– Rad was witam – powiedział. – Jeno że nie jestem dobrym człowiekiem, ale łotrem, szelmą i pijanicą, który ma nadzieję, że za odpowiednią pokutą dane mu będzie przestąpić bramy raju.
– My również nie jesteśmy dobrymi ludźmi – odrzekł nieznajomy. Długie, białe włosy wymykały się spod jego kaptura. – Zaczekajmy tedy na chrześcijanina zacniejszego od nas. Niedługo powinien przybyć.
Villon kiwnął głową. Domyślał się, że za chwilę stanie się świadkiem jakiegoś dziwnego obrzędu, wezwania duchów, a może oddania czci diabłu. Zdaje się, że ci ludzie wzięli go za jednego ze swoich. Nie wiedział, co począć – uciec, czy też pozostać i udawać wtajemniczonego? Polecił duszę Bogu i czekał pokornie na to, co nastąpi.
– Od dawna tu przychodzicie? – zapytał po chwili nieznajomy.
– Od niedawna.
– Szkoda, bo ja takoż – wyszeptał. – A rad bym posłuchać o dobrych chrześcijanach. Może w końcu oni udzieliliby mi odpuszczenia grzechów.
– Wiele ich macie?
– Tyle, co gwiazd na niebie.
– Tak samo jak ja.
– O nie – rzekł tamten – na pewno ja mam więcej. Nawet proboszcz Walther nie dał mi pokuty i rozgrzeszenia – dodał szeptem.
Gdzieś z tyłu rozległy się głosy. A potem do wnętrza ruin wkroczyło kilka osób. Wszyscy byli odziani skromnie – w płaszcze z kapturami i szare houppelande. Villon rozpoznał, że były wśród nich kobiety. Przybywało ludzi, co chwila dochodził ktoś nowy. Po brzęku rycerskich ostróg, po czerwonych i błękitnych materiach wyzierających czasem spod ciemnych płaszczy, po wąsach, brodach i podgolonych łbach można było przypuszczać, że znaleźli się tu zarówno patrycjusze z miasta, jak i przedstawiciele rycerskiego stanu. Tuż obok nich klękali zapatrzeni przed siebie żebracy i kalecy, starcy i zwykli chłopi. Pasterze i czeladnicy. Piękne damy i szkaradne staruchy.
– Bracia i siostry!
Villon drgnął. Garbus z katedry, przybrany w czarne pątnicze szaty, pojawił się w ruinach jak diabełek z magicznego puzderka. Stał przy Drzewie Umarłych i zdawać by się mogło, że jego postać rośnie, potężnieje, niemal wznosi się ponad zgromadzonymi.
– Zebraliście się tutaj gnani lękiem i trwogą przed nadejściem Bestii, która prześladuje wasze miasto i wkrótce sprawi, że ulice Carcassonne spłyną krwią. Nie można jej pokonać, gdyż jest to dzieło i twór diabła, Demiurga zła, władcy mroku i nieprawości. Otwórzcie tedy serca na prawdę i przekonajcie się, jakie jest prawdziwe oblicze świata, który jest dla was więzieniem i pułapką. Bestia naocznie dowodzi, że świat, który oglądacie, jest zły, jest piekłem i wieczystą drogą potępienia. Świat, który otacza nas dokoła, należy do diabła i jego demonów. Nie ma na nim sprawiedliwości i cnoty, nie ma miłosierdzia ani litości. Księża i mnisi okłamują was, twierdząc, że mogą ocalić wasze dusze przed Demiurgiem, gdyż Kościół to Nierządnica Babilońska, która jest od wieków we władaniu złego!
Słuchacze opuścili głowy. Głos mówiącego potężniał, brzmiał głośno, dźwięczał jak anielskie trąby i w niczym nie przypominał bełkotu oślinionego, głupawego garbusa.
– Księża i kapłani nie mają mocy, aby obronić was przed Bestią! Czyż nie modliliście się w świątyniach o pomoc i łaskę? Czy modlitwy księży zostały wysłuchane? Nie! Gdy wierni błagali Boga o przebaczenie, spadł na nich dzwon, który zabił wielu ludzi. Fałszywa moc Kościoła prysła w starciu z Bestią, gdyż zarówno księża, jak i demon służą temu samemu panu – księciu ciemności!
Villon podniósł głowę i zadrżał. Garbus naprawdę urósł, wyprostował się.
– Jak mamy bronić się przed demonem, bracie?! – zapytał ktoś ze zgromadzonych. – Jak możemy się uratować? Czy mamy opuścić miasto?
– Jeśli otworzycie oczy na prawdę, Bestia nie tknie was. A co więcej – ocalicie swoje nieśmiertelne dusze i wyzwolicie je z cielesnej powłoki. Wyzwolicie, albowiem jesteśmy wszyscy skazani na uwięzienie w tym świecie, w potwornych, zwyrodniałych i kalekich ciałach. Jesteśmy aniołami, które wieki temu zgrzeszyły przeciw Ojcu Światłości i zostały skazane na pobyt w ciałach śmiertelników. Dopóki w nich jesteście, pozostajecie zależni od woli Demiurga i zesłanej przez niego Bestii.
– Cóż mamy czynić? – zapytał ktoś inny.
– Wyzwólcie się z ziemskiej powłoki! Przyjmijcie consolamentum, a wtedy uwięziony w was anioł odzyska wolność po śmierci ciała i powróci w zaświaty, aby połączyć się z Ojcem Niebieskim. Dawno temu ja także miałem zasłonę na oczach. Ale przejrzałem, gdy przed laty Dobrzy mnisi pokazali mi tu, w tym właśnie miejscu, że nasz świat jest więzieniem. Pójdźcie moim śladem i zostańcie Dobrymi ludźmi. Otwórzcie swe dusze na consolamentum, jak czyni to dzisiaj nasz brat Vincent, a zły demon nie tknie was ani waszych rodzin.
Consolamentum, Dobrzy ludzie… Villon wiedział już, w co wdepnął. W Carcassonne ponad dwa wieki po krucjatach działała sekta albigensów! A garbus był chyba jednym z Perfecti – katarskich Doskonałych, którzy wieki temu wędrowali po całej Langwedocji, głosząc swoją wiarę i udzielając wiernym pocieszenia.
Garbus wzniósł się ponad wiernych – ogromny, wspaniały, dumny i nieugięty jak anioł. Villon zdumiał się. Wydawało mu się, że Doskonały rośnie i potężnieje, że przewyższa o kilka głów wszystkich tu obecnych, a nawet – że u jego ramion pojawiły się srebrzyste skrzydła.
Garbus szedł do Villona! Nie! Minął go o krok. Z tłumu wystąpił młodzieniec, który złożył przed kaleką trzykrotny pokłon. Poeta aż zadygotał. Bał się, że zostanie rozpoznany. Już niemal chwycił za sztylet.
– Proś Boga za mną, grzesznikiem, aby zechciał mnie uczynić Dobrym chrześcijaninem i doprowadził do dobrego końca – wyszeptał młodzieniec.
– Niech Bóg będzie upraszany, aby zechciał uczynić cię Dobrym chrześcijaninem – odparł garbus. – Jesteś tu, aby przyjąć pocieszenie i przebaczenie grzechów, łaskę przez pośrednictwo Dobrych chrześcijan. To jest chrzest duchowy Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego! Jeśli zatem chcesz wytrwać w swym zamiarze i wyzwolić się z cielesnej powłoki, nazwij Boga jego imieniem.
– Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje. Przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi. Chleba naszego nadprzyrodzonego daj nam dzisiaj. I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. I nie wódź nas na pokuszenie. Ale nas zbaw ode złego. Bo twoje jest królestwo i cnota, i chwała na wieki. Amen.
Villon popatrywał na to kątem oka. A więc tak wyglądało consolamentum, o którym słyszał i czytywał w księgach. Oto przed chwilą usłyszał Modlitwę Pańską w jej katarskiej odmianie.
– Oto pyta nas brat nasz, azaliż odpuścimy mu jego grzechy. Albowiem powiedział Pan: nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone!
– Odpuszczamy! – powtórzyli chórem wszyscy obecni, a Villon, chcąc nie chcąc, uczynił to samo. Poeta nie wiedział, jak wielkie mogły być przewiny owego młodzieńca; jedno nie ulegało wątpliwości – z pewnością były one kilkakroć lżejsze niż jego własne grzechy.
– Bracie Vincencie, czy nie zataiłeś żadnych grzechów? Czy chcesz z własnej woli i nieprzymuszony przyjąć dziś chrzest duchowy, będąc świadom tego, co on oznacza? Czy chcesz wyzwolić się z cielesnej powłoki, aby jak anioł wzlecieć ponad tym strasznym światem? Czy chcesz zostać Dobrym chrześcijaninem?
– Pobłogosławcie mnie.
Читать дальше