Borrondrin pokiwał głową.
– Ustatkowałbyś się – powiedział. – Ciągle tylko te podróże. A jak tam śliczna Leilanna?
– Urodziła chłopaka – rzekł Arivald z taką dumą, jakby sam był szczęśliwym ojcem – ale nieznośna jak zwykle. Obiecałem, że będę na Wybrzeżu na chrzciny. Pojechałbyś ze mną. Wiesz, jak ona cię lubi.
Borrondrin westchnął. Lubił słuchać, że ktoś go docenia.
– Nie mogę – rzekł z żalem. – Sam wiesz, praca. My, czarodzieje, a przynajmniej niektórzy z nas – spojrzał z ukosa na Arivalda – nie możemy ulegać własnym zachciankom. Pracujemy dla świata i dla idei. Dla rozwoju duchowego.
– Właśnie, a propos ducha. – Arivald sięgnął za pazuchę. – Chcesz?
– A cóż to? – Borrondrin nieufnie przyjrzał się srebrnej manierce.
– Krasnoludzki spirytus.
– Przecież wiesz, że mam wrzody – skrzywił się Borrondrin. – Alkohol mi szkodzi. Ale mogę cię poczęstować siemieniem lnianym.
– Idźżeż ty ze swoim siemieniem! – zdenerwował się Arivald i łyknął potężnie, czując, jak rozkoszne ciepełko rozchodzi się po całym ciele. – Następny Galladrin się znalazł!
Borrondrin się obraził.
– Czarodzieje mają delikatne ciała i potężne umysły – powiedział – a ty akurat odwrotnie…
– No i dobrze! Wolę to niż ciągłe jęki, że coś mnie boli.
– Wcale nie jęczę.
– Jęczy, jęczy – prychnął z pod stołu Mazgiller. – Już słuchać tego nie mogę. A to wrzody, a to reumatyzm, a to alergia, a to krótki wzrok, a to mu się odbija, a to ma mdłości, a to boli go gardło, a to co innego. Przekleństwo. Myszy kazać mu łowić. Od razu wydobrzeje.
Borrondrin skwitował tyradę kota wzruszeniem ramion.
– Zabierzemy się od jutra za porządki? – spytał.
– Czemu nie? – Arivald po dobrym obiedzie był skłonny przychylić nieba całemu światu.
– Nie powiedziałeś nic Harbularerowi? – Borrondrin ściszył głos.
– Nie – skłamał Arivald – i mam nadzieję, że nic nie będzie do powiedzenia.
– Sam zobaczysz. Jak mogłeś przestać mi ufać? – spytał z rozżaleniem w głosie. – Czy ja wyglądam na nekromantę?
Arivald poklepał go po ramieniu.
– Wyglądasz na całkiem miłego staruszka – powiedział z uśmiechem, ale wiedział, że kim teraz jest tak naprawdę Borrondrin, dowie się dopiero za kilka dni.
– Jest piąta rano – rzekł Borrondrin z przerażeniem w głosie, kiedy tylko przetarł oczy.
– Jak już, to już – powiedział Arivald. – Zrób śniadanie i zabieramy się do pracy.
Mazgiller, który zwalczył jakoś senność, zaśmiał się ochryple. Borrondrin rzucił w niego pantoflem i nie trafił. Kot zwinnie się uchylił i nastroszył wąsy.
– Ja nigdy, ale to nigdy – rzekł z naciskiem Borrondrin – nie wstaję przed dziesiątą.
– Zawsze jest czas, aby zmienić niedobre przyzwyczajenia – zauważył pogodnie Arivald. – Życie prześpisz.
– To jest po prostu niewiarygodne świństwo! – Borrondrin próbował się przytulić do poduszki, lecz Arivald wyrwał mu ją spod głowy.
– No dobrze – rzekł – powiedzmy, że to ja zrobię śniadanie…
– O nie – czarodziej usiadł na łóżku – to ja już wolę wstać. Znowu bym dostał zgagi. Pamiętasz tę polewkę, w tym tam… – pstryknął palcami, usiłując sobie przypomnieć.
– W Strzyżnym Lesie?
– Właśnie.
– Doskonała polewka – obruszył się Arivald.
Borrondrin nic nie powiedział, tylko ciężko westchnął. Polewka była podlana krasnoludzkim spirytusem i miał po niej zgagę przez kilka dni. A spirytusem odbijało mu się dobry tydzień.
– O mało wtedy nie umarłem – przypomniał gorzko.
– Kto ci kazał zaczepiać strzygonie? – spytał Arivald. – I tak zresztą nie uwierzę, że wypowiedziałbyś prawidłowo Drugie Goddelsa za pierwszym razem.
– Pomyliłem się tylko dlatego, że ciągle mi się odbijało!- wrzasnął Borrondrin. – Boże, Boże – dodał po chwili – ja przecież nie mogę się denerwować! – Przyłożył prawą dłoń do piersi, wsłuchując się w rytm serca, a lewą mierzył puls w prawej. – Co za licho mnie podkusiło, żeby zapraszać tu ciebie?
– Nie marudź, tylko wstawaj – wrócił do konkretów Arivald. – Nie zamierzam tu spędzić całego życia. Na śniadanie może być czerwony barszcz, paszteciki z mięsem, faszerowany szczupak, kuropatwy w bakłażanach i jakiś deser. Może galaretka jagodowa i bezy z kremem?
Borrondrin ukrył twarz w dłoniach.
– A może jednak byś sobie pojechał z powrotem? – zapytał bez szczególnej nadziei w głosie.
Arivald klepnął go w plecy, aż huknęło.
– Do roboty, staruszku!
– Bezy wydają mi się za mało kruche. – Arivald pokręcił z niezadowoleniem głową. – Następnym razem musisz się bardziej przyłożyć.
– Ot co, za mało kruche – przytaknął spod stołu Mazgiller, który również dostał bezę.
Borrondrin nie odpowiedział, tylko westchnął ciężko, zastanawiając się, co za szaleństwo go opętało, aby zapraszać Arivalda.
– Za to galaretka niezgorsza – pochwalił gość – choć chyba zbyt mało jagód. – Posmakował. – Tak, zdecydowanie za mało jagód. Ale ujdzie w tłoku.
Borrondrin nie wytrzymał i huknął pięścią w stół, aż naczynia podskoczyły.
– Jeszcze jedno słowo – syknął – a nasza przyjaźń stanie się wspomnieniem.
Arivald wytarł usta serwetą i wstał od stołu.
– Sprzątnij tu, a ja zaczekam w bibliotece. Tylko pośpiesz się.
Chociaż prawie wszystkie pokoje w domu Borrondrina zapełnione były książkami, to tylko jeden nosił szlachetne miano biblioteki. Arivald wszedł tam i jęknął.
– Nieźle, co? – zamiauczał mu spod nóg Mazgiller.
– W życiu czegoś takiego nie widziałem – powiedział Arivald. – Od którego miejsca tu można zacząć?
– Wszystko jedno – rozsądnie odparł Mazgiller.
– Faktycznie – czarodziej westchnął i ostrożnie przecisnął się pomiędzy dwoma chybotliwymi stosami książek.
Zachybotały się jeszcze bardziej.
– Czy tak jest wszędzie?
– Wszędzie? – prychnął Mazgiller. – Biblioteka jest jego oczkiem w głowie i tu panuje porządek.
– Ach tak… – Czarodziej potarł skronie, bo poczuł, że już zaczyna go boleć głowa.
Wieczór nastał wraz z potępieńczym skowytem jaźni zbolałej nad pustkowiami duszy – tak słowami modnego pisarza Arivald mógłby podsumować pierwszy dzień sprzątania domu Borrondrina. W bibliotece znaleźli oprócz magicznych ksiąg i kurzu mnóstwo niepotrzebnych przedmiotów: kilka łapek na myszy pozbawionych sprężynki, trochę półpornograficznych czasopism (Borrondrin poczerwieniał i mruczał, iż nie wie, skąd się mogły tu wziąć), pierwsze trzydzieści pięć tomów stulogii Andreasa Puffera zatytułowanej „Mleko krasnoludów”, kilka par butów różnych rozmiarów (w tym jedne obłożone sprytnie zakodowanym zaklęciem Przypalania), kilka kilogramów rękopisów Borrondrina (pół dnia zamiast sprzątać, przeglądał je, zachwycając się głębią umysłu autora), pełną zbroję płytową z przerdzewiałymi nagolennikami, prawie tuzin sztychów przedstawiających życie jeleni na tle zachodu słońca, dwie butelki skwaśniałego wina i mnóstwo innych szpargałów (w tym półtorametrowe posrebrzane ramy do obrazu).
Arivald starał się zachować spokój. Starał się być również cierpliwy i zbytnio nie klął (zwłaszcza iż Borrondrin cały czas narzekał, iż ma alergię na kurz). Po dniu pracy biblioteka wyglądała co prawda, jakby przeleciał przez nią chory umysłowo tajfun, ale za to wszystkie niepotrzebne rzeczy zostały wyrzucone na podwórze (spiętrzyły się tam w spory kopczyk), a podłogi wyszorowane ryżową szczotką (Borrondrin na czas sprzątania obdarzył ją optymistycznie nastawioną do świata duszą i uległym charakterem). Pozostawało tylko posegregować woluminy i odpowiednio je poukładać, ale to Borrondrin i Arivald postanowili zrobić już następnego dnia.
Читать дальше