Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Smoczy Pazur
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Sieć poruszyła się. Zbrhl próbował zatrzeć ręce z zadowolenia.
– No to załatwione. Do roboty, mistrzu!
– Nie.
Dość długo było cicho. Nawet Ronsoise dała spokój nodze, podniosła głowę, zapatrzyła się rozszerzonymi oczyma w człowieka na gałęzi.
– Oszalał – stwierdził wreszcie Zbrhl. – Nie słuchaj go, Debren. Wlazł na drzewo i we łbie mu się pomieszało. Pewnie od rozrzedzonego powietrza. Tak bywa w górach.
Debren położył kuszę, wyjął różdżkę z pochwy.
– Możesz mówić pierwszy – odezwał się cicho Vensuelli. – Mieliśmy pisać na kartkach, ale chyba się nie da, więc mów. Najdokładniejsza data, jaką możesz podać. Zastanów się dobrze, bo jak ja podam swoją, to już nie będzie wolno poprawić. Kiedy to wino, twoim zdaniem do beczki lano?
– Tak – wychrypiał Zbrhl. – Choroba wysokościowa. Bez dwóch zdań.
– Czternaście lat – powiedział zimno Debren. – Ostatni zbiór. Rok później wyspa była już w rękach Wezyratu. Czterysta galer wokół Prycos, sześćdziesiąt tysięcy pogan na wyspie, ludność w pień wycięta albo w niewoli. Winnice obrońcy sami spalili, jak się do Prycopuliss cofali. To, co się teraz winem z Prycos nazywa… No cóż, pić się da. Ale trzydzieści wieków tradycji, krzyżowania gatunków, doświadczeń i magii poszło z dymem. Pewnie ku uciesze Marimalczyków. Teraz słusznie mogą się chwalić najlepszymi winami świata.
– Skończyłeś?
– Nie. Rok był zimny, a od wiosny słuchy chodziły, że sułtan z flotą już w drodze. Więc zbiór przyspieszono i wina kwaśne wyszły. Ojciec Ojców zaapelował do całego Wolnego Świata, by kupować jak najwięcej, po starych cenach albo i drożej, bo na obronę machrusaństwa każdy denar miał pójść. Ale jaki jest Viplan, obaj wiemy. Wdowy ostatni grosz oddawały, abstynenci przepłacali, by potem po cichu wylać, gminy składki czyniły, a podskarbich paru szybko podatki podniosło. A potem nie wiadomo, gdzie się całe to złoto podziało. Jeden statek stary z bronią na Prycos poszedł. I wiesz, co powiózł? Szarpie. Dla rannych. I piły chirurgiczne do amputacji. Teraz skończyłem.
– Trzynaście lat, Debren. – Mówił cicho, jak przystało na kogoś, kto dusi się własną, spływającą do głowy krwią. – Oblężenie trwało rok, a między portem i starym miastem była taka mała winniczka. Zdążyliśmy zebrać, chociaż kobiety w kolczugach do pracy wychodziły. Co ich tam wyginęło… Ale warto było. Miasto czekało na ten zbiór, miało jakąś nadzieję. Wiesz, symbolika i takie tam. A na statku nie szarpie płynęły, tylko stare onuce z anvaskiego demobilu. Wyprane, nie myśl sobie. Piły zaś do drewna. Dar jakiegoś cechu drwali z Sovro. Na groty je później kowale przekuli. Część pił przerdzewiała, bo ta cholerna łajba przeciekała jak sito, a że Prycos blokowane już było, tośmy dwie niedziele wokół wyspy halsowali, nim się noc dostatecznie ciemna trafiła.
Debren stał nad kuszą z różdżką w dłoni. Nie pamiętał słów zaklęcia. Prawie nigdy go nie używał, ale przecież brał udział w jego ulepszaniu. Powinien był pamiętać.
Nikt się nie odezwał. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. A Ronsoise, wciąż cuchnąca okrętowym karcerem, najwyraźniej nie wiedziała, co mówi.
– Uwolnij go, Debren. Wstręczyciel jest i alfred, ale Prycopuliss bronił. I popłynął tam, kiedy wszystko, co żywe, na północ umykało. Uwolnij go, wujku. Mój brat też się z Wezyratem bił i już do domu nie wrócił. Niech chociaż pan Vens wróci.
To, co z zatoki wyglądało jak las, było w rzeczywistości pierścieniem drzew otaczających ścięty wierzchołek góry. Dom stał pośrodku otwartej, dość równej przestrzeni, porośniętej trawą i usianej kamieniami. Od zachodu musiało znajdować się urwisko, bo gdzieniegdzie tylko zza zębatej skalnej krawędzi wychylał się czubek dębu, sosny czy akacji. Wlewała się tamtędy wstęga światła, a wzrok sięgał hen, aż po horyzont, za który osuwało się purpurowe, rozdęte słońce. Pasemka granatu ledwie widoczne na tle przykrytego różową kopułą horyzontu musiały być wierzchołkami wzgórz na Archipelagu Drackim. Jasna plamka bliżej musiała być żaglowym okrętem wojennym. Z Anvashu lub Marimalu. Okręt był bardzo daleko i skoro dawało się go dostrzec, oznaczało, że jest duży. Księżna Pompadryna, formalna władczyni tych wód i lądów, takich nie miała.
– Dziwne – powiedział Zbrhl. – To nie wygląda na ruiny.
Stali w zaroślach i przyglądali się niedużemu budynkowi z kamienia oraz przytulonej do niego wieży.
– Łupkowy dach – wzruszył ramionami Vensuelli. – Jeśli fachowo położony, to wieki wytrzyma.
– Smok widać dba o swoje – pociągnęła nosem Ronsoise. – Pewnie grot i jaskiń tu nie ma, a ze smoków domatory są. Lubią dach mieć nade łbem.
Debren wręczył kuszę rotmistrzowi, ściągnął z pasa sakwę na bełty.
– Może i miałeś rację – odpowiedział na nieme pytanie. – Coś chyba ze smoka w sobie mam, bo i mnie pod dach ciągnie.
– Nie wyłaź z krzaków! – Dziewczyna złapała go za rękę. Z pośpiechu za prawą. – Zobaczy cię i znowu ogniem plunie!
– Puść go, panieneczko – mruknął Zbrhl. – Mądrze czarokrążca kombinuje. Widać, że grube te mury. W takiej chałupie można się długo bronić.
– A jak smok to samo pomyślał?
– Ronsoise – Debren uwolnił delikatnie rękę – nie bój się. Popatrz, jakie małe te drzwi. Żaden smok się przez nie nie przeciśnie. I żaden smok nie będzie się chował przed czwórką ludzi. Jego tu nie ma. Poczekajcie, rozejrzę się i was przywołam.
Wyjął różdżkę. Zanim wyszedł zza pnia, posłał po słabej błyskawicy w każde z dwóch okien. Nic, żadnej reakcji. Wysunął się zza drzew i pobiegł, lekko schylony, ku najbliższej kupce kamieni. Przyklęknął pod jej osłoną, odczekał chwilę. Nic. Cisza. Ani śladu magii. Jak tam, na ścieżce. Gdzie bez magii, bez żadnego ostrzeżenia…
Zmusił się, by o tym nie myśleć. Przebiegł aż pod budynek, wskoczył w głęboką niszę drzwiową. Tu czuło się już wibracje. Słabe. Typowe dla porządnych drzwi, nad którymi popracowali wspólnie cieśla, kowal, ślusarz i czarodziej.
Był w trakcie badania zabezpieczeń, kiedy dostrzegł ich kątem oka. Biegli całą trójką. Nie chciał przerywać roboty, więc nie zaprotestował. Dopiero kiedy skończył i wyciągnął klucz, rzucił Zbrhlowi kosę spojrzenie.
– Miałeś czekać.
– Nie płacisz, to nie rozkazujesz. Trzeba było wygrać ten zakład.
– Albo zabrać mi sakiewkę. – Vensuelli, trzymając się blisko muru, pomacał mieczem wnętrze niszy okiennej. – Psiakrew, okute. No, tędy nie wejdziemy. Może kominem?
– A może drzwiami?
Debren puścił przodem kulę świetlną, posłuchał chwilę, wreszcie wszedł.
Jeśliby nie brać pod uwagę zbyt małych drzwi, budynek przypominał niedużą stodołę. Także w środku. Wnętrze okazało się nadspodziewanie obszerne. Jeden dom, jedno pomieszczenie. Puste w tej chwili.
Zbrhl zaryglował szybko drzwi, Vensuelli skrzesał ogień, zapalił łojową lampkę, a potem, kolejno, wszystkie osadzone w ścianach łuczywa. Ronsoise otworzyła okiennice, wpuszczając dodatkowo resztki dziennego światła. Dopiero potem przeszli na środek, zaczęli się rozglądać.
Z prawej strony stało sześć prycz i jedno porządniejsze łóżko. Pierzyny i koce, które na nich zalegały, nie były ani czyste, ani pachnące, ale na pewno nie leżały tu od czasów Helwima Zdobywcy. To samo dało się powiedzieć o sznurach pełnych suszących się koszul, portek, onuc, o stole i miskach z resztkami jadła, popiele w palenisku i całej reszcie. Może z jednym wyjątkiem.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Smoczy Pazur»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.