Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Smoczy Pazur
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Tak czy inaczej drewnianych wiatraków widywało się na kolonizowanych ziemiach coraz więcej. Tuż za resztkami dawnej przystani rybackiej, otoczonej teraz ze wszystkich stron zagonami marchwi i kapusty, Debren dostrzegł zwęglone belki, kamienne łożyska i stertę żelaznego złomu pochodzącego z okuć drewnianych elementów przekładni. Wiatrak musiał być staromodny, wznoszony z myślą o staniu w miejscu, a nie przewożeniu z jednego mokradła na drugie, bo wszystko przysypane było tłuczoną dachówką. Czerwone okruchy ceramiki leżały na pogorzelisku, co sugerowało, że najpierw spaliła się budowla, a dopiero później runął dach. Znajomy przedsiębiorca żalił się Debrenowi, że wiatry sztormowe często przewracają wiatraki, czemu może towarzyszyć zderzenie części metalowych z kamiennymi, krzesanie iskier i pożar, ale to najwyraźniej nie był ten przypadek.
Przy drugim spalonym wiatraku Debren zaczął się zastanawiać. Przy trzecim, milę dalej, doszedł do wniosku, że być może nie wyrwa w wałach jest przyczyną podtopienia pól, a pewnie i piwnicy w „Złotym Bażancie”.
Minęli jeden z nielicznych w tych okolicach lasków, bardziej skupisko krzaków i wybujałego zielska niż las. Przez drogę niezdarnie przekicał oblepiony błotem zając. Zapachniało świeżym dymem i zwierzęcym nawozem. Na ścieżce biegnącej na północ, ku grobli, widać było ślady pozostawionych przez wóz kolein oraz odciski kopyt.
– Oho, chyba grabarze zajechali – powiedział giermek. – Rzućmy okiem. Tym łajdakom lepiej patrzeć na ręce.
Za jabłkowym sadem stał nieduży domek, parę budynków gospodarczych i coś, co do niedawna było wiatrakiem. Teraz z wiatraka pozostała podłoga, koło czerpakowe i dolna część mechanizmu przekładniowego. Cała reszta albo runęła, albo została odbita od szkieletu ciężkimi młotami i załadowana na zaprzężony w dwa woły wóz. Czterej umorusani mężczyźni, cali w pocie, drzazgach l kurzu, odpoczywali przy niewielkim ognisku. Popijali, a jeden skubał świeżo zarżniętą kurę.
– Tak myślałem! – wrzasnął giermek, wjeżdżając na podwórko. – Hieny cmentarne! Wydrwigrosze! To za to srebro bierzecie?
Debren starał się zrozumieć. I trochę nawet rozumiał. Drzwi szopy, służącej chyba za warsztat właścicielowi wiatraka, kołysały się lekko od podmuchów słabej bryzy. W środku, choć dochodziło południe, widać było palącą się lampkę łojową i dwie nogi w wysokich impregnowanych butach. Nogi nie dotykały polepy, choć niewiele im brakowało, a obok leżał przewrócony stołek.
– Pan Sansa?! – ucieszył się nieszczerze najstarszy i najdostatniej odziany z raczących się piwem. – Jaki miły widok!
– Darujcie, że nie powiem tego samego – rzucił opryskliwie giermek, – Ale zbyt mi dobro mego pana na sercu leży, by radowało mnie spotkanie z ludźmi, którzy bezczelnie go okradają. Czekam wyjaśnień, panie Vanringer, choć wyłącznie przez wrodzoną naiwność, bo z tego, co widzę, żadne wyjaśnienia nie są potrzebne.
Vanringer, szczerząc przymilnie zęby, przesunął się najpierw w prawo, by zasłonić tego z kurą, a potem w lewo, gdzie stał wóz. Dopiero teraz Debrena zastanowiła kolorystyka całej grupy. I ludzie, i woły, i nawet masywny, starannie wykończony pojazd odbijali się od radosnego zielonego tła czernią strojów, sierści i farby. Przy czym nie wyglądało to ani na gromadkę podróżujących po cywilnemu mnichów, ani na szajkę nocnych złodziejaszków.
– Doprawdy nie rozumiem, co macie na myśli, panie Sansa – oświadczył z lekką urazą Vanringer. – Bo chyba nie tę kurę, co ją Pieto troskliwie do piersi tuli? – Rosły, ale też dość bystry osiłek przestał chować kurze zwłoki za plecami i z niewyraźną miną świeżo upieczonego ojca przycisnął je do brzucha. – Chyba nie przyszło wam do głowy… Nie, to śmieszne. On, widzicie, strasznie wrażliwy jest na cierpienie i śmierć; od razu się, poczciwiec, rozczula. Ratować pewnie ptaszynę chciał, przez lisa zduszoną.
– Wrażliwy? W tym fachu?
– A żebyście wiedzieli! Z początku też nosem kręciłem na takiego czeladnika sentymentalnika, bom starej daty jest, ale teraz już wiem, że tak właśnie trza. Jak klient łzy w oczach widzi i cierpienie szlachetne na gębie, to mniej się na ceny krzywi.
– A pierze pewnie z rozpaczy darł, hę?
– Panie giermek, wyście wojenny człek, to i macie prawo na subtelnościach naszej profesji się nie znać. Ale tyle wam się chyba o uszy obiło, że darcie wszelakiego typu silnie się z rozpaczą wiąże, i to od wieków pradawnych. Tak oto włosy z głowy sobie niewiasta wydziera, gdy męża zmarłego żegna, zaś mężczyzna brodę szarpie i wąsy, gdy go nieszczęście dotknie. A płaczki co czynią na potrzebie? Drą się!
– Słuchaj no, Vanringer, tobie chyba się wydaje, że z panem moim mówisz. A tak nie jest. To ja, Sansa zwany Chudym. Nie żaden rycerz błędny, jeno giermek twardo na ziemi stojący, choć w siodle chwilowo. Mnie tak łatwo w pole nie wywiedziesz. Pijecie też z rozpaczy? Wszyscy? Jeden wrażliwy… niech będzie. Powiedzmy, Ale cała firma?!
Debren patrzył na narożniki skrzyni wozowej. Były okute polerowaną, a może nawet srebrzoną blachą i ozdobione głowicami, już bez dwóch zdań krytymi srebrem. Te z przodu wykonano w formie kół popiątnych, tylne miały kształt ludzkich czaszek. Sporą część ozdób i nadwozia zdemontowano, ale magun zaczynał domyślać się, do czego służył wóz. Nie był tylko pewien, czy służy nadal. Na przecywilizowanym Wschodzie wielce popularne były bankructwa, a na licytacjach można było kupić względnie tanio zupełne nieprawdopodobne rzeczy.
– To się nazywa stypa polowa – wyjaśnił Vanringer bez mrugnięcia okiem. – Połączona z toastem ku czci poległego przeciwnika, któren, chociaż wróg, dzielnie wszelako stawał i uhonorowany być powinien. Jako sławny wojownik ten akurat zwyczaj rycerski znać powinieneś.
Sansa zasapał, poczerwieniał na twarzy i bez tego rumianej.
– A te rury na wozie?! – wymierzył oskarżycielsko palcem. – Przekładnie ze stali hartowanej?! Wszystko, co najcenniejsze w wiatraku było?! Za durnia mnie masz?!
– Niepotrzebnie tak się podniecacie – oświadczył spokojnie Vanringer. – Nie moja to wina, że koszty dodatkowe ponoszę, po tych błotach woły i wóz ciągając. Wierzcie mi, że żadna to dla nas przyjemność, o korzyściach nie mówiąc. Ale po ostatnim pow… buncie, rzec chciałem, przepisy sanitarne drastycznie zaostrzono, bo buntowników takie masy legły, że z trupich jadów zaraza wybuchła. Ha, złoty czas to był – uśmiechnął się błogo – a obroty, mój Boże… No, ale każdy kij ma dwa końce i zawsze którymś człek po łbie oberwie. Owóż dekretem wicekróla samego ustanowione zostało, że gdy masa trupia łączna, znaczy ludzi, koni i bydląt machiny wojenne ciągnących, dwadzieścia cetnarów przekracza, wnętrzności padliny wyjęte mają być i na wskazany teren przewiezione. Tam, przez biskupa lub równego mu rangą skropione, szkód dużych już nie uczynią, a i pożytek dadzą, szczurów z grodu odciągając. No więc my, ludzie praworządni, kiszki i flaki owego wiatraka wywozim. Z bożym błogosławieństwem bez ochyby, bo na tym trupie wiatracznym nieźle kuria, a więc i Pan nasz zarobi.
Debren znów nie rozumiał. Zaczął przyglądać się podejrzliwie twarzom czarno odzianych pomocników Vanringera i ich porozpinanym dla ochłody szatom. Błysk fanatyzmu w oku albo odwrócone koło na piersi wiele by tłumaczyły. Na Wschodzie modne się ostatnio porobiły różne dziwaczne sekty. Chociaż, prawdę mówiąc, o takiej, co karawanem złom porozbiórkowy wozi, dotąd nie słyszał.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Smoczy Pazur»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.