Artur Baniewicz - Smoczy Pazur

Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Debren z Dumayki, wędrowny mistrz magii, czarodziej z tytułem uniersyteckim i wiecznie pustą sakiewką musi się zmierzyć z licznymi przeciwnikami. Mimo swej apolityczności, raz po raz wplątywany jest w intrygi tajnych służb, rewolucjonistów i ambitnych pretendentów do już obsadzonych tronów…

Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Tobie można wierzyć – mruknął Vensuelli. – O mnie na Międzymorzu różne rzeczy gadają, ale nikt nie powie, że przysiąg nie dotrzymuję. Venderk to wie, a co wie ta sprzedajna kłapaczka, to i tamci. Debren najemny czarodziej jest, jego też kodeks cechowy obowiązuje i tajemnica zawodowa. Wszyscy trzej w dużej mierze z dobrej opinii żyjemy. Tak, Zbrhl. Możemy im wierzyć, bo oni nam mogą.

– Debren, jak u ciebie z magią bojową?

– Słabo.

– No to chyba trzeba zaryzykować – westchnął Zbrhl. – Prawdę raczej mówili, że karawela wzięta, a załoga wybita. Na tę ekspedycję speców od katapult werbowałem, machinerzystów głównie, bo miało być strzelanie do Ziejacza, a nie leśne boje z ludźmi. Więc nie przyjdą nam z odsieczą, a gdyby nawet próbowali, to ich te leśne duchy po kolei wytłuką jak drwali. Prawda tak wygląda, że nas trzech przeciw tamtej piątce jest i będzie. Tu wody nie mamy. W końcu wyjść będzie trzeba.

Debren zgadzał się z każdym jego słowem, nie odzywał się więc.

– Czworo – poprawił Vensuelli. – Czworo nas tutaj. – Przysunął się do okna. – Venderk, o czymś zapomniałeś! A co z dziewczyną?

– Zostaje.

Vensuelli zerknął na czarodzieja, potem na rotmistrza. Na Ronsoise nie.

– Venderk, chcesz powiedzieć, że zasada „wszyscy albo nikt” cię nie interesuje?

– Za kogo mnie masz, Vens? Za żółtodzioba? Elastyczność to dewiza mego zawodu. Do każdego człowieka należy podchodzić indywidualnie. – Opp Gremk zastanawiał się chwilę. – Chyba się domyślam, w czym rzecz. Tamci wstręty czynią, co? Nie szkodzi. Propozycja jest dla każdego z osobna. Kto chce, parol daje i wolno odchodzi, na pozostałych się nie oglądając. Nikogo karać nie chcemy za to, że się z głupcami pod jeden sztandar zaciągnął. Wyłaź. Nic ci nie zrobimy. Ty też, Zbrhl. Bo to nie ty, jak zgaduję, tym romantycznym głupkiem jesteś, co to dla przedłużenia żywota kawałka tkanki, bezużytecznej z biologicznego punktu widzenia, sam się chce na niewielkie kawałki tkanek dać przerobić.

– Co on gada? – nie zrozumiała Ronsoise.

– Za smarkata jesteś, żeby ci to tłumaczyć – warknął Vensuelli.

– Nie lubię cię, alfredzie jeden – parsknęła.

– Cicho, małolato. Venderk, słyszysz mnie? Ja bez dziewczyny nie odejdę. Jako wabik na smoki ją tu przywiozłem, a nie do zamtuza. Ze Zbrhlem i Debrenem negocjuj, oni zobowiązań nie mają.

– Jak chcesz. Ale ci powiem, że trup już jesteś. I żeś oszalał, czegom się po tobie akurat nie spodziewał. Panie Zbrhl?

Rotmistrz splunął.

– Ja też trup jestem! Wypuść czarodzieja i zaczynajmy, bo mi topór rdzewieje.

Venderk opp Gremk milczał jakiś czas, mrugając ze zdziwieniem oczami.

– No nie – zamachał w końcu rękami. – Ten obłęd zakaźny jest najwyraźniej. Panie Jedynka, nie dotykajcie zwłok, jak skończycie, bo i na was się to cholerstwo przeniesie. Czarodzieju, wyłaź szybko, pókiś zdrowy!

Debren uśmiechnął się blado do Ronsoise. Łuska sypała mu się z ręki, ręka bolała.

– Chyba już za późno, mecenasie. I mnie dopadło.

Opp Gremk przeszedł nad trupem, stanął obok dowodzącego wyspiarzami. Naradzali się nad czymś, nie zwracając uwagi na pięć żywych tarcz stłoczonych tuż przy nich. Luwanec próbował kopnąć któregoś, ale strażnik czuwał. Przyskoczył, zamachnął się kuszoszczęką, identyczną jak ta znaleziona w domu, i grzmotnął żeglarza w żołądek. Gdyby nie krótkie odstępy między pętlami, Luwanec wywinąłby kozła po takim ciosie, ale jeńców związano ciasno, więc Culio i Zelgan, chcąc nie chcąc, podtrzymali go w pozycji stojącej.

– Bóg wam za to odpłaci – powiedziała cicho Ronsoise. – Bo ja… mojemu tatce księżna pani cały majątek sko…skofni… no, zabrała. Nie mam z czego wdzięczności wyrazić. Chociaż baronówna jestem.

– Cicho, małolato. Zbrhl, myślałem, żeś mądrzejszy. Cholera, z cechu cię za to mogą wywalić. Chyba darmo służysz.

– A co mi tam. Albo oni nas, albo świadków nie będzie. A jak się o moją karierę martwisz, to wyłóż za Ronsoise. Ty jeden masz przy sobie srebro.

Vensuelli sięgnął do sakiewki, rzucił monetę, nie patrząc, co rzuca. Zbrhl złapał zręcznie, zerknął, uśmiechnął się pod wąsiskami.

– Złoty dublon, no, no… Dobrze admirałom płacą.

– Jest u nas przyjęte – odezwała się dziwnym głosem Ronsoise – że jak mężczyzna spoza rodu, a stanu świeckiego, za dziewczynę płaci, to albo ją potem do ołtarza wiedzie i za żonę bierze, albo dziewka kurwą okrzyknięta zostaje i nie jest w prawie się bronić przed obmową.

Zrobiło się przeraźliwie cicho. Ucichł nawet poświst wiatru w poszyciu dachu.

– Zbrhl – powiedział stłumionym głosem Vensuelli – czy mógłbyś mi oddać dublona?

– Nie. Bo na mnie by wtedy kurwa wołali. Nie ma nic żałośniejszego od jurgieltnika, co zadatek wziął, a potem, gdy wrogów policzył, szybko do oddawania się rzuca.

Ronsoise oderwała od admiralskiej twarzy dziwnie poważne, trochę smutne i bardzo dorosłe spojrzenie. Uśmiechnęła się blado do rotmistrza.

– To mnie oddajcie, panie Zbrhl. Mnie chcecie za to złoto bronić, więc to ja w prawie jestem, by wam służbę wymówić. Na tym wasz kondotierski honor nie ucierpi.

– Prawda – przyznał, obracając monetę w palcach. – Ale beze mnie najmniejszych szans nie macie.

– Ale jak ty dublona weźmiesz i zostaniesz, to ja się będę musiała na jakiś nóż rzucić albo z wieży… Zamku już nie mam, złota też. Ale baronówna dalej jestem. Honor mi pozostał. Nikt mnie od ladacznic wyzywać nie będzie. – Odetchnęła głęboko, napinając koszulę i pokazując, jak wiele brakuje jeszcze do dorosłości jej piersiom. – Chyba więc lepiej będzie, jak od razu… Wieża pod bokiem. A wy przeżyjecie, bo jak ja umrę, to nie będzie się o co bić i pozwolą wam odejść.

Zbrhl pociągnął nosem, zaczął nagle wycierać wąsiska. Niezręcznie, bo wielka jak bochen łapa zjechała mu gdzieś w kąt oka.

Vensuelli był szary na twarzy, krople potu połyskiwały mu w brwiach. Debren stał przy oknie, mrużąc oczy, gryzł dolną wargę, by nie myśleć o ogniu, palącym prawe ramię, i skanował. Szukał śladów magii. Rozpaczliwie, czerpiąc całymi garściami ze skromnych zapasów wewnętrznej energii i świadomie rezygnując z rybiego znieczulenia. Bolało jak cholera.

– Nie będzie mi smarkata przynęta na smoki mówić, co mam robić – wycedził przez zęby Vensuelli. – Ani histeryzować, z wieży się rzucając. Tylko podejdź do tamtych drzwi – wskazał wejście do baszty – a słowo daję, że tak ci tyłek skroję, że przez tydzień nie usiądziesz. Słowo…

– Czekaj… – zaczął Debren.

– …honoru daję. A ja honor już mam, bom dorosły.

Debren westchnął. Chciał coś powiedzieć, lecz i tym razem mu nie pozwolono.

– Hej wy, w domu! – rozległo się wołanie Venderka opp Gremka. – Widząc, żeście są ludzie honoru i rycerze z charakteru, choć chyba nie z urodzenia, tudzież pragnąc uniknąć rozlewu krwi osób postronnych i strat materialnych, drużyna Małoczyrakowców waszą na ręczny bój wyzywa! Wyjdźcie i walczcie!

Z zarośli wysunęły się dwie rosłe, zniekształcone frędzlastymi strojami postacie. Obaj mężczyźni wyjęli pociski z korytek kusz, zwolnili cięciwy, a kusze cisnęli daleko w głąb łąki. Trzeci skrywający się w krzakach Małoczyrakowiec wyszedł na parę kroków przed kryjówkę, uniósł ręce, pokazując, że ma w nich tylko jakiś krótki drąg z dziwną, podobną do grabi głowicą bojową na końcu. Strażnik, ten od kuszoszczęki, rąbnął w kolana Culia, zręcznym kopniakiem z półobrotu ugodził Niebrzyma w krocze. Luwanec już przedtem zwisał półprzytomny, więc teraz cały łańcuszek jeńców zwalił się na brzuchy, plecy i kolana. Bezgłośnie. Nikt nie wydał najcichszego jęku. Debren znał powód.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Smoczy Pazur»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Smoczy Pazur»

Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x