Artur Baniewicz - Smoczy Pazur

Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Debren z Dumayki, wędrowny mistrz magii, czarodziej z tytułem uniersyteckim i wiecznie pustą sakiewką musi się zmierzyć z licznymi przeciwnikami. Mimo swej apolityczności, raz po raz wplątywany jest w intrygi tajnych służb, rewolucjonistów i ambitnych pretendentów do już obsadzonych tronów…

Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Najchętniej by się poddał. Dziesiątki razy brano go pod straż i prowadzono do wyższych przełożonych, a ci zawsze w końcu puszczali go wolno, wychodząc ze słusznego założenia, że lepiej mieć dług wdzięczności u czarokrążcy niż żyć z łatą zabójcy neutralnych i nieszkodliwych magików. Cech czarnoksiężników nader często prześladował w paskudny sposób nadgorliwców, którzy bez mocnych podstaw karali gardłem któregoś z konfratrów.

Teraz nie było jednak szans na bezpieczne oddanie się w ręce straży. Na ulicy, a częściowo już także w bramie, wrzała bitwa. Siły były wyrównane, a to znaczyło, że dziesiętnik nie będzie miał ani jednego podwładnego, którego mógłby odesłać do tyłu i wyznaczyć do pilnowania jeńca. W tego typu walkach ulicznych, gdy nikt nie miał pewności, czy lada moment nie zwali mu się na kark całe zbuntowane miasto, nie brało się jeńców. Brało się nogi za pas i przebijało jak najszybciej do ratusza, zamku czy cytadeli, kładąc trupem każdego, kto, świadomie lub nie, opóźniał moment połączenia z głównymi siłami garnizonu.

– Cofać się! – wykrzykiwał rozkazy dziesiętnik. – Na podwórze! Za dużo ich!

Nie było już czasu. Bramy dało się bronić mniejszymi siłami, a pierwszym krokiem do sprawnego odwrotu lub zamienienia kamienicy w twierdzę musiało być oczyszczenie podwórza z elementu niepewnego. Dziesiętnik wciąż szarpał się ze zwojem i Hossem, z którym blokowali się wzajemnie, lecz lada chwila wokół trzepaka pojawić się musieli uciekinierzy z ulicy.

Debren przykucnął. Miecz zagwizdał mu nad uchem, rozpruł kobierzec na długości dwóch stóp. Był ostry i ciął, a nie uderzał, ale i tak buchnęło kurzem, zaś wokół zrobiło się szaro. Irbijczyk odskoczył, przetarł oczy wierzchem dłoni. Służebna, skradając się przy murze, zaczęła zachodzić Debrena od tyłu.

Kurz. To było to. Dużo kurzu, który praktycznie nic nie waży.

Musiał zaryzykować. Zanurkował na czworakach pod dolną poprzeczką trzepaka. Myślał, że przestraszy służebną. Pomylił się. Przez łzy w szparze między powiekami dostrzegł gwałtowny ruch; ciężka drewniana packa, tym razem dużo szybsza, pomknęła ku jego głowie. Średniej klasy szermierz odbiłby ją, musnął uderzającą dłoń końcem ostrza, pokaleczył palce i wykluczył kobietę z walki, nie czyniąc wielkiej krzywdy.

Debren spanikował. I pchnął. Nisko, bez cienia szansy na trafienie w drewnianą pałę. Trafił prosto w tętnicę, chyba udową. Ciepłą, pienistą krwią dosłownie strzyknęło mu po twarzy. Przeturlał się pod mur, wypuszczając zatopiony w ciele miecz. Nie słyszał krzyku kobiety. Nie chciał słyszeć. Wyszarpnął różdżkę i zamaszystym ruchem posłał zaklęcie w środek podwórza.

Przesadził jak każdy człowiek walczący o życie. Temmozańska formuła, zdobyta w trakcie którejś z wypraw wojennych na Bliskim Zachodzie, służyła pustynnym wojownikom do wywoływania sztucznych burz piaskowych. Była mieszanką czaru iskrotwórczego, choć pozbawionego efektów świetlnych, z telekinezą, ale telekinezy nie nadużywała jako zbyt energochłonnej. Nawet w warunkach bojowych, przy licznych drużynach magów i mediów oraz posiłkowaniu się ogniami, z których czerpano moc, temmozanie ograniczali się do stacjonarnych zasłon pyłowych, przemieszczających się tylko wtedy, gdy zaczynali maszerować czarodzieje lub gdy wiał sprzyjający wiatr. Wspomaganie kurzawy sztucznym podmuchem i małymi wirami powietrznymi, podrywającymi z podłoża grubsze frakcje piasku, było nieracjonalne z wojskowego punktu widzenia.

Debren przedobrzył i posłał w powietrze nie tylko cały kurz zagrzebany w splotach wyniesionych na podwórze kobierców, ale także jeden kobierzec, ten wiszący na trzepaku. Sam trzepak, wetknięty w płytkie, obłożone kamieniami doły, lecz nie zamocowany w gruncie, podskoczył i runął, waląc w kolano odskakującego Irbijczyka.

– Czary! – wrzasnął dziesiętnik. – Ratuj się, kto może!

Debren prawie od razu stracił z oczu i jego, i tunel bramy, w który wlewała się ludzka rzeka, pryskająca śliną, krwią i drzazgami sękatych lag. Obrona chwiała się. Wirujący w locie kobierzec wpadł wprost w przejście pod kamienicą, wychłostał zaskoczonych żołnierzy ozdobnymi frędzlami, zbił kogoś z nóg, uwięził w grubych splotach miecz kogoś innego. Kiedy opadł na karki walczących – głównie Irbijczyków, bo stali bliżej – pękła względna równowaga sił. Trzeci i czwarty szereg atakujących wdarł się na przywalone tkaniną plecy, biodra i głowy poprzewracanych ludzi, stratował pół tuzina swoich, ale i drugie tyle wojaków. Dla broniących się mieczami halabardników oznaczało to utratę połowy stanu. Utrzymaliby mimo wszystko bramę, bo w ciasnocie przejścia sztychy mieczami zdecydowanie górowały nad pchnięciami tępych kijów i zbyt krótkich sztyletów, a jakie takie wyszkolenie nad całkowitą amatorszczyzną, ale kiedy tuż za dywanem nadleciała ogromna chmura kurzu, pyłu i drobnego piasku, uzupełniona pierzem, kurzym łajnem i jakąś przerażoną kokoszką, zagarniętą przez główny strumień czaru, większość walczących oślepła, a niemal wszystkich ogarnęła panika.

Każdy próbował uciec, a ponieważ trafiał nieuchronnie na kogoś, kto usiłował zrobić to samo lub przynajmniej dźwignąć się z ziemi – kopał, kłuł, walił pałą, siekł mieczem, gryzł, wrzeszczał i zabijał. Każdego. Bo w tym piekle oślepionych pyłem nieszczęśników każdy był wrogiem, niezależnie od tego, w jakim języku krzyczał ze strachu, czyj herb nosił na kaftanie i z jakiej barwy włosami przyszedł na świat.

Otumaniony wypływem mocy Debren zatoczył się na ścianę. Niewiele widział. Ale i tak za dużo. Krew sikającą niczym wino z beczki, wielkie z przerażenia oczy służebnej, trupią bladość jej twarzy. Błyski noży w bramie. Brunatne błoto rozlewające się coraz szerzej tam, w dole, gdzie tuman nie był tak gęsty i gdzie od czasu do czasu dało się dostrzec czyjąś nieruchomą twarz czy wierzgającą w agonii nogę.

Za dużo widział. I wiedział za dobrze, czym skończy się to, czego z powodu kurzawy nie potrafił dostrzec. Może dlatego nie użył różdżki przeciw żołnierzowi, który próbował go zarąbać, a teraz usiłował wstać, podpierając się na mieczu. Noga mogła nie być złamana, żołnierz mógł mieć wystarczająco dużo sil, przytomności umysłu i szczęścia, by ciąć mieczem przebiegającego obok Debrena. Ale tego magun nie brał pod uwagę.

Po prostu pobiegł. Ku ułożonym w pryzmę klockom na opał i dachom przybudówek. Ku życiu i wyrzutom sumienia.

* * *

– Wejdź – powiedział siedzący na brudnym od mąki stole blondasek z rzadką irbijską bródką. Miał za mało lat na porządny, gęsty zarost. Na miecz – nie. Zwłaszcza na taki jak ten, którym się bawił, wspierając czubek o taboret i pchnięciami palca w jelec kręcąc bronią jak bączkiem. Miecz był krótki, dobry do noszenia przez takich, co jeszcze nie skończyli rosnąć, a już chcieli uchodzić za dorosłych. Albo potrzebowali broni nie rzucającej się w oczy, dyskretnej.

Debren zawahał się, ale przekroczył próg. Z tyłu, na końcu korytarzyka oddzielającego kuchnię od izby jadalnej, pociemniało. Ktoś stanął tam, odciął odwrót. Ktoś, kto nie próbował atakować, lecz pewnie nalegałby mocno na przyjęcie zaproszenia jasnobrodego.

– Nie bój się. Nie przyszliśmy cię aresztować – starał się być miły jeszcze młodszy pyzaty chłopak pilnujący drzwi na podwórze. Debren gdzieś go już widział, ale to nic nie znaczyło. Po dwóch dniach spędzonych w takiej małej mieścinie człowiek miał za sobą przelotne spotkania z połową mieszkańców.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Smoczy Pazur»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Smoczy Pazur»

Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x