Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Smoczy Pazur
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– O matulu – szepnęła dziewczyna. – Ależ on wielgachny.
Czaszka wisiała obok kominka. Na dwóch specjalnie w tym celu wkopanych słupach. Miała rozmiary świni, kły jak groty z manufaktury Ruppa i oczodoły, przez które przeleciałby talerz. Była wielgachna. I czarna ze starości.
– Nie rozumiem – pokręcił głową Vensuelli. – Smok nie trzymałby u siebie czegoś takiego. Nawet ludzie już… To znaczy jeśli chodzi o innych ludzi.
– Ale łby zabitych zwierząt nadal się trzyma. – Debren podszedł bliżej, zajrzał od dołu do wnętrza czaszki. – Taa… Ten smok mógł ziać ogniem. Ma niezbędny kanał kostny w podniebieniu i w ogóle pasuje do opisów pirozaura. Ciekawe.
– Mówiłem – przypomniał bez odrobiny satysfakcji Vensuelli. – Zdechło się Ziejaczowi. Nikt nie żyje wiecznie.
– Łeb ma poszczerbiony – zauważył Zbrhl. – O, i dwa zębiska wyłupane. Gęsto ktoś strzelać musiał, i to nie z ręcznej broni. Pewnie w końcu któryś pocisk w oko trafił i wlazł w środek głowy. Ciekawy musiał to być bój. Smok w miejscu pewnie nie stał, więc wystrzelić musieli z dziesięć razy więcej, niż tych szczerb na czaszce widać. Ogniem ział, to i część machin pewnie poniszczył. Ha, ze cztery baterie musiały strzelać. I ze cztery roty kopijników je osłaniać. Kupa luda. Wierzyć się nie chce, że wieść w świat nie poszła.
– Może mniej – dobiegł z wnętrza smoczej paszczy głos Debrena. – Ktoś mu załatwił zastawkę kostną w przewodzie ogniowym. No, jak w trakcie ziania, to nie chciałbym być tym smokiem. Od środka się zapalił. Paskudna śmierć.
– Tam, w środku? Niby jak ktoś miałby tę wstawkę…?
– Czarami. Po mojemu, panie rotmistrzu, to była raczej jedna bateria machin i jedna rota. A przede wszystkim drużyna zaklinaczy bojowych. Oraz stary schorowany smok.
Coś zabrzęczało. Debren wyszedł spod czaszki i bez słowa popatrzył na Vensuellego. Admirał jeszcze raz pociągnął za żelazną obrożę. Zadzwoniło ze dwadzieścia stóp łańcucha, pierścienie w ścianach, te, przez które akurat przechodziły ogniwa, kłódki na pierścieniach. Vensuelli potarł obrożę palcem.
– Smar – powiedział cicho. – Nie tak dawno ktoś to nosił.
Ronsoise bez słowa wyjęła mu obręcz z rąk. Naciągając łańcuch, podeszła do paleniska z garnkami. Potem do kąta, gdzie stało wiadro i miotły. Do wielkich drewnianych dybów z leżanką, kajdanami podwieszanymi pod belkę stropową i zadziwiająco bogatą kolekcją otworów na nadgarstki, kostki stóp i szyje. Łańcuch sięgał też łóżka, prycz, kąta z bronią i narzędziami oraz szafki na żywność nie sięgał.
– Powiedział, że ma kogoś, kto zwabi smoka. – Vensuelli nie patrzył na Ronsoise. – Dziewicę z dobrego rodu, wydzieliną smoczej samicy od wielu tygodni karmioną, tak ponętną woń rozsiewającą, że żaden smok nie zdzierży i przybiegnie, choćby sto katapult wokół dziewki stało. I że… że chora jest. Zimy nie doczeka. I sama się zgłosiła. Z patriotyzmu, dla dobra rodu, któremu księżna pani zasług nie zapomni, no i żeby zginąć za coś, a nie zdychać owrzodzona w przepoconym łóżku, w bólu i męce, bez nijakiego sensu.
Ronsoise stała przed dybami. Patrzyła w górę, marszcząc brwi. Zbrhl zrejterował, zaszył się w kącie z narzędziami i bronią.
– Nie puściłbym cię za ostrokół. – Dopiero teraz Vensuelli spojrzał na dziewczynę. – Powiedziałem mu to. Chora nie chora… Ja tak nie walczę. A ta nora pod pokładem… Venderk powiedział, że się o ciebie sam zatroszczy. Jedzenie nosił będzie, kubły na górę. Bo nie chce, by się kto z załogi zaraził, a jego magicy, co dziewkę szykowali, uodpornili. A i dziewka zapachami żołnierskimi nie nasiąknie, z załogą się stykając, co by mogło Ziejacza spłoszyć. Ronsoise…, wierzysz mi?
Dziewczyna wpatrywała się w parę najwyżej umieszczonych otworów.
– Wszystko pojmuję – powiedziała. – Ten łańcuch. Dlaczego sięga tam, gdzie sięga. Ale te tam dwie dziury… Debren! Trzynasty rok mi idzie, nie dzieckom. Po co to?
Debren miał twarz jak z kamienia.
– To się nazywa „kulawe antypody”. Antypody, bo niewiasta nogami ku górze wisi, a kulawe, ponieważ przy takim układzie ciała stawy stóp…
– Debren, ona ma trzynaście lat! – warknął Vensuelli.
Przez dłuższy czas nikt do nikogo nie mówił, nikt na nikogo nie patrzył. Ciężką duszącą ciszę przerwał Zbrhl.
– Jedno jest pewne – mruknął, szczękając jakimś rdzawym żelastwem. – Nie siedem sympatycznych krasnali tu mieszka. I nie siedmiu rycerzy z zakonu świętego Yurry, patrona tych, co na smoki polują.
– Zostaw ten potrzask – powiedział Debren. – Za jakąś kuszą się lepiej rozejrzyj. Kołowrót do napinania widzę, więc może i kusza…
– To nie potrzask.
Rotmistrz podszedł bliżej światła. W ręku trzymał coś, co kiedyś musiało być elementem ciężkiej przeciwpancernej machiny miotającej, może nawet na lekkim podwoziu osadzonej, a teraz wyglądało jak łoże oberżniętej kuszy ze spustem i wsporniczkiem pod noszony osobno kołowrót, ale bez stalowego łuku, korytka na bełty i cięciwy. Zamiast tego urządzenie miało dwie pary połączonych sprężynami żelaznych szczęk. W obu, i tych większych, i tych wewnętrznych, małych, osadzono żółte zębiska jakiegoś dużego drapieżnika. Między zębami widać było sporo brązowych plam, włókna zaschniętej tkanki i ze dwa włosy.
– Aż się boję myśleć, do czego to służy.
Debren wyjął mu instrument z rąk, obejrzał. Potem popatrzył na admirała.
– Wiedziałeś? – zapytał. – Zbrhl, mógłbyś to napiąć? Admirale, czekam.
– Co miałem wiedzieć? Nie gap się tak. Ty, Ronsoise, do końca życia możesz. I pluj mi w gębę, jak się spotykać będziemy; twoje prawo, chociaż głupotą, a nie skurwysyństwem zgrzeszyłem. Ale ty, Debren, z góry na mnie nie patrz. W porządku, dałem się wciągnąć w mocno szemraną imprezę. W podżegactwo wojenne. Nie pytałem, chociaż powinienem, i dwaj moi ludzie łby sobie roztrzaskali, jakieś dziwaczne tańce na trapie odprawiając. Ale jak tu płynęliśmy, to żadnego człowieka krzywdzić nie zamierzałem. Może nawet parę osób chciałem uszczęśliwić. Bo ten cholerny smok, choć na wyspie żyje, ciągle wdowy i sieroty produkuje. A ty, czarodzieju? Galerą tu przypłynąłeś. Galery, jak wiadomo, uroczymi miejscami są, pełnymi ludzi sobie wzajemnie życzliwych. Wioślarze łańcuchem się przypinają, by z ławki nie zlecieć, robaczywą kaszę żrą, bo lubią, a wiosłami co sił machają, bo zdrowo. Załoga baty nosi, żeby do taktu nimi strzelać, gdy bębny i inne instrumenty ku powszechnej uciesze melodie rzewne…
– Wystarczy – przerwał magun. – Masz rację. Nie jesteśmy rycerze bez skazy, ani ty, ani ja, ani Zbrhl, choć on przynajmniej szczery jest, dobrego człowieka z bajki nie udaje. Świat jest paskudny. I ja nie patrzę na ciebie z góry. Jeżeli dziewczynę po swojej stronie częstokołu trzymać chciałeś, Venderkowi wierzyłeś i przypłynąłeś tu na smoki polować, toś zwyczajny człowiek. Ani bardzo zły, ani przesadnie dobry. Jak większość. A pytam nie po to, by cię z góry opluć. Paru rzeczy po prostu nie rozumiem.
– Gotowe. – Rotmistrz zdjął kołowrót z łoża kuszoszczęki. – Ostrożnie z tym. Jakiś dziwny mechanizm. Te pocięgła w środku… Czort wie po co. Może kto z dubeltową kuszą eksperymentował? Tfu, paskudztwo.
– Co chcesz wiedzieć? – zapytał spokojnie Vensuelli.
– Co znaczył ten cyrk na brzegu? Po co cesarz flotę, choćby i dwuokrętową, na Kariatyk wysłał? Teraz, gdy własnych cieśnin nie ma jak bronić. I o jakim podżegactwie wojennym mówiłeś?
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Smoczy Pazur»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.