– Ty… tutaj?
Zadrżała, słysząc obcy, ponury ton w jego głosie. Patrzył na nią oczami stuletniego mędrca, nie zranionego młodzieńca.
– Płaczesz? Nie powinnaś… Wszystko dobrze. Teraz już wiem… jak się umiera. Nie takie to znowu straszne. Wszystko teraz będzie dobrze… Proszę cię…
Spróbował się podnieść, za trzecim razem zdołał usiąść, ona zaś mogła mu się rzucić na szyję.
– Taki jestem – powiedział smutno. – Taki… Dlaczego nie uciekłaś? Dlaczego przy mnie zostałaś? Czym na to zasłużyłem?
– Przysięgałeś – szepnęła – że zrzucisz…
– Tak – mamrotał, gładząc jej włosy – zrzucę. Na pewno. Tylko, jest taka sprawa, Tor… Jeśli mi się nie uda, zabijesz mnie, dobrze? To nic strasznego… Głupio mi prosie o to ciebie, ale nie mam nikogo innego… Lepiej nie zwracaj uwagi na moją gadaninę… Coś wymyślę… Sama zobaczysz. Wszystko będzie dobrze, nie płacz.
Z głębi bramy patrzył na nich bezpański pies o chudych bokach.
Kilka godzin później Toria dostała silnej gorączki.
Miotała się w rozgrzanej pościeli niczym kotka na rozpalonym, blaszanym dachu. Egert po raz pierwszy przekroczył próg jej niewielkiego pokoiku. Siedział na krawędzi łóżka, trzymając jej dłoń w swojej. Dziekan przyniósł i postawił bez słowa na stoliku słoiczek z parującą, mocno pachnącą ziołami maścią.
Toria leżała na wznak. Włosy rozsypały się na poduszce, policzki pokryły gorączkowymi wypiekami. Łujana poraziło kolejny raz jej podobieństwo do pewnej dawno zmarłej kobiety.
Dawno temu, gdy wędrował po świecie, zatrzymał się raz na nocleg w niewielkiej, zagrzebanej w śniegach wiosce. Gospodyni, która go ugościła, nie wiedziała, że jest magiem. Opowiedziała mu o nieszczęściu, jakie spotkało sąsiadów: umierała córka starosty, dziewczę nieziemskiej urody. W takich okolicznościach ujrzał po raz pierwszy swą przyszłą żonę. Głowa jej tak samo spoczywała bezwładnie na poduszce z czarnymi włosami rozsypanymi na białej poszewce, a jej twarz, nieprzytomna z gorączki, napiętnowana zdawała się stygmatem nieuchronnej śmierci.
Uzdrowił ją, potem zdobył. Żyli jakiś czas szczęśliwie, potem pojawił się lęk przy urodzeniu córki, potem znowu byli szczęśliwi, lecz krótko. Nastąpiło pięć gorzkich lat, kiedy Łujan miotał się między miłosnym żarem a lodowatym chłodem nienawiści, przebaczał wbrew swojej dumie. Straszne i piękne lata… Wspominał je z drżeniem serca i oddałby wszystko na świecie, żeby przeżyć je znowu.
Widocznie nie było jej sądzone długie życie. Raz odratowana przez niego, szukała potem śmierci i znalazła w końcu, pozostawiwszy mu na pamiątkę wieczny wyrzut sumienia w postaci córeczki.
Wielkie nieba, jak podobna do matki. Zbyt podobna, aby była szczęśliwa… Godząc się na jej ślub z Dinarem, dobrze wiedział, co robi. Małżeństwo to zapowiadało spokój i stabilizację, przyjacielskie braterstwo dusz, wspólną pracę w murach uniwersytetu jego ukochanej córki z ulubionym uczniem. Soll zniweczył ową nadzieję, a teraz siedzi na skraju pościeli, dręczony spojrzeniem dziekana. Na pewno zdaje sobie sprawę, że powinien wyjść, lecz nie wypuszcza jej dłoni ze swojej. Łujan dostrzega, jak te dłonie dobrze do siebie pasują…
Córka jest jego najdroższym skarbem.
Dwa lata temu jej ślub wydawał się mu naturalną częścią ich spokojnego, rozumnego życia. Dzisiaj nad miastem, uniwersytetem i tą trzymającą się za ręce parą zawisł mroczny cień. Nawet będąc magiem, nie może przeniknąć zagrożenia, które wydaje się z dnia na dzień coraz bardziej realne. Jak postępować dzisiaj, skoro nie znasz jutra?
Soll westchnął spazmatycznie. Dziekan dostrzegł kątem oka, że młodzieniec próbuje wyczuć jej puls. Jest wystraszony i spogląda na dziekana z niemym wyrzutem, mając mu za złe jego bezczynność. Od tego jest magiem, żeby ją wyleczył…
Soll jest przeklęty. Przyniesie nieszczęście każdemu, kto będzie miał nieszczęście go spotkać. Tak zarządził Tułacz. Któż jednak wie, kim naprawdę jest Tułacz i jaka jest moc jego zaklęć?
Toria otworzyła powieki. Dziekan spotkał się oczami z jej spojrzeniem i dostrzegł delikatne mrugnięcie, jakby chciała skinąć twierdząco głową.
Ojciec odczekał chwilę i skinął w odpowiedzi. Raz jeszcze zmierzył wzrokiem milczącego Egerta i wyszedł, zamknąwszy za sobą starannie drzwi.
Długo milczeli, kiedy zostali sami. W kominku cicho trzeszczały płonące polana.
Toria uśmiechnęła się w końcu z wysiłkiem.
– Masz ciasną koszulę…
Egert pożyczył ją od Lisa, gdyż jego odzież była cała uszargana błotem. Koszula Kajetana trzeszczała niebezpiecznie przy każdym ruchu Egerta. Jego umyte, lecz wciąż mokre włosy wydawały się ciemniejsze niż zwykle. Za jego plecami płonął ogień na kominku. Przywidziało się jej w gorączce, ze jego ramiona gorzeją purpurą.
Schylony nad nią, powtarzał ciągle te same pytania, które w końcu dotarły do jej świadomości.
– Jak ci pomóc? Co mam robić?
Kiedy powróciła do domu po tej strasznej nocy, nie mogła powstrzymać płaczu, dosłownie tonęła we Izach. Egert, który przeżył, zdawałoby się, znacznie większy wstrząs, trzymał się jednak lepiej. Ostatnie metry w drodze do uniwersytetu niósł ją drżącą na rękach, ponieważ nie była zdolna iść o własnych siłach. Tylko ojciec nosił ją na rękach dawno temu, gdy była jeszcze dzieckiem. Nie chciała być mu ciężarem, lecz młodzieniec stąpał bez wysiłku, jakby rzeczywiście niósł dziecko albo chore zwierzątko.
Niosąc ją, czuł całą skórą i wszystkimi mięśniami bicie jej serca, zmęczenie i początki gorączki. Przycisnął ją mocniej do siebie, jakby pragnąc ją rozgrzać i osłonić przed złem.
Spotkanie z dziekanem, którego bardzo się bał, przeszło bez słów. Podporządkował się jej ojcu i pomógł przejętej starej służącej położyć panienkę do łóżka. Dziekan spoglądał przenikliwie na ogarniętego poczuciem winy Solla, ale nie rzekł nic.
Ogień buzował w kominku. Toria znów uśmiechnęła się blado. Groza pozostała gdzieś daleko w tyle. Obecne położenie nie wydawało się jej przykre, przeciwnie, mogłaby tak bez końca tkwić w ciepłym obłoku, napawając się własną słabością, ciszą i czyjąś opieką.
– Tor… Jak ci pomóc?
Przyjemne były zarówno jego troskliwość, jak i niepokój. A ojciec… Ojciec zawsze wie wszystko.
Na stoliczku przy łóżku parowała maść, przygotowana przez dziekana.
– Nic takiego – szepnęła, ściskając go lekko za rękę. – Nic strasznego… Lek mi pomoże.
Wstał i poszedł dorzucić drew do kominka. Ogień zapłonął jaśniej. Torii ponownie zwidziały się czerwone płomyki, otaczające jego postać. Usiadła z trudem na łóżku, przyciskając kołdrę do piersi.
– Podaj mi… słoik.
Nabrawszy w dłonie ziołową mieszankę, zaczęła wcierać ją w skronie, lecz prędko zabrakło jej sił. Nie pomyślała nawet o tym, by zawołać starą służącą. Widząc, co sie dzieje, Egert sam wziął się do dzieła. Walcząc z własną niezręcznością, zaczął wcierać zieloną maź w skórę jej twarzy i szyi. Lek pachniał mocną goryczą, bardziej niż rozgrzana słońcem laka.
Gorączka spadki niemal natychmiast, lecz zamiast ulgi znowu odczuta smutek. Zaszlochała, okrywając się potem, wreszcie nie wytrzymała i rozpłakała się na całego.
Soll speszył się. Chciał biec po dziekana, lecz nie mógł wypuścić ze swej dłoni drżącej, wilgotnej rączki. Pochylił się nad nią i odnalazł suchymi wargami najpierw jedno, a potem drugie oko pełne łez. („żując w ustach słony smak, gładził splątane, ciemne włosy, ocierając się szorstką szramą o jej gładki policzek.
Читать дальше