w chowanego. Zwiedzali. Zgasł pokazał Szczeniakowi parę świetnych miejsc, między innymi jednoizbowy domek, który, jak twierdził, był najstarszym budynkiem w tej części hrabstwa. Biorąc pod uwagę jego wiek, zachował się w całkiem dobrym stanie.
– W świetle księżyca widzę całkiem nieźle, nawet w środku. Nie wiedziałem, że to takie łatwe.
– O, tak – potwierdził Zgasł. – A po jakimś czasie uczysz się widzieć nawet kiedy księżyc nie świeci.
Szczeniak poczuł zazdrość.
– Muszę do łazienki – oznajmił. – Jest tu gdzieś łazienka?
Zgasł zastanawiał się przez moment.
– Nie wiem – przyznał. – Ja już tego nie robię. Zostało parę wygódek, ale mogą nie być bezpieczne. Lepiej po prostu zrób to w lesie.
– Jak niedźwiedź – mruknął Szczeniak.
Читать дальше