Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Smoczy Pazur
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Dziesiętnik drabów za mnie poświadczy – powiedział Debren, cofając się o krok.
– Drabów? – zarechotał reprezentant halabardników. – A to dobre! Toś jeszcze nie słyszał, żeśmy całą draberię grodzką internowali? Szeregowy z ciebie spiskowiec być musi. Niedoinformowany. Aż szkoda loch takim zaśmiecać.
– To co, urżnąć sznura? – zawahał się Hosse.
– Rżnij, ciamajdo. Nie pamiętasz, co instruktorzy z Urzędu Ochrony Tronu gadali? Bunt trza wypalić do samiuśkiego końca. Całą zdegenerowaną tkankę i jeszcze trochę zdrowej, tak na wszelki wypadek.
– Żyw Kipancho! – zawołał łamanym irbijskim jakiś inny głos. – Ale już niedługo! Ręce precz od naszych wiatraków!
– I bab! – podchwycił następny. Po depholsku, ale Debren zrozumiał. – Bruneci do domu! Precz z okupantem!
Powroźnik zgubił gdzieś uśmiech. Woźnica wozu taborowego pogroził tłumowi batem. Tłum cisnął w woźnicę świeżym łajnem jego własnej taborowej szkapy.
– Cisza, hołoto depholska! – huknął dziesiętnik. – Rozejść się!
Debren próbował skorzystać z okazji, ale dwaj cofający się w głąb bramy żołnierze, zaniepokojeni gniewnymi okrzykami tłumu, zablokowali mu nieświadomie drogę. Hosse sięgnął po nóż, zaczął rozwijać linkę, zerkając na maguna jak krawiec robiący pierwsze przymiarki. Nie wyglądało to dobrze. Debren zauważył, że przedmiotem oceny jest odległość od jego szyi do sterczącej nad bramą belki. Dźwigała znak cechowy, ale była dość solidna, by utrzymać wisielca.
– Za miecze! – krzyknął jakiś przyciskany do ściany wojak. – Lać tubylca!
– To prowokacja! – pisnął mocno zakapturzony osobnik, kręcący się to tu, to tam i nadstawiający ucha. – W imieniu Urzędu Ochrony…
Nie dokończył. W lewe ucho zdzielił go blondas w rzeźniczym fartuchu, w prawe oberwał od ciemnowłosego i smagłego Irbijczyka. Woźnica strzelił z bata, trafiając rzucającego nożem wyrostka. Doniczka, ciśnięta celnie i dyskretnie nie wiadomo skąd, roztrzaskała się na głowie speca od ekonomii konwojowania jeńców. Wojak, posłany po zaopatrzenie bez hełmu i halabardy, padł. Za to inni, nie bardzo pewni siebie bez swych blach, szturmaków i broni długiej, nie bawili się w standardowe rozpychanie tłumu. Krótkie miecze jeden po drugim wyskakiwały z pochew. Choć nie było specjalnie ciasno, ktoś oberwał po przedramieniu, a jakiś inny jasnowłosy cywil z niedowierzaniem plunął krwią i kawałkiem zęba.
– Mordują! – zawołał trzymający się ściany pijak. I runął, obalony siłą własnego okrzyku. Stojący obok żołnierz uskoczył, potrącając biodrem gapiącego się sześciolatka. Matka chłopca trzasnęła go bez namysłu koszem pełnym jaj. Ktoś chwycił ją za rękaw bufiastej bluzki, trzasnęły szwy, błysnęła biel kobiecej skóry.
– Gwałcą! – zawyła towarzyszka wojowniczej mamy.
– Machrusie, oczy mu wyciekły! – odskoczył od ociekającego żółtkami halabardnika któryś ze świeżo wcielonych żółtodziobów. – Oślepiła! Ludzie!
– Na wóz zbrodniarkę! – wywinął mieczem inny. – Przesłuchać!
– I przegwałcić!
– Niech żyje wolność!
– Niech żyje król!
– W mordę czarnego!
– Bić blondynów skurwysynów!
Poszybowały kamienie i noże. Zagwizdały miecze, ale tłum nie poszedł w rozsypkę. Zaułek był ciasny, wóz z koniem zajmowały zbyt wiele miejsca, a w powietrzu coś musiało wisieć od dawna i prawie każdy mężczyzna tubylec miał przy sobie jak nie długi sztylet, to tęgą lagę, która zupełnie nieźle radziła sobie przeciw lekkiemu mieczowi piechura.
Hosse podjął decyzję i zaczął szybko odwijać dłuższy kawałek liny. Debren też się zdecydował. Chwycił wiszący przy biodrze młodzika koniec zwoju, szarpnął w górę i zarzucił na łeb dziesiętnikowi.
– Szpieg! Łapać go! – Zaatakowany próbował sam wymierzyć magunowi sprawiedliwość, ale miał już zwój na wysokości piersi, a wystraszony Hosse obracał nim w drugą stronę. – Śmierć zdrajcom!
– Śmierć zdrajcom! – podchwycił jakiś Depholec, wyszarpując powroźnikowi ciężką księgę rachunkową i waląc go nią w łeb.
Debren naciągnął zwój w dół, na wysokość pasów obu skrępowanych nim wojaków, złapał stojący na stołku kałamarz, cisnął nim w skaczącego na odsiecz żołnierza i rzucił się biegiem w stronę podwórka. Za jego plecami, na ulicy, zawył pierwszy ciężko ranny człowiek, rozpaczliwie zarżał koń, któremu precyzyjnie wykonanym pociągnięciem noża rozpruto brzuch.
Pierwszego objuczonego liną żołnierza Debren rąbnął z wyskoku stopą w brzuch, przeskoczył nad nim, prawie nie zwalniając. Drugi zdążył zrzucić pęto liny i wydobyć trzydziestopalcowy miecz. Debren, w ostatniej chwili rezygnując z magii, trzasnął go w nos lewym prostym i wyrwał broń z ręki. Zaraz potem potknął się o kurę. Utrzymałby się na nogach, gdyby nie druga, którą nadepnął i dość rozpaczliwie próbował nie zgruchotać.
W efekcie kura poległa, a on wyłożył się jak długi, i to plecami w dół. Z prawej, wściekle furkocząc szeroką spódnicą i dudniąc drewniakami, rzuciła się na niego służebna. Po lewej, widziany kątem oka, szarpał się z linami stojący w drzwiach warsztatu Irbijczyk. Z tyłu dziesiętnik, któremu udało się przewrócić siebie i Hossego, wrzeszczał coś o darciu pasów, klął i pluł ze złości. Debren osłonił się mieczem i wierzgnął prawą nogą. Celował w krocze i chyba nawet trafił. Ale to była baba.
Trzepaczka o rozmiarach i wadze małej łopaty przełamała blokadę i grzmotnęła go kantem w czoło. Służebna, prawdziwy niedźwiedź w spódnicy, przejechała ze dwa łokcie na jego trzeszczącej w stawach stopie i runęła obok.
Żołnierz już biegł. Zrezygnował ze ściągania zwoju, za to zdążył wyjąć miecz. Debren, oszołomiony, z lewym okiem zalanym krwią, przetoczył się przez prawy bok, poderwał, chwytając miecz. Zginąłby od cięcia przez środek czaszki, gdyby nie zaplątała się między nich służebna. Irbijczyk musiał uskoczyć, stracił trochę czasu. Uderzył mocno, ale już w zastawę.
Debren rozpaczliwie sparował kolejne dwa cięcia: znad lewego i prawego ramienia. Żadne nie było wymyślne ani szczególnie mocne. Średniej klasy szermierz wyszedłby spod nich unikiem albo puścił miecz po zastawie i też niewymyślnym kontratakiem jeśli nie zabił, to przynajmniej boleśnie ugodził przeciwnika. On z trudem przeżył. I uświadomił sobie, że któregoś z następnych ciosów nie przeżyje.
W przypływie paniki próbował uderzyć gangarinem. Irbijczyk chyba się nie zorientował, co znaczył wyrzut lewej ręki i dziwny układ palców, ale koordynacja zaklęcia i wykonywanej mieczem zastawy wyszła Debrenowi fatalnie. Odbił ostrze w lewo, prosto na swoją drugą dłoń. Miał szczęście, bo klinga uderzyła płazem między knykciami a nadgarstkiem, niczego nie obcięła. Ale ból targnął całym lewym bokiem, a jemu pociemniało w nie zalanym krwią oku.
Uskoczył, pchnął. Chybił. Odbił bliźniaczo podobne pchnięcie. Zarzuciło nim pod trzepak, ale za to, będąc w odwrocie, sparował trzy chaotyczne machnięcia irbijskiego miecza. Przed okiem wciąż migotały czarne i czerwone plamy, lewa dłoń pulsowała bólem. Próbował złożyć palce do gangarina. Stwierdził z przerażeniem, że nie jest w stanie. Dłoń była tylko kawałkiem bezużytecznego mięsa, promieniującego cierpieniem.
Dziewka służebna pozbierała się, mocniej zacisnęła swe wielkie łapy na rękojeści trzepaczki. Nie atakowała jeszcze, ale już ustawiała się z prawej, już odgradzała od sterty drew, po których można było szybko wdrapać się na daszek drewutni, stamtąd na warsztat, a z warsztatu skoczyć za mur, do sąsiadów. Debren, osłaniając się rozpaczliwie od kolejnych uderzeń, gorączkowo szukał cienia pomysłu na wygrzebanie się z opresji.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Smoczy Pazur»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.