Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Smoczy Pazur
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Niewiasta – pokiwał głową Def Groot. – Pewnie wiedźma zielarka, co? Te są najgorsze. Rurowałem kiedyś jednego kupca, co w puszczy pobłądził i w gościnie u takiej na dwa dni stanął. Do dziś nie wiem, czym go tak omotała: lubczykiem, czarami czy może urodą, wiedźmim sposobem podrasowaną. Alem pół roku nad biedakiem pracował, a i jak skończyliśmy, to zdarzało mu się ni z tego, ni z owego łzami zalewać. Rodzina pretensji nie wniosła, bo ze dwa razy kontrahentów tak tym przy targu zaskoczył, że z ceny zeszli. Taa… Ciężki był przypadek. Wasz, na szczęście, tak poważny nie jest.
– Nie wiem, o czym mówicie – powiedział Debren, patrząc w trzymany oburącz kubek.
– Dobrze gotuję – uśmiechnął się zagadkowo Def Groot. – Ale kucharzem nie jestem. Jako duszysta na chleb zarabiam. – Odstawił talerz, nie do końca wyczyszczony z mięsa. – A także na sery, szynkę, wino zacne. Nie mówię tego, by się przechwalać. Chcę tylko zwrócić twą uwagę na fakt, który zapewne znasz z własnego doświadczenia. Na tym świecie tacy jak my, nisko urodzeni, muszą dobrze robić to, co robią, by szynkę i ser winem zapijać. Nie daj się zwieść pozorom, patrząc na mój skromny wózek i starą zbroję pana Kipancho. On nie jest byle kim, a i ja nie byle komu świadczę swe cenne usługi.
Debren zerknął na czwarty talerz, ani lepszy, ani gorszy od innych, za to z nietkniętą porcją, a potem do tyłu, na wiatrak. Chudy szlachcic, wciąż w pełnej zbroi, choć bez hełmu, stał z zadartą głową i przyglądał się nieruchomym skrzydłom.
– Wiem – mruknął, odwracając się z powrotem ku duszyście. – Wiem, kto to jest Kipancho z Lamanxeny. Czytałem o nim. Nie doczytałem się tylko, że to ktoś realny, z krwi i kości.
– Tak bywa z tymi, co genialnych poetów zainspirują.
– Pan Kipancho, ten z eposu rycerskiego… Darujcie, że chociaż krytyk ze mnie żaden, opinię swą wygłaszam, ale chyba odosobniona nie jest. To wzniosła postać, tragiczna i w symbole bogata, ale trochę… no…
– Szalona? – Def Groot uśmiechnął się wyrozumiale. Nawet nie spojrzał na Sansę, choć ten, jako lojalny giermek, powinien teraz albo zdzielić go miską, albo odstawić ją i pognać z donosem. No cóż, Def Groot był duszysta, którego stać na wino i szynkę. Znał się na ludziach.
– Mój pan to wariat – stwierdził bez ogródek Sansa, oblizując łyżkę. – Medycy obaj jesteście, to mogę wam to śmiało powiedzieć. Zupełnie rąbnięty wariat. Młotem bojowym, konkretnie. W bitwie pustynnej z temmozanami.
– Rozumiem – powiedział wolno Debren. – I twoją tu obecność, mistrzu Def Groot, i dziwne urojenia rycerza, któremu wiatraki z potworami się mylą. Młot bojowy ćwierć cetnara i więcej waży; mało się takich spotyka, co cios w hełm przeżyli. Ale co ja tu robię, nie rozumiem. Z owym młotem wasz zleceniodawca dawno się zetknął, to widać. Do świeżej rany nieraz byłem wzywany, zwłaszcza w okolicy mało w medyków i balwierzy zasobnej. Do takich przypadków… nigdy.
– Nikt cię nie prosi, byś leczył Kipancha – uspokoił go i duszysta. – Choroby umysłu to moja działka, zwłaszcza że z przyczyn naturalnych zrodzone. Co prawda pacjent upiera się, że młotem poraził go w boju Czwororęki Mag z Saddamanki, ale nawet jeśli tak było, bezpośrednia przyczyna pomieszania zmysłów magiczna nie jest, bo młot był zwyczajny. Nie mówiąc o tym, że psychice rycerza bardziej chyba zaszkodziła panna Dulnessa Romez. Cztery razy od owego młota cięższa i proporcjonalnie szkodliwsza.
– Jej też poeta nie wymyślił?
– Poeta historię ubarwił i upiększył, ale to, co oś narracji stanowi, to prawda.
Debren jeszcze raz poszukał wzrokiem długiej, lśniącej blachami postaci. Nie znalazł. Kipancho, trochę nie po rycersku, podchodził chyba wroga od tyłu, od strony wału przeciwpowodziowego i leszczynowych zarośli. Gospodyni, zgarbiona i zapuchnięta od płaczu, zdrapywała spaloną kaszę z kociołka, dziewczynka siedziała na dachu, nieruchoma i nastroszona niczym jakieś brązowe ptaszysko, a pompiarz zniknął.
– Czy panna Dulnessa żyje jeszcze?
– Jako panna? – uśmiechnął się po swojemu rudy. – Nie. Widzicie, panie Debren, dziewczęta, na których wspomnienie kubek z miętą w pewnej ręce dygoce albo wiatrak skrzydła w szyderczym geście zgina, otóż takie dziewczęta szybko mężów znajdują.
Debren odstawił kubek. Był zły, bo wcale nie drżały mu dłonie. Może trochę za mocno zaciskał palce na cynowej blasze, to wszystko.
– Na babach całkiem się nie znam – wzruszył ramionami. – rzeczą maguna jest użyte czary rozpoznawać i radę przeciw nim znajdować. Czasem nowe zaklęcia składać i szlifować, nim w świat pójdą. Ale ciosów zadanych w duszę cetnarową niewiastą nie leczymy. Takie przypadki kieruję do najbliższego zamtuza z dobrze zaopatrzoną w trunki piwniczką.
– Na sobie tej przemyślnej metody próbowaliście?
Debren przyglądał mu się chwilę w sposób mało przyjazny.
– Czytałem kiedyś o jednym rycerzu – powiedział pozornie niedbale – co wspomnienia przykre zabijał, kładąc trupem Bogu ducha winne wiatraki. Pewnie dlatego, że mieszanie skrzydłami powietrza uznał za bliskie mieszaniu się w jego intymne sprawy. Uważajcie, panie duszysto. Ta metoda może w kimś wzbudzić duże nadzieje, a tu wiatrak dyskretny jest, stoi z boku i nosa w cudze sprawy nie wtyka. Więc w kolejce do złojenia skóry wy na pierwsze miejsce się wysuwacie.
– Pozostańmy lepiej przy metodzie pana Kipancho. – Def Groot nie robił wrażenia przestraszonego. – Jeśli zamtuz i trunki nie pomagają usunąć zapachu mięty, to może spróbujecie ramię w ramię z rycerzem jakiegoś potwora ubić?
– Mówicie o wiatraku?
Duszysta pacnął się dłonią w kark. Ujął w palce zgniecionego komara, ale nie wrzucił do ogniska, jak parę poprzednich.
– Słyszałem o jednym badaczu robali, co to paskudztwo oskarżał o to, że diabła na grzbiecie wozi. Tenże przy ukąszeniu w krew człowiekowi wchodzi albo zwierzynie, z czego choroby się biorą. Głównie trzęsionka, zwana też febrą albo malarią. Badacz, co ową dziwaczną teorię głosił, nim na złą drogę zszedł, magunem ponoć był. Czyli ani durniem, ani fantastą. I nie za to na stosie go spalili, że głupoty o komarach opowiadał, a za to, że zwykłe bagienne duszki z siłą piekielną pomylił.
– I że na czele komisji śledczej jeden biskup stał z gębą całą w krostach, bo na mokradłach często na kaczki polował. Ponoć reszta sędziów, mocno argumentacją uczonego wstrząśniętych, dziwnie na wielebnego zerkała. Efektów diabelskiej działalności szukając. Znam tę historię. Młodych magunów na jej przykładzie uczą, by od diabłów i kapłanów z daleka się trzymali. Po co mi ją opowiadasz?
– Chciałem tylko zwrócić twą uwagę na fakt, że złe duchy i potwory mieszczą się w takim oto zwykłym, maleńkim robaczku. Więc dlaczego miałyby nie pomieścić się w dużym wiatraku?
– Komar to żywa istota.
– Skąd wiesz? Bo skrzydłami macha? Wiatrak też macha. Krew pije? Wiatrak też pije, tyle że wodę.
– Wiatraki się nie rozmnażają.
– A widziałeś kiedy komara w trakcie samorozmnażania? – Debren otworzył usta, by prawie od razu zamknąć je z powrotem. – No właśnie. Wiadomo, że z błot i wody stojącej wielkimi chmarami wylatują. Gdyby Bóg na ziemię z niebios spojrzał, to co by ujrzał z owej wielkiej wysokości? Chmarę maleńkich wiatraczków machających skrzydłami jak Dephol długi i szeroki. A co to jest Dephol? Błota i wody. Dostrzegasz analogię?
– Zaczynam – rzucił przez zęby Debren. – I nie pojmuję, dlaczego po bezdrożach się włóczycie, wiatraki spokojnym ludziom niszcząc. Ten sam efekt, czy raczej brak efektu, można osiągnąć, siedząc pod karczmą i tłukąc packą komary. Kipancho to Irbijczyk, więc rozumiem, że los tubylców jest mu obojętny, ale dla was ta kobieta – wskazał czyszczącą kociołek gospodynię – przecież jest rodaczką. Nie żal jej wam? I tej dziewuszki, co ze strachu na dach uciekła? Wiecie, że w tym poprzednim wiatraku, coście go nawiedzili, właściciel się powiesił?
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Smoczy Pazur»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.