Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Smoczy Pazur
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Debren uniósł dłoń. Patrzył na wystającą spod palców odrobinę płótna, na rzemyk, którym związano trzosik.
– To ryzykowne – powiedział cicho. – Mogę… mogę nie przeżyć.
– Możesz. Dobrze powiedziane. Możesz. – Gep obejrzał pod światło klingę miecza. – Ale jeśli nie przysięgniesz, tu i teraz, to nie przeżyjesz na pewno. Bez żadnego „może”.
– Rozumiem. – Debren dotknął medalionu końcami palców. – Przysięgam.
Chłopak bez pośpiechu schował koło pod ubranie. Jego twarz rozluźniła się wyraźnie. Miazga pozwolił sobie na szeroki, pełen ulgi uśmiech.
– No to możemy się zbierać. – Wetknął tłuczek za pasek. – Załatwione.
– Czekaj – wstrzymał go gestem jasnowłosy. – Daj papier.
– A… racja. – Miazga podszedł, wręczył Debrenowi złożony w czworo nieduży arkusik. – Klejem specjalnym powleczony jest. Poliżecie po odwrocie, to się trzymał będzie. Obojętne: czy do ściany przylepicie, czy do… eee… no, trupa. To dobry klej. Po pół talara za flakon.
Magun ostrożnie rozłożył kartkę. Była ciut większa od dłoni. Nieprzypadkowo chyba, bo właśnie ludzką dłoń, umoczoną w czarnej farbie, do niej przyłożono.
– Co to jest? – zapytał.
– Nasz znak rozpoznawczy – powiedział ze słabo skrywaną dumą Gep, dźwigając się z taboretu. – Niewidzialna ręka ludowej sprawiedliwości. Ta, co zmiecie tyrana z depholskiego tronu. Zostaw ją gdzieś obok, jak Kipancho już… no wiesz. Idziemy, Miazga.
– Jeszcze jedno pytanie – uniósł głowę Debren. – Dlaczego w ten sposób?
Tym razem nikt nie kwapił się z odpowiedzią. A zwłaszcza Gep. Trzeba mu jednak oddać sprawiedliwość: ani nie wyszedł, udając głuchego, ani nie zgromił wzrokiem Miazgi, kiedy ten w końcu przemówił.
– Bo nam tu kusz posiadać nie wolno, a i łuk jeno za specjalnym pozwoleniem i jeno szlachta, do polowań. Nawet z mieczem niebezpiecznie jest się pokazywać, jak kto wytłumaczenia dobrego nie ma. A Kipancho zbroi prawie nie ściąga i rycerz wielce sprawny jest, chociaż wariat i okrutnik. Nie dalibyśmy mu rady. Nie na taką broń – przeciągnął palcami po tłuczku. – Potem, jak się zacznie… Potem będziemy stawać honorowo, twarzą w twarz. W blachach, z puklerzami, machinami miotającymi. Ale teraz…
– Chodź już – powiedział cicho Gep. – Przed kim ty się tłumaczysz? On chce wyjść z tego żywy dziesięć razy bardziej niż my. Choćby dlatego, że to nie jego wojna. Aha, Debren. W stajni twój muł czeka. I lina, coś o nią pytał. Wracaj do rycerza i rób, coś obiecał. Do jutra masz czas. Bo my, widzisz, z domowej roboty łuku zbroi nie przestrzelimy, ale zdrajcy, co obietnicy nie dotrzymał, to chyba damy radę.
Ściemniało się powoli, ale dach wiatraka widział aż za dobrze na tle zachodzącego słońca. Dużo za dobrze.
Dach był pusty.
Zwolnił. Jechał teraz stępa przez sięgające wysoko nad kopyta kałuże, ubłocony, obolały i nagle wyzbyty sił. Nad przydrożnymi wierzbami krążyły wrzaskliwe wrony, a on wlókł się środkiem zatopionych pól i próbował znaleźć jakieś inne wytłumaczenie. Nie znajdował. Był czarodziejem, nie wierzył w bajkowe zakończenia. Jeszcze dwieście kroków. Za tymi zaroślami jest zakręt, potem drugi, a potem już staw i nowiutkie, jeszcze pachnące lasem obejście, w którym wszystko powinno być świeże i radosne, przesycone głupią może i naiwną, ale przecież nadzieją.
Powinno. Ale nie będzie. Bo świat nie jest tym, który opisują w bajkach dla dzieci.
Zatrzymał muła. Drapał w zadumie spocony kark zwierzęcia i zastanawiał się. Długo. Potem sięgnął pod kaftan, po lekką, nie pobrzękującą sakiewkę. Trudno powiedzieć, po co. Bo chyba nie po to, by trafić palcami na spłaszczoną bryłkę metalu, zawieszoną na rzemyku oplatającym szyję. Cóż mogła mieć wspólnego zdeformowana srebrna kula ze śmiercią małej Depholki, która zginęła spadając z dachu?
Nic.
A ze mną?
Też nic? Naprawdę nic? To dlaczego aż tak…?
– Jakie to banalne – powiedział Def Groot, wysuwając się spomiędzy krzaków kaliny. – Stoi jeździec na dróg rozstaju i duma. W lewo jechać? Czy prosto? Więc po monetę sięga srebrną, by w orła i re… Och, wybacz. To nie moneta? Dobrze widziałem?
– Co tu robisz? – zapytał sucho Debren, wpychając za pazuchę i sakiewkę, i spłaszczoną kulkę.
– To co i ty. Dumam w samotności, z dala od ludzi. A mówiąc uczciwie, to liści miękkich szukam i miejsca ustronnego. Dalej nie objaśniam, bo widzę, żeś w nastroju całkiem takim dialogom nie sprzyjającym. Tobie serce w piersi gra, mnie kiszki w brzuchu. To było srebro, prawda?
– Nie twój interes.
– Może mój, może nie. Przypominam, żeś zakład przegrał. I marnymi denarami zapłacił. Nie chcę podważać twojej uczciwości, ale wiem, jak ludzki umysł w takich przypadkach działa. Zasiej w nim ziarno wątpliwości, zacznie je mleć na mąkę, rozgryzać i na końcu wielki chleb z owej mąki upiecze, dużo większy od ziarna. Może być tak, że upiję się kiedyś, moją podświadomość do głosu dopuszczę. A ta, wbrew mojej woli, obsmaruje cię przed ludźmi. Oszustwo zarzuci.
Debren westchnął, wyciągnął rzemień z kulką spod kaftana.
– Wystarczy? Czy może mam zdzielić cię tym po czaszce? Parę razy, bo nie udało się dotąd ustalić, gdzie owa podświadomość siedzi.
– Nie trzeba. – Def Groot nie próbował się cofać, choć ciekawość przywiodła go pod samo strzemię. – Dziwny jakiś amulet. Do sekty należysz?
– To nie… – Debren ugryzł się w język. – To nie twoja sprawa. I nie zaczynaj od początku tego kawałka z podświadomością.
– Nie zacznę – zgodził się rudzielec. – Ale głupio robisz. Być posądzonym o udane oszustwo to niewielka hańba, a w oczach niejednego nawet powód do dumy. A oskarżenie o przynależność do sekty… Uuu-uu. Tortury i stos.
– To nie amulet ani żaden znak sekciarski. Jeno pamiątka.
– Aha. Coś dobrego przypomina?
– Coś dziwnego – mruknął Debren po chwili zadumy.
– To samo co aromat mięty? – uśmiechnął się nieznacznie duszysta.
– Wybacz, że się powtarzam. Ale to nie…
– …mój interes – dokończył Def Groot. – Wybaczam. A ty z kolei wybacz, że twojej znękanej duszy ulżyć próbuję. Odruch zawodowy. Mogę ci udzielić bezpłatnej porady?
– Nn… nie.
– Aha, zawahałeś się. To dobry znak. Zdajesz sobie sprawę z istnienia problemu. No cóż, nie, to nie. Ale powiem ci, jak się skończy to duszenie pytań w sobie, wykrztusisz je kiedyś w jakiejś obskurnej gospodzie, przy trzecim garncu podłego piwa. A jakiś zapluty, śpiący z mordą w misce łapserdak, co z tobą chlać będzie, ocknie się na chwilę i powie: „Chędożyć je wszystkie, kurwy chędożone”, z której to rady być może skorzystasz. I nawet jak choroby żadnej marimalskiej nie podłapiesz, to do końca życia nic ci z tej srebrnej kuli nie przyjdzie, jeno gorycz i żal do siebie samego.
Debren trącił piętą bok muła. Zwierzę ruszyło wolno przed siebie, w stronę wiatraka. Def Groot zaczął iść obok, nie zważając na błoto do kostek.
– Czego ty właściwie chcesz?
– Pomóc. Bo ty potrzebujesz pomocy.
– Ja? – uśmiechnął się krzywo magun. – To dziecko potrzebowało.
Przez chwilę posuwali się w milczeniu.
– Jej pomóc nie mogłem – mruknął Def Groot. – Tobie mogę.
– Ja nie siedzę na krawędzi dachu, patrząc w przepaść przerażonymi oczyma.
– Ale kiedyś możesz usiąść.
– Bzdura.
– Jestem wybitnym duszysta, Debren. Wiem, co mówię.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Smoczy Pazur»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.