Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Smoczy Pazur
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Tak – mruknął na pozór do siebie rudzielec. – Na obiad.
– Widzicie go, psiego loga – splunął pogardliwie giermek. – Mędrka zakichanego.
– Psycho, Sansa, psychologa – poprawił spokojnie rudowłosy. Dopiero podjechawszy bliżej, Debren zauważył srebrzysty nalot na marchewkowej czuprynie i drobne, za to liczne kurze łapki w kącikach jasnych oczu. – Tak się owa profesja w staromowie nazywa. Współcześnie bardziej popularne jest określenie „duszysta”. Jako że duszą ludzką się w gruncie rzeczy zajmuję.
– Patelnią się lepiej zajmijcie, Def Groot, bo mięso spalicie, jak ta tam baba kaszę. I jak ta baba gorzkimi łzami przypłacicie swe gapiostwo.
Zsiedli z mułów. Sansa, giermek najwyraźniej z gatunku polowych, a nie pałacowych, o formach towarzyskich zapomniał i zajął się wiązaniem uzdy do gałęzi. Debren, widząc wyczekujące spojrzenie rycerza, podszedł sam i skłonił się nieznacznie.
– Pozwólcie, że się przedstawię. Debren z Dumayki jestem, magun. Ponoć szukacie maguna.
– Owszem, choć wielkich nadziei sobie nie robiłem. – Rycerz, mimo iż chudy jak szczapa, co pozory wątłości stwarzało, głos miał niski, dudniący. Jego staromowa miała zabawny akcent, lecz była poprawna. – Coraz trudniej o was, zwłaszcza jak kto po gościńcach szuka. Miło poznać, mistrzu. Jestem rycerz błędny Kipancho y Kipancho z Lamanxeny. Nie traćmy czasu. Nie godzi się przedłużać bez potrzeby cierpienia jakiejkolwiek istoty, choćby i nikczemnej. Zgadzasz się ze mną, mistrzu?
– W pełni. – Debren pobiegł śladem spojrzenia ciemnych i dziwnie smutnych oczu rycerza. – Masz na myśli tych ludzi? To pompiarz i jego żona, prawda?
– Ludzi? – Gęste, posiwiałe brwi uniosły się lekko, przydając długiej twarzy rycerza wyrazu roztargnionego zdziwienia. – O jakich ludziach… A, ci tutaj…
Wzruszył ramionami, wyprowadzając Debrena z pierwszego błędu. Był chudy po granicę zagłodzenia, ale jego powyginana, mocno staromodna zbroja płytowa z polerowanej blachy należała do grupy najcięższych, typowo kawaleryjskich, i trzeba było nie lada krzepy, by pozwolić sobie na podobne gesty. Niektórzy badacze zajmujący się stykiem historii, kultury i sztuki skłaniali się nawet ku tezie, że od rozpowszechnienia się tego typu zbroi rozpoczął się bujny rozwój poezji, liryki i krasomówstwa późnego wczesnowiecza. Dowodzili, nie bez racji, że ówcześni Viplańczycy, kurduple po pięć stóp mierzące, a i to w ciżmach z obcasem, w płytowy pancerz upchani, przygnębiająco nieruchawi byli i fatalne wrażenie robili zarówno na damach, jak i pospólstwie. Chcąc podbić niewieście i podli danych serca, musieli nadrabiać ogólną sztywność giętkością języka i wykwintnością mowy.
– To nie ludzie – pospieszył z wyjaśnieniem rudzielec. Jego staromowa pobrzmiewała wyraźnym akcentem ludów Północy. Mógł być Wehrleńczykiem, Draklenem, a nawet Anvashem, ale sądząc z nazwiska, urodził się gdzieś tu, w Depholu, – To niewolnicy nieszczęśni, czarem zgubnym opętani. Pan Kipancho przy okazji uwolni ich, ale to sprawa drugorzędna. Nie zaprzątajcie sobie nimi głowy. Nie są ważni.
Debren zerknął na gospodarza, zaciskającego pięści aż do pobielenia kostek, i przyznał rację Def Grootowi. Ważny człowiek robi to, co uważa za stosowne, a pompiarz bez wątpienia uważał za stosowne poprzetrącanie intruzom możliwie wielu kończyn. Wszystkim, od rycerza poczynając, a na skubiącym trawę mule kończąc. Ale był tylko dzierżawcą, a w najlepszym razie właścicielem wiatraka, więc stał obok zapłakanej żony i bezsilnie zaciskał palce.
– A co jest ważne?
– On. – Opancerzone ramię uniosło się bez wysiłku, choć z pochrzęstem, i wskazało wiatrak. – Mam z nim kłopot, panie Debren. Dlategom po was posłał.
Debren przyjrzał się wiatrakowi. Budowla była nowoczesna, lekka i oszczędna, lecz raczej z tych tanich. Wieża kryjąca mechanizmy miała może tuzin stóp szerokości i zbliżoną głębokość, a spadzisty dach zaczynał się cztery sążnie nad ziemią. Układ skrzydeł był klasyczny, krzyżowy, choć łopaty odbiegały konstrukcją od tych, jakie widział po drodze w starych murowanych wiatrakach. Wykonano je z listwowych kratownic, obitych delikatnymi, cienkimi deseczkami, a na dodatek poszycie nie tworzyło bynajmniej jednej płaszczyzny, tylko jakiś dziwaczny wydęty płat, kojarzący się z wąskim żaglem lub ptasim piórem. W projektowaniu wirnika maczał bez wątpienia palce jakiś czarodziej lub inżynier, więc Debrena nie dziwiło zbytnio, że skrzydła stoją nieruchomo jak przyklejone, choć wiatr dawał się wyczuć, a woda zalewała całą okolicę. Wymyślne nowinki czarodziejów lub techników nad wyraz często przestawały działać, gdy tylko opuściły mury pracowni.
Dach wiatraka nie był jeszcze skończony, od południa było w nim kilka nie przykrytych deskami szczerb. W jednej z nich na łączącej krokwie listwie siedziała dziewczynka w burej sukience. Dziesięcioletnia z grubsza.
– Tam jest dziecko – powiedział trochę niepewnie Debren. – Na górze. Jak spadnie, to się zabije.
– Widzę, że naprawdę się znacie na wiatrakach – uśmiechnął się złośliwie rudy. – Trzeba nie lada fachowca, by tak od razu to stwierdzić. Na medycynie też się musicie znać, i to perfekcyjnie. Przeciętny medyk, jak go pytają, co będzie, to jeno mądre miny robi, coś uczenie mamrocze i gada o wielkiej złożoności procesów życiowych. A tu proszę: szast, prast! i stoi jasna, jednoznaczna diagnoza. Spadnie smarkula, to się zabije. Brawo.
– Pan Sansa sprowadził mnie tu do jakiejś roboty – stwierdził chłodno Debren. – Może o niej pomówmy. Zgaduję, że nie o zdjęcie dziewczynki z dachu chodzi.
– Nie – pokręcił głową Kipancho. – Problem jest dużo bardziej skomplikowany. To dziecko, panie magun, znajduje się pod złym urokiem podstępnego potwora. I zginie, jeśli popełnimy choć jeden mały błąd.
– Potwora? – Debren rozejrzał się zdziwiony. – Tu gdzieś jest potwór?
– Patrzycie na niego – uśmiechnął się melancholijnie Kipancho. – Dziewczynka siedzi na jego głowie.
– Smakowało? – zapytał Def Groot i sam sobie odpowiedział: – Widzę, że smakowało, A mówiłem, że warto usiąść, pomyśleć chwilę, skosztować mojej kuchni. Pochopne decyzje nigdy mądre nie są. A już te na pusty żołądek Bo zupełnie głupie. Sansa, odłam jeszcze kęs chleba. Widzisz, że mistrz łakomie na tłuszcz zerka, a lizać miskę mu głupio. To co, panie Debren? Zdanie zmieniliście?
Debren wytarł starannie drewniany talerz, przeżuł pachnący pieczenią chleb. Porcja była średnia, ani duża, ani mała, w sam raz na regularnie napełniany brzuch. Czyli trochę za skromnie dla niego. Ostatnio więcej jeździł i pływał niż jadał. Podróże może i staniały, o czym trąbiły na prawo i lewo firmy obsługujące pielgrzymów, ale za to o bezinteresowną gościnę czy dorywczą pracę było coraz trudniej. Nie rozpieszczał się sutymi posiłkami już od dobrych dwóch tygodni, więc chętnie zjadłby więcej. Więcej jednak nie było. Pozostawało uzupełnienie pustki w żołądku gorącym, lekko słodzonym napojem.
Siedział po gorszej, nawietrznej stronie ogniska, gdzie nie było dymu, za to były komary. Jadł cudownie aromatyczną pieczeninę. Więc zapomniał. Opar z podanego kubka uderzył go jak pięść dżuma, wyskakującego nagle z butelki.
– Niewiasta? Babę wam zapach przypomina?
Uniósł twarz, posłał pełne niedowierzania spojrzenie lekko uśmiechniętemu rudzielcowi.
– O czym mówicie? – Chciał, by zabrzmiało to szorstko, ale ta cholerna mięta zrobiła coś niedobrego z jego strunami głosowymi.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Smoczy Pazur»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.