Artur Baniewicz - Smoczy Pazur

Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Debren z Dumayki, wędrowny mistrz magii, czarodziej z tytułem uniersyteckim i wiecznie pustą sakiewką musi się zmierzyć z licznymi przeciwnikami. Mimo swej apolityczności, raz po raz wplątywany jest w intrygi tajnych służb, rewolucjonistów i ambitnych pretendentów do już obsadzonych tronów…

Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Kiedy Jedynka uznał, że czas zmienić taktykę i odtoczył się od miecza, było już za późno. Debren sięgnął wprawdzie po różdżkę, a Zbrhl, dość ryzykownie podbijając kiścień, skrócił maksymalnie dystans i zderzył się brzuchem z przeciwnikiem, ale stojącego przy zaroślach tubylca nie dało się już powstrzymać. Zwolnił spust kuszy, rzucił ją natychmiast i pognał w stronę Vensuellego, wywijając smoczą łapą.

Bełt trafił rotmistrza w lewą pierś, wysoko. Może w obojczyk. Przedtem przebił się przez kark Szóstki, bo wystrzelono go z ciężkiej wojskowej broni i energii mu nie brakowało.

Obaj przeciwnicy, nawleczeni na wspólny kawałek drewna, zwalili się w wysoką trawę. Vensuelli zdołał odbić kłapacza, ciął Siódemkę w udo, odskoczył. Debren wymierzył różdżką, ale kiedy rzucał czar, Jedynka wpił się zębami w jego stopę i gangarin, zamiast tego z łapą, trafił W Neruelę, próbującą podstawić tubylcowi nogę. Luwanec szarpnął się, widząc bezbronne, nieświadome zagrożenia plecy swego dowódcy tuż za plecami wyspiarza, skoczył i zdołał sięgnąć czubkiem buta pięty biegnącego.

Debren, wrzeszcząc z bólu, dźgnął różdżką. Trafił. Weszła w lewe oko Jedynki, przebiła oczodół, ugrzęzła w mózgu. Vensuelli ciął, miecz zderzył się z paszczą kłapacza, przeraźliwie zachrzęściło, jęknął metal i trzy czwarte klingi, odgryzione w potężnych szczękach, poszybowało w granatowe niebo. To, co zostało, siłą rzeczy minęło zastawę i poszarpany kikut klingi rozpruł bardzo nieładnie gardło Siódemki.

Kopnięty w piętę człowiek ze smoczą łapą zatoczył się w biegu, próbując złapać równowagę, chybił głowy admirała. Osadzone w żelazie smocze pazury rozcięły powietrze bardziej na prawo, zewnętrzny rozorał gładko rękę Vensuellego, musnął kolano i wbił się w stopę, przygważdżając ją do ziemi. Vensuelli spróbował wykonać półobrót połączony z pchnięciem, ale po ćwierćobrocie i uderzeniu ułomkiem miecza w bok napastnika zaskowyczał krótko i runął twarzą w dół.

Ten, który zwyciężył, zachwiał się, z niedowierzaniem popatrzył na sterczącą z brzucha rękojeść miecza. Zatoczył się, wyszarpnął zza pasa myśliwski nóż, zrobił pół kroku. Odcięta klinga błysnęła czerwienią ostatnich promieni słońca, zawisła, zaczęła opadać. Debren poderwał dłoń, rzucił zaklęcie. Wyspiarz zrobił następne pół kroku, ostrożnie odstawił prawą nogę, na którą spływała już przemieszana z kałem krew, powolutku zaczął zginać lewą, kucać. Wzniósł ramię do uderzenia, lewą ręką oparł się o biodro Vensuellego.

I umarł.

Spadająca z nieba klinga, nie tak ciężka jak cały miecz, ale ostra i spionowana czarem, trafiła idealnie: wprost w przyczaszkowy odcinek kręgosłupa. Tubylec dźgnął nożem ziemię i znieruchomiał z twarzą na plecach równie nieruchomego admirała.

Debren wstał, ściskając w drżącej dłoni pękniętą, oblepioną krwią i masą mózgową różdżkę. Wolałby siedzieć. Lewa pięta bolała go od kopania, w prawym bucie miał krew i co najmniej jeden nadłamany palec. Ręka piekła żywym ogniem, a widok pobojowiska budził mdłości. Ale nie chciał umierać siedząc.

– Ośmiu zdrowych, silnych mężczyzn – powiedział rycerz Błękitny z wysokości kulbaki. – Siedmiu nie żyje albo wkrótce umrze z ran, upływu krwi lub zakażenia. Baronówna Ronsoise roztrzaska się, skacząc z wieży, a pani Zelgan po raz ostatni podyktuje uczniom barwną, acz smutną relację z pola bitwy. Wyssaną z palca na domiar złego. Jaka parszywa ta polityka, prawda, mistrzu Debren?

Debren schylił się, podniósł miecz Jedynki. Lewą ręką.

– Nie znaleźliście smoka, rycerzu?

– Dobrze wiesz, że nie ma żadnego smoka. – Jeździec nie sięgnął po przełożony w poprzek łęgu długachny miecz, ważący ze trzy razy więcej niż ten Debrena i odpowiednio bardziej zabójczy. – Dziadek naszej księżnej, władca równie odważny, co głupi, wykończył staruszka Ziejacza. Ot tak, dla sportu. Wybrał się na niedźwiedzie, ale wielki łowczy spieprzył sprawę, więc pijane towarzystwo wsiadło na okręt flagowy i przypłynęło tutaj, by z pustymi rękami z łowów nie wracać. Szczęście w nieszczęściu, że dziadek w jar jakiś wleciał, potłukł się i trzeba go było kurować tu, na miejscu. Księżna babka zdążyła skompletować zespół ratunkowy i tragedii zapobiec. Myśliwi pod nóż poszli, stary książę do twierdzy, a smok taktykę zmienił. Już nie walczy twarzą w twarz, jak w dawnych, romantycznych czasach. Mało kto go widuje, a ci, co widzieli, klną się na wszystkie świętości, że urósł, barwy jak kameleon zmienia i ogniem zieje jak nigdy. Byli tacy, co dwie nowe głowy u niego widzieli.

– Muszę rannym pomóc – powiedział cicho Debren.

– Szkoda fatygi. Z tej wyspy nikt żywy nie ma prawa wrócić. Taka tradycja.

– A ty?

– Ja? Ja stoję na straży tradycji.

Debren patrzył do góry, na garnkowaty hełm z nieudolnie wykutym łbem zębatego stwora. Jeździec nie uniósł przyłbicy. Za jego plecami kołysały się sosny.

– Było ośmiu zdrowych i silnych, teraz zostałem tylko ja. – Magun zaczął przesuwać się powoli w lewo. – Zjawiasz się tu i w imię tradycji nawołujesz do następnej bezsensownej jatki. Po co ci to? Z tych siedmiu, co leżą, większość też wierzyła, że nic złego im się nie stanie. Nie brali pod uwagę starej prawdy. Kto mieczem wojuje…

– Miecz? – Stopa w strzemieniu drgnęła, ostroga musnęła koński bok. Wierzchowiec, znakomicie ułożony, zaczął powoli iść w stronę Debrena. – Nie oszukujmy się, mistrzu. Skanowanie nie do końca jest bierne, żadna forma magii nie jest. Wiesz, że te drzwi za tobą nie zatrzasnęły się same i wiesz, że ta stara zbroja tylko z pozoru jest kupą rdzawych blach, które da się przebić dobrym sztychem. Nie, Debren, mój drogi konfratrze. Ja nie wojuję mieczem. Używam go, choć przyznam, że całkiem sprawnie, tylko do zabijania. Do walki używam magii. Jak ty.

Miecz był dwuręczny, ciężki, a przede wszystkim długi. Środek masy miał daleko od krzyżulca, choć długa i ciężka rękojeść znacznie poprawiała wyważenie. A rycerz Błękitny, jak większość rycerzy, był praworęczny. Więc jechał tek, by mieć Debrena z prawej.

– Nie szkoda pakować kosztowne czary w taką marną zbroję? – Debren cofnął się w lewo.

– Szkoda. Ale jakoś musiałem się tu dyskretnie zjawić, i to najlepiej w waszym towarzystwie. Widzisz, Debren, Anvashem i Marimalem też nie ostatni kretyni rządzą, choć nader często tacy właśnie korony noszą. Rejon Małego Czyraka często bywa patrolowany, a w portach wzdłuż Gardzieli o szpiega łatwiej niż o dokera czy dziwkę. Mamy paru zaufanych rybaków, co z książęcego nadania łowią tu od pokoleń, więc zaopatrzenie dla Siedmiu Krasnoludków jakoś się przemyca na raty, choć i z tym problemów mnóstwo. Ale człowiek to całkiem inna sprawa. Tylko członek tej durnej familii – żelazna ręka postukała w kirys – może przybyć na wyspę nie budząc podejrzeń. Każdy wie, że od pokoleń zakuci w stal tu przypływają, jak im żywot obrzydnie. Plotek o tym zawsze mnóstwo jest, ale zdrowych, bezpiecznych, ba… pożytecznych. Nic tak notowań Ziejacza nie podtrzymuje, jak świeży trup.

– Wypożyczyłeś tę zbroję? – Obchodzili jeden drugiego z prawej, więc jeździec był już bliżej budynku niż Debren. I dalej od sosen.

– Debren, mój ty poczciwcze… Nadal nic nie pojmujesz? To poważna, polityczna sprawa. O byt państwa idzie gra i o los dynastii. Jak to sobie wyobrażasz? Rycerz na Mały Czyrak płynie, a potem ten sam rycerz z powrotem w rodowych włościach się pojawia i nadmiar srebra w szynkach przepija? A gdzie dobre imię Ziejacza? Gdzie opinia smoka zabójcy o skuteczności dziewięćdziesiąt osiem koma pięć? Nie, konfratrze. Ten biedny głupek musiał zniknąć raz na zawsze, bym mógł na wyspę przypłynąć. Nie rób takiej skwaszonej miny, ostatecznie nic się nie stało ponad to, co stać się miało. Rycerz patriotycznie życie za ojczyznę oddał, a i śmierć miał dużo mniej bolesną niż jego dziadowie, których Ziejacz ogniem smażył i kończyny im obgryzał.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Smoczy Pazur»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Smoczy Pazur»

Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x