Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Smoczy Pazur
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Debren, ja jestem duszysta, a nie świata naprawiacz. Pomagam ludziom, co sami ze swymi troskami sobie nie radzą. Za pieniądze, bo to mój zawód. Temu pompiarzowi też bym pomógł, gdyby zamiast po sznur, po radę fachowca sięgnął. Ale teraz płaci mi rycerz Kipancho i to jego duszą schorowaną przede wszystkim mam obowiązek się zająć.
– Mało skutecznie to robicie. Widziałem po drodze trzy świeżo spalone wiatraki. I gromadę grabarzy przy czwartym, rozwalonym. Piąty jeszcze stoi, ale coś mi się wydaje, że Kipancho nie po to wokół niego krąży, by uroki architektury podziwiać. Założę się, że teraz rękawicę wiatrakowi rzuci i walkę zacznie.
– Nie zakładajcie się lepiej, bo przegracie.
– Może nie jestem zawodowym duszysta, ale trochę na ludziach się znam. Stawiam wszystko, co mam w gotówce, że zaraz którąś z tych owiniętych szmatami tyczek wyciągnie. Bo to nie żadne tyczki, tylko kopie. Z tych nowoczesnych, na trzy części składanych. W sam raz broń, jak kto chce się z wiatrakiem potykać.
– Presji ulegam i zakład przyjmuję – uśmiechnął się szerzej Def Groot. – Nie z chęci zysku, bo zawodowiec jestem i widzę, żeś golec. Ale dla dobra pacjenta złamię swe zasady i oddam się hazardowi. Bo też i żaden to hazard. Przegrałeś, czarodzieju. Dawaj sakiewkę.
– Hę?
– Rzuć okiem na przednią ścianę wiatraka. Tam, za najniższą łopatą wirnika. Widzisz? To nie sęk ani żadna techniczna nowinka. Ta nieładnie przełamana rura drewniana, ze ściany stercząca, to koniec ułamanej kopii. Walki nie będzie, Debren, bo walka, krótka, lecz piękna, już się odbyła. Gdybyś przyjrzał się śladom, dostrzegłbyś trawę stratowaną kopytami. O tam, widzisz? Sansa zadął przepisowo w róg, a Kipancho zaszarżował stamtąd, zza jabłonki. Pierwszym ciosem sięgnął trzewi potwora i wyeliminował go z walki. Kopia pękła wprawdzie, ale spójrzcie: czwororęki już żadną ręką nie rusza. Pokonany został.
– Czwororęki?
– Tak Kipancho określa wiatraki. Sakiewka, Debren.
Debren, kręcąc z niedowierzaniem głową, wysypał na dłoń kilka miedziaków i jednego małego srebrnika.
– Bierz, twoje są. Nie wiem, jak je chcesz w dobro pacjenta obrócić, ale szczerze ci życzę powodzenia. Za poczęstunek dziękuję i żegnam.
– Poczekaj. – Def Groot poderwał się, widząc, że magun wstaje. – Nie możesz tak po prostu…
– Mogę – wyprowadził go z błędu Debren. – Tak po prostu. Jeśli przyczyn nie rozumiesz, to lepiej zmień zasady i zajmij się zawodowo hazardem, bo dupa jesteś, nie dusz ludzkich znawca.
– Czekaj, Debren, nie odchodź. Rozumiem przyczyny. Ale nie odchodź.
– Zgodziłem się tu przyjechać, bo ten hultaj o jakichś ranach związanych z magią bajdurzył. To robota dla maguna, jak fachowca lepszego pod ręką nie ma. Ale do wiatraków to sobie cieślę najmijcie.
– W tym wiatraku zły duch siedzi.
– I ty w to wierzysz? Widziałeś może tego ducha? Słyszałeś? Nie chrzań mi tu, Def Groot, z łaski swojej. Zwłaszcza że zarabiasz na owym hipotetycznym duchu.
– Jak będziesz w mieście, zajdź do pierwszej napotkanej świątyni. Zapytaj księdza, mniejsza o wyznanie, czy W Boga swego wierzy. Czy widział go może lub słyszał. Poproś, by nie chrzanił, zwłaszcza że zarabia na…
– Myślałem, że kodeks cechowy zabrania wam popychania ludzi do samobójstw.
– A ja, że wasz nakazuje potrzebującemu pomóc, a zleceniu się przyjrzeć, nim się je odrzuci. Prawo zaś stanowi, że każdą odmowę uzasadnić należy.
Debren wyładował złość na jakimś komarze wielkim jak latawiec. Duszysty rąbnąć nie mógł. Kodeks cechowy magunów zdecydowanie tego nie zalecał.
– Dobrze, niech ci będzie. Zanim zaczniesz się pocić i zachciankę szaleńca na rzeczowe zlecenie przekładać, cholernie dobre uzasadnienie ci podam. Jutro wsiadam na barkę rzeczną. Zadatek już wniosłem. Nie mam czasu włóczyć się z Kipanchem i podnosić mu morale twierdzeniami, że z wiatraków wredne sukinsyny są i kopia w bebechy słusznie im się należy.
– Dukat – powiedział spokojnie Def Groot.
– Co: dukat? – wzruszył ramionami Debren. – Mówiłem, że jutro odpływam. Nie mam czasu gnić tu tygodniami i na owego dukata zapracowywać.
– Dukat za jeden dzień pracy. Niecały – spojrzał na słońce duszysta. – Południe dawno minęło, a barka przed południem odpływa. Dwadzieścia klepsydr roboty, w tym sen, bo nocą Kipancho nie poluje. Pomyśl, Debren. To wychodzi po trzy grosze za klepsydrę. Robotnik tyle za trzy dni harówki bierze, a mistrz murarski za dzień.
– N… nie – powiedział niepewnie Debren.
– To zadatek za przejazd zapłacony sam barką popłynie, bez ciebie. Bo całą gotówkę do mnie przegrałeś.
– Mam jeszcze… – Urwał. Przypomniał sobie i dziesiętnika drabów miejskich, i właściciela „Złotego Bażanta” tłukącego głową o beczkę.
– No, to pojedliśmy – odstawił miskę Sansa – a teraz do roboty. Chodźcie, panie czarodzieju, pokażę wam, jaki mamy sprzęt i środki potworobójcze. Może coś się wam w diagnozowaniu przyda.
– Diagnozowaniu?
– Ano tak. Potwór, widzicie, pokonany został, ale cudem jakimś przeżył. I teraz pan mój nie wie, co z tym począć. Ktoś musi sprawę zbadać i powiedzieć, co dalej robić. To właśnie wasza robota.
– Skąd pewność, że żyje? – zaczął od najprostszej metody Debren. Stali z rycerzem na tyłach wieży, obok wychodka i starannie wypielonego warzywnika. Debren miał przy sobie mały drewniany młoteczek, jakich używaną cyrulicy i znachorzy do opukiwania pacjentów, a Kipancho topór. Rozmiary topora sugerowały, że odkupiono go od jakiegoś łowcy smoków.
– Posłuchaj.
Za groblą szumiała rzeka, jakiś dopływ czy może odnoga Nirhy. Ćwierkały ptaki; w trzcinach, przelewających się i na tę stronę wału, kaczka uczyła kwakać swe młode. Brzęczały komary i bąki. Ale w sumie było dość cicho i Debren nie musiał zaklęciami podostrzać zmysłów, by zrozumieć, o co chodzi marszczącemu brwi rycerzowi.
– To jakiś mechanizm – stwierdził.
– Zgadza się – kiwnął głową Kipancho. – To coś wydaje się być jednym z mechanizmów wiatraka. Na moje ucho to będzie dolna przekładnia.
– Albo raczej coś, co ją przypomina – mruknął z przekąsem magun. – No dobrze. Co dalej? Myślicie, że powinniśmy zajrzeć do środka?
– Chyba tak… – powiedział niepewnie Kipancho i podrapał się po mocno przerzedzonej czuprynie. Był starszy i od Def Groota i od swojego giermka, ale podrapał się bez problemu prawą ręką. Tą z toporem na smoki. – Prześwietl go.
– Prze… Co mam zrobić?!
– Widziałem kiedyś, jak nadworny czarodziej naszej miłościwej pani prześwietlał ją magicznym blaskiem, z kryształowego zwierciadła płynącym. Niesamowity to był widok. Kości wszystkie ukazane zostały, trzewia… Ale jakiej płci następca tronu będzie, ustalić się nie dało, z czego mały konflikt graniczny z Marimalem mieliśmy. Szło o to, kto komu zadatek na posag ma zapłacić. Bo tamtejszemu władcy obojętne było, czy syna, czy córkę za dziecię wyda, co je królowa powije. Chodziło o szybkie spisanie kontraktu małżeńskiego, żeby przed zimą część koalicji wehrleńskiej nastraszyć, a resztę pobić. A że gotówki w skarbcu brakowało, to kazali Marimalczycy swoim posłom obstawać przy twierdzeniu, że płód nic między nogami nie ma, a podświetlony, frywolnie kuperkiem kręci i wymyślne pozy przybiera, by zgrabniejszym się wydać. Znaczy się: dziewuszka. Nasi medycy chłopca się dopatrzyli, ale pewności chyba nie mieli, bo król ostatecznie zaliczkę na posag wypłacił, by w razie omyłki lekarskiej córce staropanieństwa nie zafundować. Ale odsetek uzgodnić się nie dało i ostatecznie cały posag poszedł na wojnę nie z Wehrlenem, a między przyszłymi teściami.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Smoczy Pazur»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.