Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Smoczy Pazur
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Smutne – stwierdził bez żalu Debren. – A jeszcze smutniejsze, że ja ani zwierciadła nie mam odpowiedniej wielkości, ani kwalifikacji nadwornego czarodzieja. Gdybym miał, zbijałbym majątek czy to badania prenatalne czyniąc, czy na zakładach z przyszłymi tatusiami. Więc chyba przyjdzie mi prostego sposobu użyć i wleźć do środka przez te wrota.
Zrobił krok i zatrzymał się, osadzony w miejscu chwytem za ramię.
– Poczekaj, mistrzu. – W ciemnych oczach Kipancha lśniła szczera troska. – Nie chcę cię pouczać, bo to ty dwa dukaty bierzesz za…
– Ile?!
– …udzielanie mi swych cennych rad. Ale zważ, gdzie stoimy. On tu plecy ma, a w dole pleców, potwór czy nie. to samo, co każda żywa istota.
– Mówicie poważnie? – Kipancho posłał mu pełne wyrzutu spojrzenie, więc poprawił się szybko. – O tych dwóch dukatach, znaczy,
– A co, za mało? – pokiwał głową rycerz. – I mnie się tak widzi. Kazałem Def Grootowi od trzech składanie propozycji zacząć, ale powiedział, że z takiego zawyżania stawek tylko nieszczęście dla biednych wdów i sierot idzie, bo ich potem na usługi rozwydrzonego fachowca nie stać. Więc zgodziłem się wypłacić mu pól dukata, jak się z wami zdoła na dwa dogadać. Jeśli cię uraziłem, Debren, to wybacz staremu wojakowi. Nigdy w rachunkach mocny nie byłem. Anim wrogów nie liczył, ani żołdu. Błędny rycerz jestem, a nie najemnik.
– W porządku – mruknął Debren. – Czytałem księgę, co ją o was napisali. Wiem, że dla sprawy i honoru mieczem wywijacie, a nie dla złota. – Westchnął. – To co z tymi plecami wiatracznymi? Chodziło, jeśli dobrze pojąłem…
– …by w rzyć potworowi nie włazić – dokończył rzeczowo rycerz. – Raz, że to nie po bożemu. Ja starej daty jestem i to ci rzeknę, że brzydzi mnie, jak słyszę o chłopie, co z drugim chłopem takie rzeczy robi. Dwa, że strasznie niehonorowo by to było i ludzie by się z was potem śmiali. Trzy wreszcie, że to niebezpieczne. Patrzcie tylko, jakie to wielgachne bydlę. I wiatrak w dodatku, więc wiatrów w nim pewnie wielka siła. Jak was z bąkiem puści, to nad tą groblą przemkniecie i w drugi brzeg… hmm… pierdyknięcie. Straszna śmierć. A Vanringer, jak go znam, strasznych pieniędzy zażąda, twierdząc, że grzebanie tego, co potwór wysra, stu dodatkowych zezwoleń wymaga i musi słono kosztować.
Debren cofnął się posłusznie. Powtarzał sobie w duchu raz po raz, że to, co czuje jego nos, to tylko efekt bliskości wychodka. I wierzył w to, co powtarza. Ale sam fakt, że musi uciekać się do takich sposobów, wróżył niedobrze.
– Z boku jest okienko. Jakoś się przecisnę. Może być?
– Ty jesteś ekspert, nie ja. Ja wiem, gdzie stwora kopią pchnąć, by ducha wyzionął.
– Sansa, dawaj tu muła! – Zwrócił się z powrotem ku rycerzowi. – Myślałem, po poprzednich… hmm… trupach sądząc, że potwory ogniem zabijacie.
– Udam, że nie słyszałem – zapewnił łaskawie Kipancho. – Ogniem walczą smoki, inkwizytorzy i inna pozbawiona honoru hołota. Rycerzowi nie przystoi posługiwanie się tym plugawym orężem o trochę jakby piekielnym rodowodzie. A poza tym… – odchrząknął z zakłopotaniem. – Nie śmiej się, ale to zbyt bolesne.
– W rękawicy się nie oparzysz.
– Miałem na myśli ofiarę. Przeciwnika trzeba wziąć do niewoli albo zabić. Zadawanie niepotrzebnego bólu to zwykłe łajdactwo.
Sansa podprowadził muła. Ustawili go przy okienku. Debren wziął młotek w zęby i ostrożnie przecisnął się przez otwór. Na szczęście okienek było więcej i nie musiał przyświecać sobie pochodnią. Dziurawy dach też ułatwiał orientację.
– I co? – zawołał z zewnątrz Kipancho.
– Piękny cios. – Debren bez przekonania szarpnął zakleszczony między trybami ułomek kopii. – Zablokowało przekładnię. Na amen. Dlatego wirnik stoi.
– Ale żyje?
Magun stłumił klątwę… Bez odrobiny przekonania przeskanował otoczenie. Z magicznych przedmiotów był tu tylko duży pająk mutant, pewnie potomek zbiega z jakiegoś laboratorium. Miał za dużo kończyn i snuł dziwne pajęczyny, ale poza tym niczym się nie wyróżniał i czmychnął w kąt, gdy Debren zabrał się do oglądania pompy,
– To tylko woda – postawił diagnozę po dłuższej chwili opukiwania młotkiem i sondowania magicznym echem. – Zamiast koła mają tu pompę. Powinna tłoczyć wodę z polderu do rzeki, ale chyba zawór wysiadł i mechanizm stuka, a woda płynie w odwrotnym kierunku. Prawem naczyń połączonych.
Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Debren zdążył sobie nawet wyobrazić, że trójka pomyleńców spakowała się i wyniosła cichaczem, a na zewnątrz czeka na niego tylko właściciel wiatraka. Z kłonicą w ręku i mocnym postanowieniem porachowania komuś kości.
– Czyli nie umarł – zadudnił naraz głos rycerza. Debren westchnął w duchu.
– Chyba nie.
– Myślisz, że agonia potrwa długo?
Otwierał już usta, ale coś go powstrzymało. Albo ktoś. Ktoś się poruszył wysoko, na dachu.
– Trudno powiedzieć. – Poszukał wzrokiem drabiny. – Co zrobimy, gdy wyzionie ducha?
– My? Nic. Pojedziemy dalej. Za usuwanie trupów odpowiada Vanringer. Ten udający wiatrak czarodziej to poganin, więc pochówek ma zgodny z pogańskim zwyczajem. Poprzez palenie zwłok. To zresztą tańsze od kopania grobu.
– Syf i zaraza – zaklął pod nosem. Drabiny nie było. Tylko trochę usztywniających ściany listew, parę poziomych belek szkieletu i lina z węzłami. Wciągnięta na więzar dachowy. – Def Groot, mamy problem! Tej małej nie da się ściągnąć z dachu! Musi nam pomóc! Powiedz jej, by spuściła linę!
– Nic z tego. – Z głosu duszysty nie dało się wyczytać emocji. – Powiedziała, że nie zejdzie i nikogo na górę nie wpuści. A jak kto próbować będzie, to mu półcetnarowy pocisk na łeb zwali. Przy tej wysokości nawet Kipancho, sławny ze swej twardogłowości, czegoś takiego by nie przeżył.
– Bzdura. Ta smarkula nie ma niczego równie ciężkiego pod ręką.
– Ależ ma, Debren, ma. Siebie.
– To niebezpieczne – spróbował po raz ostatni Def Groot. – Sansa, powiedz mu.
– Prawda – przytaknął giermek. – Te depholskie psy… bez urazy, panie duszysta, o buntownikach mówię, a wyście przecie lojalni… no więc ci obwiesie od początku wilkiem na nas patrzyli. Dwóch wozaków nam stłukli, a nasz własny wóz, co oś w nim pękła, drugi tydzień w naprawie stoi. Kręcą łajdaki, że mocy przerobowych nie ma, że części brak. A mnie, jak sam jechałem z tą czy inną sprawą, i to raz psy gnały, wielkie jak odyńce, od razu poznasz, że tresowane, raz jacyś z kijami otaczali, a dwa razy coś gwizdnęło przy uchu, strzała ani chybi. A przecie giermek jestem, więc rycerz prawie. Strach budzę i grozę. Was, bez urazy, jak tylko bez ochrony zobaczą, to od razu skoczą. A muł nie rumak, szybki nie jest. Możecie nie uciec.
– Nikt mnie nie będzie ganiał. – Debren dociągnął popręg. – A gdyby nawet, to jechać trzeba. Bo dziewczynka nocy na dachu nie przetrzyma.
– Zmarznie, zdrętwieje, to zlezie – powiedział Def Groot.
– No, nie wiem – zerknął na budkę pompiarza Sansa. – Już zanim po mistrza Debrena pojechałem, to matka od próśb błagalnych całkiem ochrypła. Teraz choćby i chciała, to nie da rady zawołać.
– To ojciec zawoła – mruknął Debren.
– Jeśli wróci – zauważył giermek.
– Nie wróci – wzruszył ramionami Def Groot. – Powiedzieć wam, gdzie teraz jest? W najbliższej gospodzie. Będziesz przejeżdżał niedaleko niej. Może nie przejedziesz. Bo jak się dostatecznie mocno nie upije, a żebracy mają z tym problemy, to znajdzie sobie jakieś widły i ruszy w tę stronę. Może nie sam. Przez tę powódź – wskazał sterczące spod pól zasiewy – takich świeżo upieczonych żebraków jest tu trochę więcej. Ale możliwe, że będzie sam. Chłopi to są chłopi. Napluj na chłopa, a grzecznie podziękuje i tylko co zuchwalszy zapyta, czy wolno ślinę zetrzeć. Trzeba zdrowo nimi potrząsnąć, by za broń chwycili. Aż strach mówić, jak zdrowo.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Smoczy Pazur»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.