– Popełniłem kilka życiowych błędów, lecz decyzja o przyjeździe do ciebie była jednym z poważniejszych – powiedział na koniec Arivald, otrzepując się z kurzu i patrząc na mizerne skutki tego otrzepywania. – Jak można zrobić z domu taki chlew? Przydałaby ci się żona. Ktoś obdarzony dużą siłą woli i mocnym charakterem.
– O Boże, tylko nie to! – wykrzyknął Borrondrin. – I żebyś mi nic nie kombinował – dodał szybko, zdjęty nagłym podejrzeniem. – Już ja wiem, jak Galladrin wylądował przez ciebie.
Arivald wzruszył ramionami.
– Każdy jest kowalem własnego losu – rzekł sentencjonalnie. Potem z pewną dumą spojrzał na bibliotekę. – Patrz, oto efekty ciężkiej pracy i poświęcenia.
Borrondrin tylko się skrzywił.
– A teraz chodźmy coś zjeść – rzekł Arivald. – Nie widzę przeciwwskazań, aby powtórzyło się wczorajsze menu. Tylko się pośpiesz, bo mocno już zgłodniałem.
Kiedy siedzieli przy deserze, Arivald uznał, iż czas lekko wysondować Borrondrina.
– Czym ty się właściwie zajmujesz? – spytał.
– Tak jak mówiłem – odparł Borrondrin z pełnymi ustami – pracuję nad zagadnieniami związanymi z najszerzej pojmowaną kulturą rolną…
– Tylko bez bełkotu – ostrzegł go Arivald. – Co konkretnie?
– Zwiększenie plonów i zmiany w samej budowie roślin. Rozwiązanie problemów żywnościowych świata. Większe zbiory większych zbóż, warzyw i owoców. Przynajmniej zajmuję się czymś konkretnym, nie to co wy tam w Silmanionie.
– Natura nie przepada za ingerencjami – rzekł Arivald. – Pokażesz mi wyniki?
– Czemu nie? Ale jestem dopiero na etapie wstępnym. Eksperymentalnym. To początek wielkich zmian, Arivaldzie – zapalił się Borrondrin. – Magia wykorzystywana w masowej skali! Sterowanie przyrodą! Zmiana biegu rzek! Transformacja pustyń w żyzne pola! Wszystko to możemy osiągnąć, zmieniając nasz sposób myślenia o przyrodzie…
– Trąci mi to herezją Regardiusza – przerwał mu Arivald, marszcząc brwi.
– Regardiusz był głupcem – prychnął Borrondrin. – Myślał w sposób mało konkretny i niekompleksowy. Zatopił się w mętnych i jałowych rozważaniach, zamiast działać!
– Próbował wcielić w życie kilka swoich pomysłów – powiedział Arivald – i zatopił się nie tylko w rozważaniach, bo o ile pamiętam, zatopił też Dolinę Imssy, próbując zmienić bieg rzeki. Bractwo dokonało sporych wysiłków dyplomatycznych, aby nie zakazano naszej działalności w Pesterhardzie, z którego Regardiusz zrobił poligon swoich eksperymentów.
– Błędy zawsze się zdarzają – wzruszył ramionami Borrondrin – ale w moim wypadku prawdopodobieństwo ich zaistnienia jest prawie żadne. Krullg mówi… – urwał nagle.
– Krullg? – powtórzył łagodnym tonem Arivald. – Któż to taki? – i poczuł, że zbliżył się do sedna sprawy. Ogarnął go lekki niepokój.
Borrondrin się zmieszał.
– Mam za długi język – mruknął niezadowolony. – No cóż… – westchnął – ta kula, Arivaldzie. Ta, którą i ty masz…
– Kula Gorgha – rzekł Arivald.
– No właśnie. Odkryłem, iż może służyć nie tylko nam dwóm, którzy jesteśmy do niej dostrojeni, do porozumiewania się między sobą. W wyniku systematycznych badań znalazłem jej dodatkową możliwość. Pomaga mi łączyć się z kimś, kto nazywa się Krullgiem i kto prawdopodobnie istnieje w świecie podobnym do naszego, lecz oddzielonym jakąś barierą czy umiejscowionym w nieco innej rzeczywistości…
– Hm – chrząknął Arivald, nie bardzo wiedząc, co o tym sądzić. – Chciałbym i ja z nim porozmawiać. Inne wymiary, inne rzeczywistości, inne plany astralne nigdy nie zostały dobrze zbadane i sam wiesz, że raczej odradza się wnikania w te sprawy.
– Konserwatyzm! – warknął Borrondrin, stukając w pierś Arivalda palcem. – Najwyższy czas zmienić ten godny pożałowania stan rzeczy. Możemy uzyskać niezwykłe informacje i zdolności, kontaktując się z innymi wymiarami…
– Pod warunkiem że nie kontaktujemy się z umarłymi – powiedział wolno Arivald.
– Bzdura! – Borrondrin strzepnął dłońmi. – Myślisz, że nie poznałbym świata umarłych? To jedna z podstawowych nauk w Akademii: jak nie dać się omamić i nie popaść w przypadkową nekromancję. Krullg żyje, tak jak ja czy ty, tyle że w innym świecie. Przyznam, że wygląda dość, hm… oryginalnie, ale z pewnością nie przypomina ani umarłych, ani nieumarłych. Jest istotą z krwi i kości.
– Chcę z nim porozmawiać – rzekł stanowczo Arivald. – Dlaczego nalegał, abyś znajomość z nim zachowywał w tajemnicy, co?
– Właśnie dlatego – wzruszył ramionami Borrondrin – aby jakiś przewrażliwiony czarodziej nie zaczął szukać dziury w całym.
– Ja nie szukam dziury w całym, Borrondrinie. Obawiam się, że mam nadzieję znaleźć raczej całość pośród dziur.
– Chcesz mnie obrazić? – Borrondrin zacisnął szczęki. – Pamiętaj, to mój dom, moje eksperymenty i moją tylko sprawą jest, co tu robię!
– Zamknij się – rzekł spokojnie, ale stanowczo Arivald. – Wszystko, co czynimy, jest sprawą Bractwa i podlegamy mu we wszystkim. Czyżbyś już o tym zapomniał? A może…
– Bractwa, tak – przerwał mu Borrondrin – ale nie przemądrzałego czarodzieja, który wtyka nos w nie swoje sprawy. A teraz, Arivaldzie…
Arivald wyciągnął pergamin z pełnomocnictwem od Harbularera. Borrondrin rzucił tylko okiem i zaklął.
– Intrygi, jak zwykle. Kopanie dołków pod tymi, co nie idą jak stado baranów. Jakież to upokarzające!
– Jeżeli nie wytłumaczysz się przede mną, będę musiał cię zabrać do Silmaniony. Razem z kulą Gorgha – powiedział Arivald. – Przykro mi, ale sam do tego doprowadziłeś.
– Zabrać mnie? – Borrondrin uśmiechnął się złośliwie, ale nagle machnął dłonią. – Zresztą nie mam nic do ukrycia. Pokażę ci wszystko, pytaj, o co zechcesz, a potem wynoś się do Silmaniony i dajcie mi wszyscy spokojnie pracować. Co za ludzie! – stuknął pięścią w stół. – A ja cię miałem za przyjaciela.
– Jestem twoim przyjacielem i przyjechałem, żeby ci pomóc. Nikt nie chce, abyś napytał sobie biedy…
– Wieczorem – przerwał mu znowu Borrondrin. – Kula ma najlepszy rezonans między dziesiątą a drugą w nocy. Przyjdź do mojego gabinetu, a wszystko ci pokażę. Będziesz mógł zdać dokładną relację Harbularerowi. I może się wreszcie ode mnie odczepicie.
Wstał, głośno szurając krzesłem, i wyszedł, nie raczywszy nawet spojrzeć na Arivalda.
– Nerwus, co? – miauknął Mazgiller spod stołu.
Arivald wyczarował mu miseczkę śmietanki.
– Bywa – powiedział.
– Widziałem go – pochwalił się Mazgiller, mlaszcząc głośno.
– Kogo? – zapytał Arivald nieuważnie, zajęty własnymi myślami.
– Tego w kuli.
– O! – Czarodziej pochylił się nad kotem. – I co?
– Moim zdaniem obrzydliwy – odparł Mazgiller – ale nic nie rozumiałem, bo gadali w jakimś dziwnym języku. Głos też miał obrzydliwy.
– Zobaczymy wieczorem. – Arivald nałożył sobie jeszcze jedną bezę. – Chcesz? – zapytał pod stół.
– Pewnie – rzekł Mazgiller. – Posiedź tu jeszcze trochę – poprosił. – Wreszcie robi jakieś zjadliwe żarcie, bo przedtem – machnął łapą – próbował mi nawet dawać suchary. Paskudztwo. Czy kot może jeść suchary? Czy ja wyglądam na marynarza, co? A porządki diabli wzięli – zmienił temat. – Specjalnie się z tobą pokłócił, żeby dzisiaj nie pracować. Zamknie się w swoim pokoju i będzie udawał obrażonego. Taki on już jest.
Читать дальше