Artur Baniewicz - Smoczy Pazur

Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Debren z Dumayki, wędrowny mistrz magii, czarodziej z tytułem uniersyteckim i wiecznie pustą sakiewką musi się zmierzyć z licznymi przeciwnikami. Mimo swej apolityczności, raz po raz wplątywany jest w intrygi tajnych służb, rewolucjonistów i ambitnych pretendentów do już obsadzonych tronów…

Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– To dobrze. Nie mam czasu na zabawy w drabów i złodziei.

Pyzaty zarumienił się, omal nie schował za plecy czegoś, co Debren wziął w pierwszej chwili za żelazną buławę, a co było chyba tłuczkiem od dużego moździerza. W przeciwieństwie do kompana nie miał jeszcze czego golić i zapewne bardzo niedawno wyrósł z zabawy, na którą magun nie miał czasu.

– Ktoś ci przetrącił łapę – powiedział niby od niechcenia ten drugi, prawie białowłosy. – Pewnie za wykonywanie nieuprzejmych gestów. Dziwne, że tak uczony mąż nie wyciąga wniosków z własnych błędów. I nie zadaje sobie pytania, co też mu przetrącą za nieuprzejme słowa.

– Wybaczcie, młodzieńcy. – Trzymając zdrową rękę z dala od pochwy z różdżką, minął piec i podszedł do swego posłania. – Nie chciałem być nieuprzejmy. Chciałem być rzeczowy. Ponoć ludzie w waszym wieku nudzą się zbyt długimi mowami podstarzałych mędrków. Świat zmienia się zbyt szybko. Kto traci czas na słuchanie, zostaje w tyle.

– Patrzcie go, mędrka. – Jasnowłosy miękko zeskoczył ze stołu. – Tyle wie o współczesnej młodzieży, a nie wie, że agresywna jest, pobudliwa i skora do krzywdzenia takich, co się z niej podśmiewają. Uważajcie, panie Debren z jakiegoś zadupia, którego nazwy nie pomnę. Mam dla was robotę, ale nie jest to robota wymagająca wielkiej tężyzny fizycznej. Więc możecie oberwać bez znaczącej szkody dla waszej misji, za to z dużą szkodą dla was samych. Dobrze mówię, Miazga?

Pucołowaty poruszył się niepewnie, chrząknął cieniutko. Debren pomyślał ze znużeniem, że z jego strony żadne duże szkody mu raczej nie grożą. W związku z czym on, Debren, po raz drugi w ciągu tej samej klepsydry będzie musiał podjąć kolejną decyzję z gatunku tych, których szanujący się magun w ogóle nie powinien podejmować. Rozważyć użycie siły.

– Wyjeżdżam z miasta – oznajmił cicho, stojąc plecami do uzbrojonego w miecz młokosa i sięgając po swą podróżną sakwę. – Jak słusznie zauważyłeś, pochodzę z odległego zadupia i mam zamiar tam wrócić. To daleka droga, więc muszę szybko iść i zarobić parę groszy. Żegnam waćpanów.

Odwrócił się i bez zdziwienia popatrzył na miecz. Zaledwie pół stopy dzieliło jego czubek od gardła Debrena.

– Pożegnanie ze mną bywa jednoznaczne z pożegnaniem się z życiem doczesnym – poinformował maguna jasnowłosy. – Nazywają mnie Gep. To od geparda. Jak zapewne wiesz, jest to zwierzę, przed którym mało komu udaje się uciec.

– Nie uciekam – wzruszył ramionami Debren. – Nie mam powodu.

– O, powodów by się znalazło… Ile, Miazga? – Pucołowaty uśmiechnął się z zakłopotaniem. – No, będzie z półtora tuzina. W tym trzy baby i dzieciak. Lżej poturbowanych nie liczę. Ani irbijskiej padliny, ma się rozumieć.

– Nie wiem, o czym mówisz – skłamał.

– Nie? Patrzcie, a ja myślałem, że czarokrążcy z owego tajemniczego Zachodu bez trudu w ludzkim rozumie czytają… O pomordowanych mówię, łajdaku. O spokojnych, bezbronnych ludziach, co przez ciebie zginęli, okaleczeni zostali lub na szafot z lochu trafią.

– Masz na myśli uczestników tej bijatyki pod domem powroźnika – stwierdził Debren, patrząc w brązowe oczy jasnowłosego – których kiedyś wasi historycy nazwą pierwszymi ofiarami powstania majowego… Maj jeszcze mamy, chyba się nie mylę?

– Myślisz, że żartuję? – potrząsnął mieczem Gep. – Miazga, powiedz mu!

– Komendant nie żartuje – zapewnił pucołowaty.

– To dobrze, bo ja też nie – oświadczył Debren. – Choć mimowolnie, też stałem się ofiarą powstania majowego. Ta ręka – ostrożnie uniósł lewą dłoń, pokrytą balsamami i bandażem – czyni ze mnie kombatanta waszej wojny wyzwoleńczej. Zgaduję, że jeszcze długo nie wypłacicie swoim kombatantom ani grosza za połamane kości i utracone zarobki, więc wcale mi nie do śmiechu. Niedawno poparzyło mi ciężko prawą rękę, wciąż nie jest w pełni sprawna; teraz nie mogę ruszyć palcami lewej. Wiesz, co to znaczy dla czarownika? Bezrobocie, biedę i głód.

– Łajno mnie to obchodzi. Postaw tę torbę na pryczy. No już, bo pchnę. I odsuń się tam, pod komin. Sprawdzimy, czy naprawdę czarodziej jesteś, czy tylko nam tu czarujesz, by się od słusznej kary wykręcić. Miazga, miej na niego baczenie.

Debren posłusznie wycofał się w kąt za piecem. Patrzył, jak wysypuje się jego dobytek, jak Gep rozgarnia po okrywającej legowisko derce zmianę bielizny, księgi, zeszytnice z notatkami, pęk piór, woreczki z ziołami, nożyki, szczypce i igły, onuce czyste i onuce mocno poczerniałe, upchane w dziurawą skarpetę. Nie podobało mu się, że równie często jak lewą dłonią chłopak posługuje się w tym celu końcem trzymanego w prawej miecza, ale starał się nie okazywać braku zachwytu.

– A cóż to za frymuśna poduszeczka? – Ostrze nacisnęło na aksamit. Trochę zbyt mocno jak na tak starannie wyostrzony miecz i tkaninę, która opłynęła cały kontynent, moknąc często i przesiąkając solą. Powłoczka pękła. – Ty co, chłopofil jesteś?

– Zniszczyłeś mi poduszkę. – Stojący między nimi Miazga trafnie ocenił wyraz twarzy Debrena i cofnął się pospiesznie o całe dwa kroki.

– Jak chłopofil jesteś, co na niewieścią modłę rzyci nadstawia, to pewnie i igłą zręcznie umiesz machać – wyszczerzył zęby Gep. – Zaszyjesz sobie.

– Uważaj – powiedział cicho Debren. – Uważaj, bo pedofilem nie jestem. Nie dość, że z szyciem kiepsko mi idzie, to i nie mam sentymentu do takich jak ty. Do przemądrzałych gówniarzy, niszczących cudzą własność. Takich mogę skrzywdzić.

Pucołowaty usunął się szybko z drogi.

– Ależ się przeraziłem – zaszydził Gep. – Zaraz w pieluchę popuszczę. – Zręcznie przerzucił miecz z prawej ręki do lewej, zamłynkował, przerzucił z powrotem i wywinął ostrzem ósemkę, aż zagwizdało. – Widzisz? Ręce mi się trzęsą. Broni utrzymać nie mogę.

– Nie rób tak nigdy więcej – uśmiechnął się lekko Debren. – Bo jak trafisz na kogoś, kto telekinezą włada, własny miecz cię po łbie zdzieli.

– Chędożę twoje dobre rady. To – miecz trącił rozsypane po posłaniu przedmioty – nie jest bagaż kogoś, kto miałby prawo mnie pouczać. Jesteś tylko zakichanym wędrownym zaklinaczem. Sądząc po tych prymitywnych narzędziach: cyrulikiem i trochę zielarzem. Kiepskim chyba, skoro z byle stłuczeniem ręki pognałeś prosto do aptekarza.

Miazga skrzywił się, syknął ostrzegawczo. Niepotrzebnie. Debren już od jakiegoś czasu wiedział, skąd zna tę pucołowatą twarz.

– Chylę czoła przed przenikliwością. I zastanawiam się, czegóż to wielki i sławny komendant Gep może chcieć od marnego zaklinacza.

– No właśnie – poparł go nieoczekiwanie Miazga. – Kończmy to szybciej. Czarni latają po mieście jak wściekli. Jeszcze tu wpadną i…

– Nie strasz naszego gościa – błysnął zębami Gep. – Gotów pomyśleć, że te irbijskie małpy to Bóg wie co. Podczas gdy to głupcy i tchórze, którym słońce Południa rozum i odwagę wypaliło. Posłuchaj, Debrenie z zadupia – podkreślił polecenie ruchem klingi. – Jeśli jeszcze nie dotarło do ciebie, to informuję, że jestem komendantem partii tutejszych gerylasów. Partii licznej, dobrze zorganizowanej i jeszcze lepiej zorientowanej, co w trawie piszczy. Znamy każdy twój krok i znać będziemy każdy następny. Możesz wyprowadzić w pole Irbijczyków, ale nie nas. Wiemy, że czekasz na statek.

– Na barkę.

– Milcz, kiedy mówię. Powiedziałem: „statek”? Oczywiście miałem na myśli statek rzeczny, czyli barkę.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Smoczy Pazur»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Smoczy Pazur»

Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x