Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Smoczy Pazur
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Szli więc wzdłuż wijącego się szlaku, który wprawdzie nie przypominał żadnego z ludzkich szlaków, wyżłobionych stopami, kopytami i kołami wozów, ale jako wyjątkowo długi pas wolnej od przeszkód ziemi nieodparcie kojarzył się z drogą.
Była to, nawet jak na górzystą wysepkę, droga wyjątkowo kręta. Debren, choć uważał, dostrzegł ludzi dopiero z odległości dwudziestu kroków. Zatrzymał się, rozejrzał, przeskanował ciche zarośla, napierające z obu stron na wąziutką ścieżkę. Dopiero potem przeszedł połowę z owych dwudziestu kroków.
– Ciemno się robi – powiedział cicho. – Na pozór przedni to pomysł uwiesić się nogami w górę jakiejś gałęzi i udawać nietoperza. Ale zapominacie, waćpanowie, że po zmroku nietoperz na łowy się udaje. Te, co bąki zbijają, nad ścieżką wisząc, nieuchronnie podejrzliwość przechodnia budzą.
– Przestań pieprzyć – wycharczał Zbrhl. Ciasno opleciony sprężystą siatką i zawieszony głową w dół dziesięć stóp nad ziemią, miał prawo i do charczenia, i do okazywania złości. – Ściągnij nas lepiej.
Debren przeniósł spojrzenie nieco wyżej, na koniec wygiętej w łuk gałęzi, dźwigającej linę z siecią na rotmistrzów wojsk zaciężnych. Zbrhl z toporem, rogiem i brzuchem pełnym piwa ważył niemało, ale nie dlatego gałąź poskrzypywała na granicy złamania. Wybrano ją na sprężynujący element pułapki nie uwzględniając najwyraźniej, że admirał Floty Wschodniego Oceanu Jego Cesarskiej Mości może wdrapać się na cis, przepełznąć po konarze do miejsca, gdzie linę zawiązano, i zastygnąć tu w bezruchu z dłońmi na węźle i tyłkiem dużo wyżej od głowy.
Vensuelli nie był dużo mniej purpurowy od rotmistrza. Głowę też miał nisko, a ułożył się na gałęzi wyjątkowo niewygodnie. Dostrzegał jednak więcej.
– Tak myślałem – warknął. – Przyszedłeś oczy nasycić, zdradziecki bydlaku?
– Vens, o czym ty…? – Unieruchomiony Zbrhl tylko kątem oka, zezując z całych sił, mógł widzieć postać maguna. – To Debren!
– To smok – splunął anemicznie Vensuelli. – Smoczy bękart dokładniej. Zrodzony z gadziego nasienia i jakiejś nieszczęsnej dziewki skurwysyn, tatusiową łuską porośnięty. Dżuma i trąd, gdzie ja oczy miałem?
– Tam, gdzie teraz – stwierdził chłodno Debren. – W pustym łbie, dodatkowo chciwością przeżartym.
– Co za łuska? – zaniepokoił się Zbrhl. – Debren, ty masz łuskę? Kpicie sobie ze mnie, prawda? A może karacenę założyłeś? I ten dureń po ciemku nie poznał? Co?
– To rybia łuska, nie smocza! – krzyknęła Ronsoise.
– Kto tam z tobą jest? Zelganowa pisareczka? Czyś ty zgłupiał, czarokrążco? Po smoczej wyspie samowtór z nią łazisz? Żeby czyny twoje bohaterskie na żywo opisywała?
– Zamknij się, Zbrhl – stęknął Vensuelli. Zawieszony na brzuchu miał chyba problemy z oddychaniem. – To jakaś obesrana dzikuska, prawie goła. Pani Zelgan ma lepszy gust.
– Sameś obesrany – odcięła się Ronsoise. – Chodź, Wujku. Zostawmy ich, tych… tych… wstręczycieli.
– Kogo? – nie zrozumiał admirał.
– Bezbożników smokom dziewki sprzedających, zbóju jeden! Wstręczycieli i… tych tam, alfredów! Cnotą cudzą kupczących! Tfu! Daj mi tę kuszę, wujku. W zadek mu jakim kołkiem strzelę, w samiuśki środek. Zobaczy, jak to jest, kiedy smok dziewczynie… Alfred zboczony!
– Alfons – poprawił Vensuelli. – I stręczyciel. Debren, o czym ta niedouczona dziewka gada? I kto to w ogóle Jest?
– Nie wiesz? Ciekawe. Twoim okrętem tu przypłynęła. w zastępstwie kapłana do nawracania dzikich.
Vensuelli milczał dość długo.
– Ach tak… – mruknął w końcu.
– Ach tak – powtórzył szyderczo Debren. – W norze wielkości trumny, bez wody, we własnych odchodach. Dziecko. Ach tak, skurwysynu. Płakała, szczury ją żarły. Ręce tak sznurem ściśnięte, że nie wiem, czy kiedykolwiek łyżkę do ust podniesie, połowy nie rozlewając. Ach tak, Vens. Przepraszam, Vensuelli. Vens dla przyjaciół jesteś. Poszukaj jakiegoś kołka, Ronsoise. Ale grubego. I żeby sęki miał.
– Vens, o czym on… – szarpnął się w sieci Zbrhl. – Łajno i kał! Przywiozłeś tu tę smarkulę?
Vensuelli milczał. Światła było w lesie tyle co kot napłakał, ale Debren widział, że jego twarz jest ciemniejsza niż przedtem. Ronsoise usiadła, zaczęła rozcierać podrapaną stopę. Kołka nie szukała.
– Przykleiłeś się, co? – powiedział ciszej Debren. – Nożem trzeba było, a i to z posrebrzaną rękojeścią albo przez grubą szmatę, dobrze zmoczoną. Kiedyś takie sieci zwykli kłusownicy robili, proste toto było, bez odrobiny czarów. Ale teraz, jak już kto się w to bawi, to lepszy sprzęt kupi. Za cholerę żadnego węzła nie rozpłaczesz, jak nie pachniesz tym, co pułapkę stawiał. A żeby się ofiara nożem nie uwolniła, to się całość w bezwonnym wywarze moczy, też na magii opartym. Ci, co z zewnątrz pomagają, też się przyklejają, ale tak jak ty to mógł tylko ostatni kretyn. No, powiedz coś wreszcie.
Vensuelli milczał.
– Ten dureń wyrzucił nóż – zabulgotał Zbrhl. – Coś w krzakach szeleściło, to rzucił. A potem, zamiast szukać, chciał węzeł rozsupłać.
– Mieliście kuszę – przypomniał im Debren, drapiąc się ostrożnie po łuskach. Znieczulona rana nie tylko nie bolała, ale goiła się w oczach. Za to zaczęła swędzieć.
– Ta papuga Gremk zabrał. Na straży miał parszywiec stać, jak Vens na drzewo wlezie. No i jak to w krzakach zaczęło hałasować, to zwiał razem z kuszą i bełtami. Pewnie go twój szanowny tatuś zeżarł. No i dobrze.
– Słuchaj, Zbrhl, nie będę dwa razy powtarzał: Mój ojciec nie jest smokiem.
– Nie złość się, Debren. Ja, bracie, nic do smoków nie mam. A do półsmoków jeszcze mniej. Co się zaś twojej genealogii tyczy, to wiesz, jak to jest. Nie upilnujesz baby, a matka też kiedyś babą była, nawet jak teraz święta.
– Zostaw obu – poradziła Ronsoise. – Smok przyjdzie, pazurem z siatki wydłubie, głód zaspokoi. Nas może szukać nie będzie, a dobry uczynek spełni. To źli ludzie.
– To ile tych smoków w końcu jest? – wystękał rotmistrz. – Jeden był w umowie. Wielki i uczciwie, pyskiem w twarz walczący. A tu w krzakach jakiś smok kurdupel szeleści, smok czarodziej kołki w zadek chce wstrzeliwać i od alfredów wyzywa… Dość będzie, admirale. Wymawiam służbę z powodu oszukańczo sformułowanego kontraktu. Słyszysz, Vens?
Vensuelli milczał.
– Czyli bez pracy jesteś – powiedział powoli Debren. – Przyjmiesz nowe zlecenie?
– Ha. – Zbrhl też pomyślał chwilę. – Za ile?
– Za wyjęcie cię z tej łapki na dziki. Za życie, inaczej mówiąc.
– Mówię o srebrze. O miedziakach choćby. Ja, mistrzu, kondotier jestem. Nie mogę darmo służyć, bo mnie z cechu wypieprzą. I do piekła pójdę, bom przysięgał na koło popiątne, że praw cechowych nie złamię.
– Zbrhl, ja nie żartuję.
– Ja też nie. Chociaż denara dać musisz. Niech i oberżnięty będzie. Złamany. Ale pieniądz. Debren, najemnik z cechu usunięty to zwykły zbój. A ja mam rodzinę na utrzymaniu, o dobrym imieniu nie mówiąc.
– No to mamy kłopot – mruknął magun. – Chyba że…
– No? Gadaj, łajno i kał… O moje życie chodzi!
– Panie Vensuelli – zaczął oficjalnie Debren. – Pamiętasz nasz zakład? Założyliśmy się o pięć talarów. Widzę, że masz przy sobie sakiewkę. Pięciu talarów pewnie nie nosisz przy pasie, ale słyszałeś: rotmistrzowi byle miedziak wystarczy. Chcę ci coś zaproponować. Daj mi najmniejszą monetę, a ja anuluję zakład. Bo go przegrasz, to pewne. Może być denar. Będziesz do przodu o cztery talary i pięćset trzydzieści dziewięć denarów. Aha, zapomniałem: ciebie też zdejmę.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Smoczy Pazur»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.