Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Smoczy Pazur
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Dobrze, Vanringer – powiedział Sansa zwany Chudym. – Widzę, że bezczelności ci nie brak i z niejednego potrafisz się wyłgać. Ale z tych desek, co na wierzchu leżą, to się już, depholski krętaczu, nie wyłgasz. W wiatraku też na wierzchu były. I pod dekret sanitarny za cholerę nie podlegają. Ha! Co ty na to, oszuście?
– To, żeś nie słuchał, jak się z twoim rycerzem umawialiśmy. Wino żłopałeś, które ci nieopatrznie córka moja podała, choć dla klientów jest, a nie dla ich pachołków.
– Giermków, drążydziuro jeden! Giermek jestem!
– Giermek prawą ręką pana swego jest, broni go przed popełnieniem głupstw i radą dobrą wspiera. A wy co robicie, Sansa? Judzicie, na ludzi uczciwych szczujecie, i to głupio. Bo jak ze mną umowę zerwie, to co mu zostanie? Samemu za łopatę się chwycić? Szlachcicowi?
– Uczciwego przedsiębiorcę pochówkowego znajdziemy!
– Nie tu, panie Sansa, nie tu. Nikt z wami gadać nie zechce; nie po tej masakrze, co ją wielmożny rycerz błędny urządził. Może i w naszym cechu o hienę cmentarną łatwiej niż w innych, ale za to z durnej brawury nie słyniemy. A patrioci już rozgłosili, że kto z wami trzyma, renegację czyni i beknie za to głośno i boleśnie. Ja umową jestem zobowiązany, to się wybronię, bo jak się ugadywaliśmy, tom nie wiedział, że sprawy tak daleko zajdą. Ale teraz wszyscy już wiedzą. I klnę się, że chętnych do pracy nie znajdziecie. Zwłaszcza że prognozy wróżek dobry sezon zapowiadają, może pomór nawet, a głód to prawie na pewno, więc przymusu ekonomicznego w naszej branży nie czuć. Kantory same się z kredytami pchają. Koniunktura.
– To łazików z gościńca skrzyknę – nie dawał za wygraną giermek. – Za pół waszej stawki pobojowisko uprzątną.
– Tak? – wziął się pod boki Vanringer. – Bez papierów? Zezwoleń? Pokropku? Narażając gminę, a może i cały Dephol na wybuch epidemii? Amatorów do grzebalnej roboty brać chcecie? To ludobójstwo!
– Eee tam…
– I przestępstwo – dodał Vanringer. – Gardłem karane.
Sansa zmarkotniał. Zabrakło mu konceptu. Debren, trochę urażony ciągnącym się przez całą drogę, wyniosłym milczeniem giermka, nie litował się nad nim zbytnio. Ale w obejściu byli nie tylko czarno odziani i skłócony z nimi giermek.
– Tam wisi człowiek. – Pochylił się w kulbace, wskazał ręką. – Nie moja sprawa, ale jeszcze parę desek i nie zmieści wam się na wozie.
– Co? – zdziwił się szef grabarzy. – Że jak? Kto to jest, Sansa?
– Medyk – odpowiedział wstrzemięźliwie giermek.
– Medyk? Jeszcze jeden? I ty mi parę marnych groszy żałujesz? Na epidemię straszliwą narażacie ludność niewinną, a sami za ciężkie dukaty drugiego szarlatana sobie sprowadzacie?
– Nie wasza to sprawa – rzucił wyniośle Sansa. – A co do tego wisielca w szopie, to mistrz Debren praw jest. Ruszcie wasze tłuste od nieróbstwa depholskie tyłki i na wóz go przenieście, póki jest miejsce. Trup to ewidentny; stąd słyszę, jak muchy przy nim brzęczą, a trupy to przecie wasz chleb. He, he…
– Za ile? – zapytał spokojnie przedsiębiorca pochówkowy.
– Żadne „za ile”. Umowę macie. Pobojowiska uprzątacie z trupów. Walka tu była, trup jest. Czego jeszcze byście chcieli? Premii ekstra?
– Walka była i trup jest – zgodził się Vanringer. – Ale niebojowy. Widać, że się gospodarz w nocy obwiesił, z rozpaczy pewnie.
– Bo warsztat pracy stracił – wskazał resztki wiatraka giermek. – Czyli kwalifikuje się jako ofiara działań bojowych. Jak ranny, przykładowo, co parę dni po bitwie zemrze.
– A łajno! – postawił się grabarz. – Pole miał, z wiatraka tylko dodatkowe dochody czerpał! I żona mu, suka, z trubadurem uciekła! Więc nie wiadomo, czemu się na życie targnął! Więc pod umowę nie podpada i jak chcecie, byśmy go grzebali, to płaćcie!
– A łajno! – Sansa szarpnął wodzami, zawracając muła. – Chodź, Debren. Nic tu po nas w tej padlinożernej kompanii.
– Zaraz. – Magun nie tknął cugli. – Mistrzu Vanringer, czy nie możesz rozszerzyć zakresu usługi i pochować gospodarza? Przecież nie może tak tu wisieć.
– W tym dowcip, że może. Jego posiadłość, jego sznur, jego szyja.
– A co z waszą etyką zawodową?
– Etyka etyką, a ja jego wzorem za szyję wisieć nie zamierzam. Jak bez zgody kogoś z domowników albo władzy przez próg cudzego domu przejdę, za złodzieja mogę być uznany. Dzięki, nie dla mnie. A pochówek to droga rzecz. Miejsce trzeba pod grób opłacić, dół wykopać na stóp sześć i pół. W tym błocie, co je wszędzie dookoła widzicie. Nie dalej jak w marcu dobry grabarz mi się przy takiej robocie utopił, bo zimno było, woda po uda, no i za mocno się winem rozgrzewał, nieborak. Przysnął, woda się podniosła i poległ chłopina na posterunku pracy. Nie, panie medyk. Nasz zawód bezpieczny nie jest, bo na cmentarzu, przy nadgodzinach głównie, i upiór się trafi, że o jadach trupich nie wspomnę. Więc i za darmo pracować nie możemy. Rodziny na utrzymaniu mamy, liczne w dodatku, bo jak się człek na tyle truposzy w robocie napatrzy, to i niechcący, sam z siebie zaraz nowego dzieciaka swej babie majstruje. Więc poczekać trzeba. Ktoś na tej chałupie łapę położy, spadkobierca zawsze się znajdzie, to wtenczas zlecenie do firmy wpłynie i legalnie trupa obetniem. Teraz nie da rady.
– Wiecie – powiedział Debren, patrząc Vanringerowi w oczy – że z tego upiór będzie. Albo duch przynajmniej.
– Pewnie tak – zgodził się z powagą człowiek w czerni. – Pewnie będzie. Ale ja, widzicie, daleko stąd mieszkam.
Tym razem dym niósł przyjemny zapach. Mięsa smażonego z cebulą i wywaru z mięty. Wywar miał pewnie ugasić czyjeś pragnienie, ale Debren wstrzymał muła przed zakrętem ścieżki i dwa czy trzy razy przełknął ślinę przez wyschnięte nagle gardło. Mięta nadal przypominała mu kogoś, kto nie chciał rozmawiać o źle gojących się ranach. Wspomnienie bolało.
Za kępą zdziczałego bzu był staw, a za stawem, otoczony kwiatami i warzywnikiem, stał wiatrak. Nowy, częściowo tylko pomalowany tanią szarą farbą, częściowo zaś połyskujący żółcią i brązem surowych desek, którymi obito szkielet. Morska bryza, dmuchająca wzdłuż doliny Nirhy, niosła od jego strony zapach żywicy i sosnowego lasu. Obok, przytulona do boku wiatraka, stała koślawa budka, niewiele większa od psiej, Była za ciasna, by oprócz posłań pomieścić palenisko, więc Debrena nie zaskoczył widok ogniska przed koślawymi drzwiami oraz kuchni w postaci paru wbitych w ziemię kijów, na które nasadzono garnki. Jeden garnek wisiał nad ogniem i dymił. Cokolwiek do niego włożono, teraz była to niejadalna spalenizna.
Przy ognisku na ładnym malowanym stołeczku siedziała skulona, zapłakana kobieta. Nie próbowała ratować resztek obiadu. Stojący obok mężczyzna w przybrudzonym, ale dość porządnym ubraniu roboczym, też nie zwracał uwagi na uchodzący z dymem posiłek. Pełnym rozpaczy i bezsilnej nienawiści wzrokiem wpatrywał się w gromadkę intruzów.
Składał się na nią dwukołowy wózek zaprzęgnięty do konia pociągowego, drugi koń, trochę przyciężki wierzchowiec rycerski okryty czerwono-żółtym kropierzem, nieduży rudy osobnik, kojarzący się z domokrążcą, oraz najważniejszy w tym towarzystwie wysoki chudy rycerz ze spiczastą bródką, modną na Południu. Obaj kryli się przed komarami w dymie drugiego ogniska, przy czym rycerz sączył miętowy wywar zaczerpnięty chochlą z kociołka, zaś domokrążca kończył smażenie wieprzowiny z cebulą.
– Jestem, panie! – zawołał z daleka Sansa, po raz pierwszy podczas całej jazdy waląc piętami w brzuch wierzchowca. Chyba wiedział, co robi, kiedy nie walił, bo muł obraził się, stanął w znamionującym upór rozkroku i mimo paru kolejnych szturchańców ani drgnął. – Pędziłem jak wiatr, by zdążyć!
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Smoczy Pazur»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.