Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Smoczy Pazur
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– No, już? – Odsłonięty Jedynka bez pośpiechu wyciągnął krótki miecz z pochwy na plecach. – I żadnego szycia z kusz, bo Siódemka kłapacza użyje. Pokaż im, Siódemka.
Drab potrząsnął kuszoszczęką, po czym przystawił ją do łokcia relacjonatorki. Kobieta próbowała krzyczeć, ale czar dobrze trzymał, nie pozwalał ruszyć ani żuchwą, ani językiem.
– Widzieliśta, jak ślicznie nogi z dupy wygryza nasz kłapacz. Smok by lepiej kulasa nie chapnął. Dziabnie, prawie odgryzie pierwszą szczęką, a drugą się zaprze i odszarpie resztę. Rany autentyzmem tchną, najlepszy myśliwy się nie rozezna. Aż szkoda maszynerii na taką cieniuchną rączkę niewieścią, bo ją pierwszym kłapnięciem odejmie. Ale co tam, nasza strata.
Ronsoise zbladła. Upuściła oszczep. Przykucnęła, by podnieść, ale nieskładnie jej szło. Zbrhl odstawił kuszę, sięgnął do rygla, odblokował drzwi.
– Ronsoise – powiedział łagodnie Debren – przykro mi. Vensuelli dorosły jest, swój honor ma i słowa dotrzymać musi. A ty, bez urazy, dzieckoś jeszcze. W tyłek ci pasy brać żadna hańba. Jak przeżyję, to spróbuję ci balsam sporządzić, a jak nie… No cóż, traktuj to jak wojenną ranę; te zaszczyt przynoszą, nawet jak miejsce mało honorowe. A teraz weź od rotmistrza róg, tę lampkę oliwną z warsztatu i leć na wieżę. Jeżeli zawołam, chluśnij oliwą, żeby się dobrze paliło na pomoście, a potem dmij w róg co sił w płucach.
– Zdurniałeś? – zainteresował się Zbrhl.
– Nie pójdę – dziewczyna tupnęła bosą stopą, potrząsnęła oszczepem. – Wiem, co ci po łbie chodzi, ale nic z tego! Nie będę jak baba w wieży się chować, kiedy wy pod ostrza idziecie! Moja krew ani gorsza od waszej, ani lepsza! Też chcę ją przelewać we wspólnej sprawie!
– Przelejesz – zapewnił zimno magun. – Vensuelli dyshonor by ci uczynił, symbolicznie po tyłku klepiąc. To prawdziwa chłosta musi być, rózgą do krwi. Ronsoise – złagodził głos – my możemy bez uszczerbku wyjść. A ty z bólu płakać będziesz, nawet jak wygramy. A jak przegramy, to zdążysz tym ostrzem pomachać, bo i po ciebie na wieżę przyjdą. Więc proszę cię, jak dorosłego proszę: zrób tak, jak mówię. To nam wszystkim życie może ocalić.
Wahała się jeszcze, w oczach kręciły się jej pierwsze łzy.
– Idźcie, pani – powiedział Vensuelli. – Wolałbym wierzyć, że dla mądrej kobiety łba nadstawiam, a nie dla smarkuli płochej. A kurwą nikt was z mojego powodu nic nazwie. Nikt i nigdy. Macie to pewniejsze od tego lania do krwi. Do widzenia, Ronsoise.
– Do widzenia, Vensu… – przełknęła ślinę. – Vens.
Zbrhl przekręcił gałkę zamka, otworzył drzwi. Wyszli. Już na zewnątrz dobiegł ich, w biegu chyba ku wieży rzucony, okrzyk dziewczyny:
– A alfred wcale nie jesteś!
Tubylcy dotrzymali słowa. Nikt nie strzelał.
To, co przemknęło między Debrenem a zamykającym prawą flankę Vensuellim, było szybsze od strzały i przemieszczało się ciszej. W zasadzie bezgłośnie. Ci, którzy nie posiadali wyrobionego zmysłu magicznego, usłyszeli dopiero trzaśniecie drzwiami.
– To nic – powiedział szybko magun, widząc wahanie Zbrhla. – Lepiej nawet. Żaden nie pogna za dziewczyną.
Frędzlaści ustawili się w półkole, szeroko. Ci od kusz, już bez kusz, z lewej, naprzeciw rotmistrza, jeden z berdyszem, drugi z kiścieniem. Debren miał przed sobą dowódcę, niedbale trzymającego miecz, a Vensuellego zachodził od skrzydła Siódemka, wywijający ósemki napiętym kłapaczem. Piąty pozostał z tyłu, między zalegającymi jeńcami a zaroślami. To, co Debren brał początkowo za grabie, było żelazną łapą z osadzonymi pazurami smoka, bronią raczej psychologiczną, ale w silnych rękach niebezpieczną. Niektóre smoki miały bardzo twarde pazury, które po umiejętnym podostrzeniu cięły niczym kosa.
Venderk opp Gremk odsunął się za stertę kamieni. Nie próbował uciekać, choć obie tyraliery stały już blisko i nikt raczej nie ryzykowałby pogoni kosztem robienia zamieszania i dziury w szyku.
– Ostatni raz apeluję do rozsądku waćpanów! – zawołał. – Pożegnajcie się grzecznie i wracajmy na okręt.
Debren wyjął różdżkę z pochwy i odetchnął głęboko. Jedynka nie ruszał się. Miał na twarzy trochę nerwowy, ale bardziej chytry uśmiech.
– Niedobrze się tak ubierać – powiedział Zbrhl, ruszając wolno w lewo. – Do drzew podobni jesteście i ktoś was ty końcu zrąbie przez pomyłkę.
Rozciągnął szyk. Ryzykownie dla Debrena, bo Małoczyrakowiec z kiścieniem mógł teraz skoczyć w środek, wspomóc dowódcę. Ale też mądrze, bo nieoczekiwanie. Mógł to być wstęp do ucieczki i człowiek z berdyszem, zapominając, że ma teraz partnera z tylu, runął do ataku.
– Grubego, Szóstka! – krzyknął Jedynka i skoczył naprzód, wprost na Debrena. – Tego ja sam!
Berdysz uderzył straszliwie, z góry w dół i mocno po skosie. Nie do sparowania lekką bronią i nie do uniku, jeśli ktoś nie urodził się akrobatą. Człowiek o posturze dużej beczki, taki jak Zbrhl, mógł albo paść trupem, albo wyciągnąć się jak długi na trawie po rozpaczliwym uniku. Następny mądrze zadany cios musiałby go okaleczyć, a widać było, że ten z berdyszem mądrze tnie.
Debren nie uwierzył, widząc, jak ociężały z pozoru rotmistrz odskakuje w prawo, przepuszcza ostrze tuż za łopatką i udem, wybija się obunóż, prawie tyłem do atakującego i skacząc w ostatniej chwili nad ogromny topór, unosi stopy spod cięcia. Po czym, z półobrotu, leciutko, uderza siekierą w skroń przeciwnika.
Jedynka był zbyt blisko, by sprawdzać, czy Zbrhlowi nie trafił się ktoś twardogłowy, kto zdoła jeszcze pomóc nadbiegającemu z wrzaskiem Szóstce. Debren uderzył gangarinem przez różdżkę, nie za mocno, i odskoczył. Nie chciał przesadzić, tamten mógł mieć, przynajmniej teoretycznie, jakiś amulet odbijacz, co tłumaczyłoby jego niefrasobliwość. Debren nie spotkał wprawdzie jeszcze nikogo, kto w ten czy inny sposób obroniłby swój błędnik przed tym akurat czarem, ale nie zamierzał ryzykować bez potrzeby. Poza tym w pobliżu nie było żadnego zewnętrznego źródła mocy i mógł dysponować tylko nadwyżkami energii ze swych mięśni i mózgu. Było tego niewiele, musiał oszczędzać.
Nie zarejestrował odbicia, ale amulet był. Dobry, zdolny odchylić lot strzały ze średniej odległości, choć już mało skuteczny przeciw szybszym i masywniejszym bełtom. Na gangarin zareagował jakimś trzeciorzędnym echem, zdradzając swoją obecność pod obszytym paskami płótna kaftanem i nie dając najmniejszego efektu. Jedynka zgubił rytm, ciął na oślep i upadł. Źle, wprost na kolana czarodzieja. Debren zdążył złapać różdżkę w zęby, po czym skończył niefortunny unik upadkiem. Przetoczył się przez prawy bok, omal nie wyjąc od bólu zadawanego przez zdzierany z poparzonej ręki nabłonek, przygniótł prawą nogą miecz i zaczął kopać jego właściciela lewą piętą.
Z boku Vensuelli obskakiwał Siódemkę, skaczącego jeszcze szybciej i zadziwiająco zręcznie osłaniającego się kuszoszczęką. Szóstka machnął kiścieniem, zmuszając Zbrhla do odskoku, sparował drzewcem cios siekiery, raz jeszcze wywinął kolczastą kulą, aż zafurczało. Ten ze smoczą łapą…
Coś z nim było nie tak, ale Debren nie miał czasu ustalić, co. Jedynka, choć pozbawiony zmysłu równowagi i miecza, głowy nie stracił i sięgnął po nóż. Łeb miał twardy, a magun był w pokładowych butach z miękką podeszwą, znakomitych, gdy oficera floty nachodziła fantazja wdrapywania się na maszty, ale nie bardzo sprawdzających się w tego typu gorączkowej kopaninie. Aby przeżyć, Debren musiał leżeć i tłuc nogą z całych sił, a to mocno ogranicza pole widzenia.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Smoczy Pazur»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.