Artur Baniewicz - Smoczy Pazur

Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Debren z Dumayki, wędrowny mistrz magii, czarodziej z tytułem uniersyteckim i wiecznie pustą sakiewką musi się zmierzyć z licznymi przeciwnikami. Mimo swej apolityczności, raz po raz wplątywany jest w intrygi tajnych służb, rewolucjonistów i ambitnych pretendentów do już obsadzonych tronów…

Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Jasny gwint – powiedział Debren. – To się musi skończyć wojną. Od samego słuchania tych krętactw miecz uczciwemu człekowi do ręki wskakuje.

– Prawników – stwierdził z przekonaniem Zbrhl – powinno się w młodości wywałaszać. Bo jak się rozmnożą, to świat trafi szlag.

Nikt nie zaprotestował.

Vensuelli przeszedł w kąt, zważył w dłoni jakiś stary oszczep, odstawił na stojak. Schylił się i ze stołu, służącego najwyraźniej za warsztat, podniósł krótki drążek z drewnianą półkulą na końcu. Od dołu osadzony był w niej krzemień, niżej drugi, a jeszcze dalej podłużny, obejmujący kij woreczek, zawiązany na końcu.

– Widzieliście kiedyś coś takiego?

– Może to jakie kuchenne urządzenie? Jak myślicie, panieneczko?

– Panie Zbrhl, ja jestem baronówna, nie kuchta. To białe to chyba pęcherz? Nie, jelito raczej. Fuj, paskudztwo. Może to do nabijania kiełbas, wujku Debren?

Debren rozmasował czoło.

– Nie. Guzów. – Popatrzyli na niego zdziwieni. – Czymś takim chyba po łbie dostałem.

– Myślałem, że smok cię ognistym charknięciem poczęstował. – Rotmistrz, nagle zainteresowany, sięgnął po drewniano-krzemienno-jelitowe cudo.

– Tak też myślałem. Ale tam, gdzie z kuszy strzeliłem, krew znaleźliśmy. – Ronsoise pokiwała skwapliwie główką. – A dalej ślady, ludzkie chyba. Pomyślałem, że człowiek szedł najpierw, a smok później, ale zdaje się, że to była jedna i ta sama osoba. Która nie zabiła nas, chociaż miała przeciw sobie nieprzytomnego mężczyznę i dziewczynkę z rozładowaną kuszą. Pytanie: dlaczego? Odpowiedź: bo trafiłem i raniłem mocno. Pytanie: jak mocno ranić i nie rozjuszyć smoka, strzelając bełtem z lekkiej kuszy? Odpowiedź: nie da się. Szlag by to… Dobrzy są. Ślady pazurów na ścieżce badałem. Magia w nich była, typowo smocza. Muszą mieć sztuczną łapę z prawdziwymi smoczymi pazurami i tymi ślady robią. A ta ognista strzałka, którą rotmistrz tak zaciekle obwąchuje, to prawdziwe cudo. W połowie w locie się spala, a gdy leci, to wygląda, wypisz, wymaluj, jak smocze charknięcie. Pęcherz czymś palnym napełniają. A krzesiwo samo iskrę daje, kiedy z kuszy wylatuje. Ależ ktoś łeb miał… I to bez czarowania.

– Ale po co? – zapytał Vensuelli. – Po co ktoś miałby…?

– Ktoś idzie – przerwała mu Ronsoise. Stała przy oknie, a oczy miała niewiele mniejsze niż to okno. – Machrusie słodki… Ktoś tu idzie. Po nas.

* * *

– A ja wam mówię, że to Luwanec – szeptał Vensuelli, przepychając się z Ronsoise przy okienku. Debren odnotował mimochodem, że przy sąsiednim oknie z nikim o miejsce walczyć nie było trzeba, a im ta wymuszona bliskość jakoś nie sprawia przykrości. – Zebrał ludzi i z odsieczą nam ciągnie.

Krzaki, różowe u góry, ale zupełnie już czarne niżej, gdzie nie sięgały resztki słońca, poruszyły się. Spłoszone ptaki wracały na swe gałęzie.

– Twój Luwanec albo z drakkarem dalej walczy, albo rozejrzał się, zobaczył, że dowódca nie patrzy i chlać poszedł.

– Głupiś, Zbrhl. To moja lewa ręka, ta od tarczy. Sam tu przyjdzie, jak będzie trzeba, ale przyjdzie. Nie wierzysz?

– Zbrhl wierzy – uprzedził rotmistrza Debren. – W intencje. Ale nie w obecność twego Luwaneca w owych zaroślach. Zacznijmy od tego, że lewa ręka nie ma pojęcia, go się przytrafiło prawej. Krasnoludki ciche są i dyskretne.

– Mówisz o tych siedmiu? – upewnił się Vensuelli, zerkając na prycze. – Ha, masz trochę racji, Podeszli nas jak duch pijanego; czort wie, ilu drwali tak oporządzili, jak tych, coście ich po drodze znaleźli. Ale ci, co uciec zdążyli…

– Nikt nie uciekł – mruknął Debren.

– Skąd możesz wiedzieć? Nigdy tak na wojnie nie jest, żeby wszystkich…

– To nie wojna, Vensuelli. To łowy. Zawodowcy, najlepsi w fachu, polują na nieszczęśników, nie mających pojęcia, co się dzieje. A raczej polowali. – Admirał otworzył usta, próbował coś powiedzieć. – Słyszałeś jeden krzyk? Jeden chociaż?

Vensuelli milczał dłuższą chwilę. Godził się z faktami.

– Nikt nie przyjdzie nas ratować? – pociągnęła nosem Ronsoise. – Wujku?

– Nie.

– Nie strasz jej – uśmiechnął się nieoczekiwanie Vensuelli. Musnął palcami ozdobną zapinkę do płaszcza lub opończy, teraz przypiętą do wykładanego kołnierza. – Wiesz, co to jest?

– Babska brosza. – Zbrhl to zerkał przez okno, to chował głowę, świadom, że nawet w najmniejsze okno da się wpakować strzałę, miał więc okazję do rzucania szyderczych spojrzeń. – Miłujący inaczej też takie noszą. Nie pytałem o nią, Vens, bo wiem, że u was, jak tak człek miesiącami żegluje, niewiasty nie oglądając…

– Odszczekasz to później, morvacki pyskaczu. To magiczna zapinka, sygnał przesyłająca. Drugą taką relacjonatorce Zelgan dałem. O, tu się przekręca i kamień, co niebieski był, zielony się staje. Jak tylko zauważyłem, że coś dziwnego się dzieje, to przesłałem sygnał. Zelgan przykazane miała, żeby oczu z zapinki nie…

– Jedno pytanie – przerwał Debren. – Co z broszą zrobiła? Postawiła przy koi może?

– No coś ty? Zbyt ważna to sprawa. Przypięła sobie. Na piersi. A dlaczego pytasz?

– Hm… Jak by wam to… Ronsoise, tam drzwi są. Zerknij, czy do wieży prowadzą. No, idź, idź.

– Chyba wiem, po co ją odesłał – pochwalił się Zbrhl, gdy dziewczyna zniknęła za okutymi drzwiczkami. – Ale na szczęście pani relacjonatorka feminiczna mocno baba jest, nie samych chłopców… he, he… zatrudnia.

– O czym wy… – Vensuelli urwał. – O żeż kurwa! O żeż…

– Nie żadna kurwa, Vens, jeno niewiasta wyzwolona, a i zawodu wolnego. Zaś za to, o czym gadamy, pieniędzy nijakich nie bierze. Nie obrażaj więc damy. Nowoczesna jest i tyle. A okręt ciasny, zawsze luda pełen, z przepierzeniami jak pergamin. No to i nie dziwota, że jak się niepowtarzalna okazja trafiła i na ląd zeszliśmy…

– O żeż…

– Daj już spokój. Lubi te rzeczy, jej sprawa. Ważne, że dama rozsądna. Dziewuszce swojej, Neruelce, na pewno tę błyskotkę przypiąć kazała na czas, kiedy… he, he… pisarczyków uczyła. No – zatarł dłonie – to górą nasza. Noc przetrzymamy, ten dom to zamek prawdziwy. A z rana moi knechci i twój Luwanec… Co tak patrzysz?

– Zbrhl – powiedział głucho Vensuelli – ona jest dużo nowocześniejsza, niż ci się wydaje.

– Że jak? Że co?

– Traktuje Neruelę na równi z chłopakami. Pod każdym względem. Żadnej dyskryminacji.

– O żeż…

– Nie krępujcie się, panie Zbrhl – rzuciła przyjaźnie Ronsoise, stając w drzwiach. – Mam trzynaście lat, nie jestem dzieckiem. – Przeszła przez izbę, omijając z dala dyby. – Czemu oni są tacy źli, Debren? Mów śmiało. Mam trzy…

– Bo jedna pani zdjęła z siebie ubranie w chwili, gdy akurat nie powinna była tego robić. W dodatku w nadmiernie licznym, jak podejrzewamy, towarzystwie.

– Aha. – Podniosła ze stojaka oszczep, machnęła nim niezdarnie. – Możesz coś zrobić z moimi rękami? – Debren pokręcił lekko głową. – Trudno, może i takimi coś zwojuję. Tatko mawiał, że w bitewnym wirze każda dłoń się liczy, byle coś ostrego utrzymała. Ranny, dziewka, pacholę nawet. Każda pomoc przeważyć może.

– Odłóż to – rzucił opryskliwie Vensuelli. – My tu od walczenia jesteśmy, ty z tyłu masz stać. – Zbrhl odsunął się od okna i pokiwał aprobująco głową. – Debren, patrzę na twoją rybią łapę i dochodzę do wniosku, że też nie powinieneś się mieszać. Łuski ci odpadać zaczynają, a to pod spodem jak błona wygląda, nie skóra. Zamachniesz się mocniej i pęknie, a ty się wykrwawisz.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Smoczy Pazur»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Smoczy Pazur»

Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x