Artur Baniewicz - Smoczy Pazur

Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Debren z Dumayki, wędrowny mistrz magii, czarodziej z tytułem uniersyteckim i wiecznie pustą sakiewką musi się zmierzyć z licznymi przeciwnikami. Mimo swej apolityczności, raz po raz wplątywany jest w intrygi tajnych służb, rewolucjonistów i ambitnych pretendentów do już obsadzonych tronów…

Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Minęli zakręt, zbliżali się do drugiego. Debren patrzył do góry, na koniec wymierzonego w niebo skrzydła wiatraka. Siedział tam jakiś ptak. Nastroszony jak ta mała, której obraz nosił pod powiekami.

– Wiesz, co mówisz. I jesteś wybitny. Ale nie przyjmę od ciebie rady, bez wątpienia dobrej. Bo miałbym u ciebie dług wdzięczności. A nie chcę. Nie u ciebie. Bo nie umiem okazywać wdzięczności takim, co palcem nie kiwną, kiedy trzeba ratować dzieci. Nie mówię o narażaniu życia czy poświęcaniu majątku, nie zrozum mnie źle. Mówię o kiwaniu palcem. Jej krew jest między nami, Def Groot. Nie zmienisz tego.

Minęli zakręt. Za zakrętem wszystko było takie jak przedtem. Wóz, dwa ogniska, chmary komarów. Sansa, ukryty w chmurze dymu i zapatrzony w garnek z warzoną na wieczerzę zupą. I żona pompiarza, krzątająca się przy swoich garnkach z twarzą…

Debren zatrzymał się. Coś było nie tak z twarzą tej kobiety.

Zza wiatraka wyszedł Kipancho. Przechodząc obok nakrytego kocem stołu, zatrzymał się, schylił, podniósł coś małego, wsunął pod koc. Debren zsiadł; powoli, na trochę sztywnych nogach ruszył na spotkanie. Tego stołu nie było przedtem. Ale coś, co kryło się pod pasiastym kocem…

– Spóźniłeś się, mistrzu – posłał mu swój melancholijny uśmiech Kipancho. – Potwór, jak widzisz, nie ma już zakładniczki.

– Widzę. – Nie wiedział, co więcej mógłby powiedzieć.

– Z muła spadłeś? – rycerz zerknął na pokryty skrzepami łuk brwiowy, na obandażowaną dłoń. – Nie warto było tak gnać.

– Widzę – powtórzył. Przełknął ślinę. – Mała… gdzie jest?

– W owej budce, która tym nieszczęśnikom za dom służy. Matka jej kąpiel szykuje.

Debren popatrzył na kobietę. Miała pustkę w twarzy. Nie była ani szczęśliwa, ani nieszczęśliwa. Niektórzy ludzie tak reagowali. Gotowali wodę. Po prostu.

– Def Groot… Powinieneś z nią pomówić.

– Nie, Debren – powiedział spokojnie duszysta. Miał w oczach taki sam smutny uśmiech jak Kipancho. – Powinienem ci coś wyjaśnić, bo widzę…

– Bydlę jesteś.

– Nie unoście się, mistrzu – wtrącił się rycerz. – Def Groot wie, co czyni. Potwór wciąż odgłosy wydaje, czyli żyw. A póki żyje, ci ludzie pod czarem jego są jak kukły bezwolne. Znam to z doświadczenia.

– Panie Kipancho, co was się tyczy, to…

– Ona żyje – przerwał mu szybko Def Groot. – Nie spadła.

– Co?

– Zrzuciła tę linę.

– Co?

– Mój pan wdrapał się na samiuśki dach – oświadczył chełpliwie Sansa, który wyrósł obok jak spod ziemi. – Ja bym poszedł, ale to depholska lina, niepewna. Męża postury słusznej mogła nie utrzymać, zwłaszcza ze smarkulą na plecach. A pan Def Groot, choć lekki i z umaszczenia wielce do wiewiórki podobny, namówić się nie dał.

– Jest uczonym – stwierdził pobłażliwie Kipancho. – A to robota dla ludzi czynu była, takich jak my, Sansa.

– Zrzuciła linę? – wciąż nie wierzył Debren.

Def Groot, uśmiechnięty nie bardzo ładnie, ściągnął koc ze stołu. Debren zamrugał oczami, ale miraż nie zniknął. Cały blat zawalony był lizakami, pierniczkami w różnobarwnych polewach, sztabkami czekolad, cukrowymi groszkami, gwiazdkami, łódeczkami, wiatraczkami, gałganowymi lalkami i misiami z króliczego futra, suszonymi figami, rodzynkami i chyba wszystkim, co dobrze zaopatrzony jarmark mógł zaoferować spragnionej łakoci i zabawek dziatwie.

– Która dziesięciolatka by się oparła? Sam widok wystarczył. Kipancho nawet dużo gestykulować nie musiał.

– Musiał – rzucił mało przyjaźnie giermek. – Boście nie raczyli słów jego przetłumaczyć.

– Znam chłopów – powiedział Def Groot, patrząc nieruchomo w przestrzeń. – Łatwo było przewidzieć, że ktoś z ich krwi się wywodzący za parę błyskotek honor w kąt ciepnie i zrobi, co mu każą.

– Ale skąd to…? – Debren przesuwał palcami po słodyczach i figurkach.

– W tym kraju, gdzie czwororękich potworów tak wiele, dzieci często przestraszone są i smutne. Więc kupiłem tego trochę. Rozdajemy po wsiach.

– I dzieci was kochają – skomentował Def Groot z nieprzyjemnym uśmiechem. – A sława waszych czynów idzie daleko w świat, więc świat przysyła więcej pieniędzy rycerzowi Kipancho. By miał za co kupić więcej słodyczy dla smutnych dzieci Depholu. Oraz, co trochę znaczniejsze sumy kosztuje, nowe kopie w miejsce połamanych.

– Prawda – przyznał pogodnie Kipancho. – Lepiej nam się ostatnio wiedzie. W końcu ludzie zrozumieli, czym są wiatraki.

Debren wziął ze stołu suszoną figę i zaczął ją żuć. Nie chciało mu się jeść, ale jeszcze bardziej nie chciało mu się mówić.

* * *

Obudziło go parsknięcie konia. Siwek rycerza Kipancho stał obok sterty chrustu, którym Sansa miał karmić maleńkie ognisko, ale który marnował się z winy kamiennego snu giermka. Ognisko nie zgasło całkiem dlatego, że opał był wilgotny i płomienie połykały go powoli.

Dlaczego rycerski koń parskał znad sterty chrustu – Debren nie rozumiał. Uwiązano go na długiej lince i miał do wyboru mnóstwo świeżej trawy. Nie musiał naciągać powrozu i wykręcać boleśnie szyi, podchodząc do śpiących najbliżej, jak się da.

– Nic, nic – wymamrotał Kipancho, otwierając na chwilę jedno oko i przewracając się na posłaniu. – To swój, już dobrze.

Koń, uspokojony, wycofał się ku łące. Debren, trochę za późno, zaczął skanować otaczającą zwierzę aurę. Niechętnie, bo bolała go od tego i ręka, i rozcięte czoło, a przede wszystkim senność parowała z głowy jak woda z rozgrzanej patelni. Wolał się jednak upewnić.

Trochę to potrwało, bo koń musiał być zdobyczny, przywieziony z północnej Yougonii lub Bliskiego Zachodu. Do tresury użyto temmozańskiej magii, a i to nie w postaci bezpośrednich zaklęć, lecz w charakterze katalizatora hipnozy. Nie miał pojęcia, co potrafi koń rycerza Kipancho. Może tańczyć i śpiewać, a może zupełnie nic poza tym, co potrafi zwykły wierzchowiec, bo czarodzieje innowiercy umieli spaprać robotę albo oszukać klienta dokładnie tak samo jak viplańscy czarodzieje machrusanie. Ale ostrzegł swego pana cicho i dyskretnie, czyli tak, jak należy.

Zwykłemu rycerzowi ten element tresury nie przydałby się na wiele. Za to błędnemu, podróżującemu z jednym tylko, mało czujnym giermkiem i mającemu na pieńku z takimi ludźmi jak pompiarz czy Gep…

Usiadł i rozejrzał się. W otoczeniu, pomijając siwka, nie wyczuł magii. Zazwyczaj zadowalał się takim stwierdzeniem. Ludzie skradający się nocą do obozowiska, w którym przebywał czarodziej, albo brali do pomocy innego czarokrążcę, albo zaopatrywali się w najwymyślniejsze amulety; eliksiry, zaklęcia-samoklepki i inne tego typu rekwizyty, dostępne niekiedy za zupełnie śmieszne pieniądze i zazwyczaj legalnie. Wszystko to, choć często dość skuteczne, mocno promieniowało energią i dawało się łatwo wyczuć z daleka.

Problem polegał na tym, że tubylcy, którzy mogli mieć pretensje do Kipancha, nie wiedzieli, że Debren jest magunem. A Gep, choć teoretycznie wiedział, lekceważył go w sposób widoczny i był głupim młokosem, ślepo ufającym w możliwości swego miecza.

Debren zapiął pas, sprawdził, czy różdżka nie wysunęła się z pochwy, i wstał. Przygryzł wargę, by zrównoważyć nagły skok bólu w opuchniętej dłoni. I podostrzył słuch. Na krótko. Jakiś czas temu doszedł do wniosku, że takie trwające chwilę skoki wrażliwości, nie wymagające eliksirów, medytacji wprowadzających i wielkiego wydatku mocy, mają przed sobą przyszłość. Inna sprawa, że opanowanie tej techniki kosztowało sporo zachodu i wymagało dość wysokiego WZ. A ludzi z wysokim Współczynnikiem Zaczerpnięcia stać było i na najlepsze eliksiry, i na służących-ochroniarzy ze słuchem tak podostrzonym, że słyszeli, jak trawa rośnie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Smoczy Pazur»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Smoczy Pazur»

Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x