Schwytana zawyła. To nie był ryk żądnej krwi bestii. Raczej przerażający wrzask torturowanej kobiety. To był ludzki krzyk! Serce Villona zamarło ze zgrozy. Z kikuta skrzydła trysnęła jasnoczerwona krew, barwiąc wszystko dokoła szkarłatem. Angelisa rzuciła się rozpaczliwie, machnęła ogonem, trafiając Lionela. Karzeł potoczył się na bok, wypuszczając topór, a potem wpadł w otwór na środku wieży i z zamierającym okrzykiem runął w dół. Wszyscy znieruchomieli. Lecz Villon otrząsnął się pierwszy. Schwycił topór Lionela, przycisnął do ziemi drugie skrzydło i odrąbał je od ciała.
Ze straszliwym okrzykiem bólu i zgrozy angelisa rzuciła się w sieci, lecz Le Loup, Villon, Matjasz i rudobrody trzymali ją mocno. Widzieli, jak zaszlochała nagle, ukryła twarz w dłoniach, a potem szarpnęła się, chcąc skoczyć w przepaść. Nadaremnie.
Gdy znieruchomiała, jęcząc cicho, poeta przetarł pokrwawioną twarz. Obejrzał się na Le Loupa.
– Zwiąż jej kikuty rzemieniem! Wykrwawi się.
Młody rzezimieszek posłusznie pochylił się nad angelisą. Villon powiódł wzrokiem po obecnych, wpatrzonych szeroko rozwartymi oczyma w leżącą.
– No, co się gapicie? To była czysta robota. Nawet nie wiecie, ile za nią dostaniemy.
Odsunęli się odruchowo. Zorientował się, że patrzą na niego ze zgrozą.
– Już dokonałeś, czego chciałeś, złodzieju?
Kto to powiedział? Łotr obejrzał się. W niszy, u wylotu schodów, stał Faramond. Patrzył na nich z bezbrzeżnym zdumieniem, jakby nie wierząc w to, co zobaczył.
– Łatwo jest stąd uciec, co? – Villon uśmiechnął się złośliwie. – Ale niełatwo coś zmienić. Ot i poobcinaliśmy ptaszkom skrzydełka!
– Jeanne! – wykrzyknął Faramond. – Jeanne!
Rzucił się w stronę leżącej. Na pewno nie chciał walczyć. Villon był pewien. Więc nawet nie zastąpił mu drogi. Gdy Faramond go mijał, po prostu wbił mu nóż w pierś, skosem ku lewej stronie, prosto w serce. Faramond potknął się na kamieniach. Padł na kolana. Zacharczał.
– Dlaczego? – wyszeptał. – Dlaczego?
Villon wzruszył ramionami. Wyczekał, aż przeszły śmiertelne drgawki, pochylił się nad martwym ciałem i odszukał w zanadrzu pergamin wyrwany z księgi… Nawet go nie przeczytał. Po prostu wziął w palce, a potem podszedł do krawędzi platformy. Spojrzał w niebo, wyciągnął rękę przed siebie. Chciał podrzeć tę kartkę, chciał ją zniszczyć. Powstrzymał się jednak. Rozluźnił palce i pozwolił, by wiatr wyrwał mu pergamin z dłoni.
* * *
Był wczesny świt. Rienn budziło się ze snu. Wstawało po zimnej, deszczowej nocy do codziennego ruchu i szaleństwa. Otwierały się drzwi gospód i domów i coraz to nowe zastępy włączały się w korowód codzienności. I wszystko było takie, jakie powinno być.
Ulicą, przedzierając się wolno przez tłum, jechał stary, rozklekotany wóz. Kołysała się na nim niedbale zbita drewniana klatka. Wewnątrz uważne oko obserwatora mogło dostrzec dziwne białe stworzenie przykute łańcuchem do drewnianych bali. Wóz trząsł się niemiłosiernie, lecz istota owa – kiedyś zapewne wielka i piękna – siedziała nieporuszona. Tuż obok, na burcie pojazdu, widniały przybite ogromne, okrwawione skrzydła. Pojazdem powoził Le Loup, a Villon, wychylony z kozła, krzyczał wesoło w tłum:
– Hej, ludzie! Rozstąpcie się! No, mówię wam! Wiozę wam bestię, jakiej jeszczeście nie widzieli. No, gamonie! Przyjdźcie dziś na plac targowy! Zobaczycie gwiazdkę z nieba. Wczoraj ją upolowaliśmy… Dzisiaj wam pokażemy. Chciała uciec, aleśmy jej odcięli skrzydełka. Dzisiaj będzie was bawić. Z drogi, gamonie!
Rozparty wygodnie na koźle Le Loup pogwizdywał beztrosko. Do najbliższego jarmarku było dwa dni drogi. Spodziewali się jednak, że ściągnie na niego wielu ludzi z okolicy Rienn. Mieli im co pokazać.
Diabeł w kamieniu
Wszystkie miejsca przedstawione w „Diable w kamieniu” są autentyczne i naprawdę istniały w Paryżu w XV lub XVI stuleciu. Stąd prosty wniosek, że europejskie średniowiecze jest znacznie ciekawsze niż jarmarczne never-never landy fantasy, czyli różne Hrothgary, Północne Góry, Morza Krwawych Szponów czy Południowe Granice, po których biegają bohaterowie lub półnagie heroiny z plastikowymi mieczami w dłoniach.
W lochu paryskiego Châtelet… –Châtelet, wzniesione w 1130 roku przez Ludwika VI, było ponurą, odrażającą fortecą, w której rezydował sąd królewski. Trafiali tu zwykle złodzieje, rabusie i mordercy. W trybunale wydawano surowe wyroki i poddawano więźniów torturom. Specjalnością Châtelet był chambre d’Hypocras – komnata w kształcie lejka, w której więźniowie mogli tylko stać. Tutaj skończyło życie albo zostało osądzonych wielu kumpli Villona. A z lochów twierdzy droga prowadziła prosto na szubienicę na placu Greve lub na Montfaucon.
Robert de Tuillières –w połowie XV wieku zastępca paryskiego prefekta do spraw kryminalnych. Doskonały przykład kariery ubogiego mieszczanina, który zaczynał służbę jako zwykły pachołek w Châtelet.
Piotr Kręcikoło –postać, którą zapożyczyłem z „Katedry Marii Panny w Paryżu” Wiktora Hugo. Tak lud paryski nazywał kata – przysięgłego oprawcę Châtelet. Wprawdzie akcja „Katedry…” rozgrywa się w roku 1482, a więc 20 lat po opisywanych wydarzeniach, jednak przydomek ten tak mi się spodobał, że użyłem go w odniesieniu do pomocnika pana Delannoya. Zresztą kto wie, może gawiedź paryska obdarzała każdego kata imieniem Piotr? Byłoby to logiczne, gdyż w dawnej Polsce często określano oprawcę imieniem Jakub. Wszak znamy nasze rodzime powiedzonko: Wieszaj, panie Jakubie!
Wilhelm de Villon –kapelan w kolegiacie Świętego Benedykta w Dzielnicy Łacińskiej, mistrz sztuk wyzwolonych, wykładowca prawa, protektor i opiekun François Villona, bohatera tej książki. Mistrz Wilhelm niewątpliwie chciał uczynić z przyszłego poety światłego obywatela paryskiego – to dzięki niemu odbył on studia w Paryżu i w sierpniu 1452 roku został mistrzem sztuk wyzwolonych. Jednocześnie jednak z sukcesami na polu nauki osiągnął mistrzostwo w cechu złodziei, morderców i rabusiów. Stał się bowiem szelmą i pijakiem, który częściej przesiadywał w karczmach i zamtuzach niż nad uczonymi księgami.
François Villon –poeta i – jako się wyżej rzekło – złodziej, szelma, oszust, rabuś i w końcu morderca. Powiem prawdę: nie wiadomo, czy François Villon naprawdę istniał! Historycy nie są zgodni, czy rzeczywiście nazywał się Villon, czy też raczej de Montcorbier lub des Loges i czy zaliczał się do środowiska marginesu społecznego. Niektórzy podejrzewają nawet, iż był to spokojny poeta, który – z poetycką przesadą – umieścił siebie w towarzystwie szelmów i zwyrodnialców. Fakt jednak faktem – tajemniczy Villon pozostawił po sobie sporo ciekawych utworów, zebranych w „Wielkim testamencie”, „Legatach” oraz „Balladach złodziejskich”. Co ciekawe, wiele z utworów napisał w piętnastowiecznej gwarze złodziei, czyli we francuskim argot, a językoznawcy do dziś nie są w stanie stworzyć jednolitego przekładu. Poeta urodził się prawdopodobnie w roku 1431, a w roku 1463, gdy sąd kryminalny Châtelet skazał go na śmierć, urywa się po nim wszelki ślad. Wiadomo tylko, że paryski parlament zamienił mu ten wyrok na banicję na dziesięć lat z miasta. Fakt ten wykorzystałem w „Diable w kamieniu”, gdzie za zasługi w wytropieniu Diabła z Maubert oszczędzono poecie zadyndania na szubienicy.
Читать дальше