Artur Baniewicz - Smoczy Pazur

Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Debren z Dumayki, wędrowny mistrz magii, czarodziej z tytułem uniersyteckim i wiecznie pustą sakiewką musi się zmierzyć z licznymi przeciwnikami. Mimo swej apolityczności, raz po raz wplątywany jest w intrygi tajnych służb, rewolucjonistów i ambitnych pretendentów do już obsadzonych tronów…

Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz.

– No to jest nas dwóch – uśmiechnął się krzywo Def Groot. – Jednak jedziesz?

– Nie wiem, co robić, żeby drewniany wiatrak umarł. Albo nie umarł. – Debren wydźwignął się na siodło. – Cholera, nawet nie wiem, co bym wolał. Za to wiem, co zrobić, by ściągnąć tę małą z dachu.

– Pogonić Vanringera. Rozpocznie ceremonię pogrzebową i wypłoszy gówniarę ogniem.

– To nie jest śmieszne.

– Wiem – powiedział dziwnym głosem Def Groot. – Możesz też przywieźć łuk.

– Ludzie powiadają, że każdy duszysta jest najlepszym kandydatem na pacjenta innego duszysty. Boście są dwa razy bardziej pokręceni od takich wariatów jak rycerz Kipancho. I wiesz co, Def Groot? Jak rzadko, zgadzam się z tym, co ludzie powiadają.

– Szerokiej drogi, mistrzu. Będzie ci potrzebna.

* * *

Droga była wąska, ale za to pusta. Bez trudu, omijając coraz rozleglejsze połacie zalanego terenu, dojechał do przedmieścia. Ta już mogły być problemy. Między rzadko rozrzuconymi zabudowaniami kręciło się trochę za dużo ludzi i trochę zbyt liczni byli wśród nich wieśniacy, debatujący w najeżonych widłami i grabiami gromadach. Na szczęście niczego jeszcze nie uradzono. Grupki, choć wiele ich było, trzymały się z osobna i od nieznajomego raczej odsuwały, niż próbowały zastępować drogę. Debren minął przystań, upewnił się, że barki nadal nie ma, i nie zaczepiany przez strażników przejechał pod zachodnią bramą.

Miasteczko Berhem, choć otoczone murem i z własnym portem rzecznym, do wielkich nie należało. Rynek był tuż za bramą, a stojąc na rynku i patrząc z wysokości siodła nad głowami przechodniów, można było bez trudu zlokalizować połowę składów kupieckich. Zawieszone wysoko na drągach znaki cechowe wskazywały drogę niepiśmiennym i takim jak on, nie znającym języka.

Powroźnika, chyba jedynego w grodzie, znalazł tuż za, ratuszem. Wąska uliczka była niemal całkowicie zatarasowana przez dwukołowy wóz taborowy, na który rozchełstani żołnierze ładowali zwoje lin i sznurów. Z okna kamienicy słała im ciepłe spojrzenia małżonka gospodarza, l a sam powroźnik stał w bramie, odhaczał w księdze wydawane partie towaru i raz po raz zacierał ręce. Wokół Już gromadzili się amatorzy popijawy, która bez wątpienia nastąpi, gdy sfinalizuje się transakcję, więc w uliczce nie brakowało radosnych ludzi. Żołnierze, znudzeni garnizonową rutyną, też sprawiali wrażenie zadowolonych. Ale ci, co tylko przechodzili i na żadne korzyści nie liczyli, miny mieli dość ponure.

– Ciężkie, cholerstwo – narzekał jakiś gołowąs uginający się pod zwojem liny. – Po co nam taka grubaśna? Słonia wieszać będziem?

– Głupiś, szczylu – stęknął niewiele starszy kompan ze śladem cięcia na gębie. – Nim do wieszania przyjdzie, trza buntowników w partie pogrupować i do twierdzy prowadzić. Taką okrętową liną ich się wtedy łączy, po trzydzieścioro. Palcówką szyję ciasno oplatasz i do owej czteropalcówki krótko wiążesz. Cienkiego sznura wtedy żaden zębami nie sięga, a grubego nijak nie zgryzie, choćby i tydzień w drodze.

– A nie lepiej łańcuchy i żelazne obroże stosować?

– Ale kmiot z ciebie, Hosse, aż dziw, że ci halabardę dali, a nie kawał kija. Ty wiesz, ile kajdany żelazne kosztują? A smar do nich, szczotki druciane do rdzy ścierania? W łańcuchy to się szlachciców zakuwa, co przeciw władzy knują, bo tych z natury mało jest i można nastarczyć. A tu, jak wywiad donosi, bunt ma być le… legurarny. Kupa Depholców za broń chwyci, to i jeńce w tysiące pójdą. Kto by złoto na tyle łańcuchów wydawał? I po co?

Debren przywiązał uzdę do kraty w oknie, przecisnął się do powroźnika.

– Linka mi potrzebna – powiedział powoli, starannie wymawiając słowa. Dephol, choć formalnie własność królów Irbii, leżał daleko od metropolii i był prawdziwą potęgą gospodarczą, więc nawet z poważnymi kupcami trudno było niekiedy porozumieć się po irbijsku. A on, na dodatek, posługiwał się staromową.

– Ne ma linka – uśmiechnął się szeroko powroźnik. – Przedan systka.

– Nie potrzebuję dużo. Dwadzieścia pięć łokci tylko. Palcówki. Może być pośledniejszego gatunku. Nawet jednorazowa. Byle była.

– Jednorazna? – Wyplataczowi udało się poszerzyć uśmiech, który teraz sięgał aż za uszy. – Szubieniczna, tak? Ta zwłaszcza nie jest. Cały zapas na wojsko. Nawet ścinki brać. Duża zbyt.

– O ludzkie życie idzie. Dobrze zapłacę.

– Ludzkie, tak, tak, ja wiem. Wieszanie ludź za gardło. Rozumie twoja język. Szubieniczna lina szukasz. Przyjdź pojutro. Dwa dni. Dzisiaj nie jest.

– Potrójna stawka. Policzcie sobie jak za siedemdziesiąt pięć łokci.

Powroźnik zawahał się.

– Musiał ja bym od wojsko brać trochę. To niedobra. Ktoś może myśli: on Depholec, on na braci nie daje sznur, by nie wieszać za gardło, choć to buntowniki. Może on sam buntowniki? – Odhaczył następny zwój czteropalcówki. – Eee, lepiej nie. Chyba że… no… jak za sto łokci.

– Co to za jeden? – zainteresował się dziesiętnik doglądający załadunku. – Hej, ty! Liny chcesz kupować? Można wiedzieć, po co ci liny?

– Psa chcę uwiązać – mruknął Debren.

– Psa? – Żołdak podszedł bliżej, podciągając pas z krótkim mieczem. – Irbijskiego może, hę?

– A diabli go wiedzą, ja się tam na rasach nie znam. Ten irbijski jak wygląda?

– Królewski herb nosi – dziesiętnik postukał się po naszywce na żółtym kaftanie.

– Ten nie nosi. – Debren zerknął za siebie, na bramę i podwórko. Mur dzielący je od sąsiedniej posesji nie był wysoki, ale w przejściu kręcili się żołnierze dźwigający liny z ukrytego gdzieś w głębi warsztatu. Było też parę kur mogących zaplątać się między nogami, no i dziewka służebna trzepiąca kobierzec. Kawał baby z trzepaczką niewiele lżejszą od bojowego młota, którym oberwał po głowie Kipancho. Niedobrze.

– Wiecie co, panie powroźnik? – podrapał się po grdyce dziesiętnik. – Sprawdzimy chyba jakość waszego towaru. Hossę, chodź no tu ze sznurem.

– Jestem w służbie rycerza Kipancho y Kipancho – powiedział szybko Debren. – Z Lamanxeny.

– Tak? – uśmiechnął się krzywo dziesiętnik. – To ciekawe. A jam słyszał, że owego sławnego rycerza elementy wywrotowe właśnie zamordowały. I że, przed śmiercią, z góry trupów depholskich apel płomienny wygłosił, króla Belfonsa sławiąc i pomsty za swą krew wzywając. Już o tym najnowszą kronikę do druku składają. Z relacją sławnej Lelicji Zelgan. Wstrząsającą ponoć.

– Przejedźcie się ze mną trzy mile, to zobaczycie rycerza w pełni sił i zdrowia.

– Po pierwsze to halabardnik jestem, a nie jakiś zakichany kawalerzysta, więc jeździć nie mam na czym. A po wtóre, choćbym i miał, nie takim głupi, żebym się dał jakiejś łazędze, mowę moją kaleczącej, w pole wywieść. Słyszeli my o takich na szkoleniach, prawda, Hosse? Prowokatory zasrane. Tylko patrzą, jak tu samotnego wojaka, albo i oddział nieliczny, na jaką boczną groblę skierować, a potem opaść kupą i wytłuc. Przyznaj się od razu, żeś gerylas i że na irbijskie gardła te sznury kupujesz. Roboty mamy huk, to szczerość docenimy. Bez tortur nijakich się ciebie powiesi. Może nawet u kata się za tobą wstawię, to ci pętlę dobrą uszykuje, natłuszczoną. I kamieni w kieszenie nabrać pozwoli.

– Prawdę gada! – zawołał ktoś z gromadki dalekich krewnych i znajomych powroźnika czekających na darmowy napitek w karczmie. – Żyw Kipancho!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Smoczy Pazur»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Smoczy Pazur»

Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x