– Jeśli zwyciężą nasi wrogowie, jutrzejszej nocy nastąpi prawdziwa masakra, krwawa łaźnia, jakiej to miasto nigdy nie widziało. Będą żerować na ciele i krwi tego miasta, dopóki nie zostanie całkowicie wyssane i pozbawione życia. – Przystanął w połowie schodów. I nagle znów zaczął piąć się pod górę. – Walczymy o wasze życie i wasze dusze. Módlcie się, abyśmy zwyciężyli, drodzy śmiertelnicy, módlcie się zawzięcie.
Usiadł na tronie. Jeden z wilków położył łapę na jego nodze. Jean-Claude beznamiętnie zaczął go czochrać po łbie.
– Wszyscy ludzie muszą kiedyś umrzeć – stwierdził Oliver. – W końcu są śmiertelnikami. – Reflektor oświetlający Jean-Claude’a zgasł, pozostał tylko ten skierowany na Olivera. Jedyne światło wśród mroku. Nie ma to jak właściwa symbolika. – Wszyscy kiedyś umrzecie. Czy to w wypadku, czy po długiej chorobie. Czeka was ból i cierpienie. – Publiczność zaczęła nerwowo wiercić się na krzesłach.
– Chronisz mnie przed jego głosem? – zapytałam.
– Znaki cię chronią – wyjaśnił Jean-Claude.
– Co czuje publiczność?
– Ostry ból w okolicy serca. Brzemię starości. Gwałtowną trwogę tragicznego wypadku.
Westchnienia, krzyki i jęki przepełniły ciemność, gdy słowa Olivera docierały do kolejnych osób, uświadamiając im po kolei ich własną, kruchą śmiertelność. To było odrażające. Coś, co żyło od miliona lat, przypominało nędznym ludziom o kruchości ich życia.
– Skoro śmierć jest nieunikniona, czy nie lepiej jest umrzeć w naszym chwalebnym uścisku? – Łamią zaczęła pełzać po podium, aby zaprezentować się widzom. – Ona mogłaby poprowadzić was ku słodkiej, przecudownej ciemności, a jej uścisk dałby wam niewyobrażalną rozkosz. Czynimy śmierć prawdziwym świętem, przejście jest radosne i przyjemne. Żadnych niepotrzebnych wątpliwości. Przed śmiercią będziecie pragnąć poczuć na sobie jej ręce. Ona pokaże wam radości nieznane dotąd śmiertelnikom. Czy śmierć to tak wysoka cena, skoro i tak musicie umrzeć? Czy nie lepiej odejść, czując na skórze dotyk naszych ust, niż wpatrywać się z utęsknieniem we wskazówki nieubłaganego zegara?
Tu i ówdzie rozległy się okrzyki:
– Tak… Proszę…
– Powstrzymaj go – rzuciłam.
– To jego czas, ma petite . Nie mogę go uciszyć.
– Oferuję wam spełnienie waszych najmroczniejszych marzeń. Spełnią się one w naszych ramionach, moi przyjaciele. Przybądźcie do nas już teraz.
W ciemnościach zakotłowało się. Rozbłysły światła, ludzie zaczęli wstawać z miejsc. W pośpiechu gramolili się przez barierkę. Zmierzali na spotkanie ze śmiercią. W świetle wszyscy nagle zamarli. Zaczęli rozglądać się dokoła, jakby przebudzili się z głębokiego snu. Niektórzy sprawiali wrażenie zakłopotanych, ale jeden z mężczyzn, tuż przy barierce, był bliski łez, jakby utracił upragnioną, wymarzoną wizję. Osunął się na klęczki, jego ramiona drżały. Płakał w głos. Co ujrzał pod wpływem słów Olivera? Co poczuł? Boże, uchroń nas przed tym.
Gdy zapalono światła, ujrzałam, co wtoczono, podczas gdy czekaliśmy cierpliwie za zasłonami. Wyglądało to jak marmurowy ołtarz z wiodącymi doń schodami. Stał pomiędzy dwoma podwyższeniami, jakby na coś czekał. Na co? Odwróciłam się, aby zapytać Jean-Claude’a, ale coś zaczęło się dziać.
Rashida oddaliła się od podium, stając blisko barierki i publiczności. Stephen w skąpych slipkach stanął po drugiej stronie areny. Jego niemal nagie ciało było gładkie i nieskazitelne jak ciało Rashidy.
– Nasze rany szybko się goją – powiedziała.
– Panie i panowie, damy wam parę chwil na pozbieranie się po pierwszym tego wieczoru pokazie mocy magicznych. A potem ujawnimy wam niektóre z naszych sekretów.
Publiczność wróciła na swoje miejsca. Ktoś z obsługi pomógł szlochającemu mężczyźnie usiąść na krześle. Widzowie zamilkli. Nigdy dotąd nie widziałam równie wielkiego, cichego i równie spokojnego tłumu. Było cicho jak makiem zasiał.
– Wampiry są w stanie przywoływać na pomoc zwierzęta. Moim zwierzęciem jest wilk – kontynuował Jean-Claude. Przespacerował się po podium wraz ze swymi pupilami. Stałam tam w blasku reflektora, niepewna, co miałam dalej robić. Po prostu tam byłam. – Mogą również przywoływać ludzkich krewniaków wilka, czyli wilkołaki. – Wykonał zamaszysty gest ręką. Rozbrzmiała muzyka. Zrazu cicha i delikatna, zaczęła przybierać na sile aż do rozdzierającego crescendo.
Stephen osunął się na kolana. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Rashida także leży na ziemi. Oboje mieli dokonać przemiany na oczach publiczności. Nigdy dotąd nie widziałam transformacji zmiennokształtnego. Muszę przyznać, że wzbudzało to moją… ciekawość.
Stephen opadł na czworaki. Jego nagie plecy wykrzywiły się w łuk. Długie, jasne włosy dotykały ziemi. Skóra na plecach zafalowała jak woda, pośrodku pojawiły się kościste wypustki kręgosłupa. Rozłożył ręce jak przy pokłonie, opuścił głowę tak, że nieomal dotykał twarzą ziemi. Spod skóry na jego rękach wyłoniły się kości. Jęknął. Coś się pod nią przesuwało, coś co wyglądało jak wijące się węże. Kręgosłup Stephena wygiął się w górę. Na plecach zaczęła wyrastać sierść, rozprzestrzeniając się z nieprawdopodobną szybkością, jak na filmie puszczonym w przyspieszonym tempie. Spod skóry wypłynęły kości i jakiś gęsty, przezroczysty śluz. Mięśnie wiły się niczym węgorze. Zupełnie jakby wilcza postać usiłowała wydostać się z okowów ludzkiego ciała. Sierść rosła coraz szybciej, przybierając barwę ciemnego miodu. Futro zatuszowało pewne szczegóły przemiany, i to mnie ucieszyło. Z jego gardła wydobyło się coś pomiędzy skowytem a krzykiem. Ostatecznie moim oczom ukazał się ten sam wilkołak, którego ujrzałam tego wieczoru, gdy walczyliśmy z wielką kobrą. Człowiek-wilk uniósł pysk ku górze i zawył. Od tego dźwięku włosy stanęły mi dęba.
Z drugiego końca areny dobiegł podobny odgłos. Odwróciłam się i ujrzałam drugiego wilkołaka, ale czarnego jak sadza. Rashida?
Publiczność zaczęła klaskać, tupać i pohukiwać. Wilkołaki wróciły pod podium. Przycupnęły po obu jego stronach.
– Ja nie mogę zaprezentować wam niczego równie widowiskowego. – Oliver znów znalazł się w blasku jupiterów. – Moim zwierzęciem jest wąż. – Lamia oplotła go, sycząc tak głośno, że wszyscy obecni musieli to usłyszeć. Rozwidlony język musnął jego pobielone ucho. Wskazał ręką podnóże podium. Przy schodach stanęły dwie czarno odziane postaci w kapturach zasłaniających twarze. – To moje stworzenia, ale zostawmy je na później, dzięki czemu zaskoczenie będzie większe. – Spojrzał na nas. – Zaczynajmy.
Znów zgasły światła. Tłumiłam w sobie chęć wyciągnięcia ręki i odnalezienia w ciemnościach dłoni Jean-Claude’a.
– Co się dzieje?
– Rozpoczyna się walka – odparł.
– Jak to?
– Nie zaplanowaliśmy reszty wieczoru, Anito. Walka jak to walka, będzie chaotyczna, brutalna i krwawa. – Stopniowo zaczęły zapalać się światła, aż całe wnętrze namiotu zalała słaba poświata, panował teraz półmrok, jak o zmierzchu lub o wschodzie słońca. – Zaczyna się – wyszeptał.
Lamia spłynęła po schodach i wojownicy obu stron ruszyli do boju. To nie była bitwa. To była bijatyka bez żadnych zasad, bardziej barowa bójka niż wojenna potyczka.
Istoty w kapturach rzuciły się naprzód. Dostrzegłam coś, co wyglądało jak wężowe cielsko, ale nie było wężem. Huknęła seria z karabinu maszynowego i stwór zatoczył się w tył. Edward. Zaczęłam schodzić po stopniach, z pistoletem w dłoni. Jean-Claude nawet nie drgnął.
Читать дальше