Otworzył usta i ujrzałam wysuwające się kły. Zasyczał i ślina pociekła mu po brodzie. W tych gadzich ślepiach nie pozostało już ani odrobiny człowieczeństwa. Lamia była bardziej ludzka niż on, ale gdybym zmieniła się w węża, może ja także straciłabym zmysły. Może szaleństwo było w tym przypadku błogosławieństwem.
Wyjęłam pistolet i strzeliłam mu z przyłożenia w usta. Odrzuciło go w tył. Zawył przeciągle, ale nie zaczął krwawic. I nie umarł. Cholera.
Z oddali dobiegło głośne wołanie, którego echo przetoczyło się w naszą stronę.
– Raju! – Lamia nawoływała swego partnera, a może próbowała go ostrzec.
– Anito, nie rób mu nic złego. – To był Alejandro. Przynajmniej musiał zawołać. Nie mógł już przemawiać do mnie w myślach.
Stwór zaczął pełznąć w moim kierunku, rozdziawiając paszczę i obnażając kły.
– Powiedz mu, żeby to on mnie nie skrzywdził! – odkrzyknęłam.
Browning wrócił do kabury, a zresztą i tak nie miałam już naboi. Czekałam z latarką w jednej i nożem w drugiej ręce. Jeżeli zdołają powstrzymać go na czas, to świetnie. Szczerze wątpiłam w moc srebrnych noży, skoro srebrna kula nie wyrządziła mu żadnej szkody, ale tak czy owak nie zamierzałam poddać się bez walki.
Dłonie miał całe we krwi od czołgania się po kamieniach. Nigdy nie przypuszczałam, że zobaczę coś, co było gorsze od przemiany w wampira, a jednak miałam to przed sobą i, co gorsza, to pełzło w moją stronę. Znajdował się między mną a suchym tunelem, ale poruszał się przeraźliwie wolno. Przylgnęłam plecami do ściany i wstałam.
Przyspieszył i bez wątpienia usiłował mnie dopaść. Minęłam go, ale chwycił mnie za kostkę i silnym szarpnięciem przewrócił na ziemię. Złapał mnie za nogi i zaczął przyciągać ku sobie. Usiadłam i wbiłam nóż w jego ramię. Wrzasnął, krew spłynęła mu po ręce. Ostrze ugrzęzło w kości, a potwór wytrącił mi nóż z ręki. W chwilę potem dźwignął się w górę i zaatakował, zatapiając kły w mojej łydce. Krzyknęłam i wyciągnęłam drugi nóż. Stwór uniósł głowę, krew ciekła mu strużkami po twarzy, z kłów spływały gęste, żółte krople. Wbiłam nóż w żółte ślepie monstrum. Ryknął potwornie, a echo tego wrzasku zupełniej mnie ogłuszyło. Po chwili padł na wznak, dolną częścią ciała targnęły skurcze, palce zacisnęły się w szpony. Przetoczyłam się wraz z nim, wbijając nóż z całej siły, najgłębiej jak się dało. Poczułam, że czubek ostrza zgrzytnął o kości czaszki. Wciąż się miotał i walczył, ale nie ulegało wątpliwości, że go zraniłam. Pozostawiłam nóż w oczodole, ale wyrwałam ten, który tkwił w ramieniu.
– Raju, nie!
Oświetliłam latarką lamię. Jej górna, biała część ciała lśniła w świetle, jakby była wilgotna. Obok niej stał Alejandro. Wyglądało na to, że już całkiem ozdrowiał. Nigdy dotąd nie widziałam wampira, który tak szybko odzyskiwał siły.
– Zapłacisz życiem za to, że ich zabiłaś – wysyczała lamia.
– Nie, dziewczyna jest moja.
– Zabiła mi partnera. Musi umrzeć!
– Dzisiejszej nocy obdarzę ją trzecim znakiem. Będzie moją służebnicą. To wystarczająca zemsta.
– Nie – krzyknęła.
Czekałam, aż zadziała trucizna, ale jak dotąd ugryzienie tylko trochę bolało, nie czułam silnego pieczenia ani niczego niezwykłego. Spojrzałam na suchy tunel, ale wiedziałam, że i tak ruszyliby za mną w pościg, a ja nie mogłam ich zabić, nie dziś, nie taką bronią. Będą inne okazje.
Ześlizgnęłam się z powrotem do strumienia. Pomiędzy sklepieniem a taflą wody wciąż pozostawało dwa i pół centymetra wolnej przestrzeni. Ryzykowałam utonięcie, ale gdybym została, miałam w perspektywie zabicie przez lamię lub zniewolenie przez wampira. Nic tylko wybierać.
Wślizgnęłam się do tunelu, przytykając usta do wilgotnego sklepienia. Mogłam oddychać. Może jednak jeszcze trochę pożyję. Cuda się zdarzają. W tunelu pojawiły się drobne fale. Jedna z nich przetoczyła się po mojej twarzy i zachłysnęłam się wodą. Powoli, ostrożnie brnęłam naprzód. To moje ruchy wywoływały te fale. Byłam na najlepszej drodze do popełnienia samobójstwa przez utopienie. Znieruchomiałam, aż woda się uspokoiła, po czym po serii szybkich oddechów, aby powiększyć pojemność płuc i zaczerpnąć możliwie jak najwięcej powietrza, wzięłam jeden głęboki. Zanurzyłam się w wodzie i zaczęłam pracować nogami. Było za wąsko na pływanie żabką. Czułam ucisk w klatce piersiowej i w gardle. Brakowało mi powietrza. Wynurzyłam się i pocałowałam skałę. Nie było tu prawie wcale wolnej przestrzeni. Woda wlała mi się do nosa i zakasłałam. Łyknęłam tylko jeszcze więcej wody. Przywarłam twarzą do sklepienia, najlepiej jak tylko mogłam, zaczerpnęłam kilka szybkich, płytkich oddechów i znów zeszłam pod wodę, pracując nogami z wszystkich sił. Jeżeli tunel był w dalszej części całkowicie zalany, umrę. Wiedziałam, że nie zdołam go przepłynąć na tych resztkach powietrza, które miałam jeszcze w płucach. A jeśli tunel był za długi? Jeśli był całkowicie zalany? Ogarnęła mnie panika i zaczęłam płynąc jeszcze szybciej, gorączkowo oświetlając latarką ściany i bezgłośnie odmawiając w myślach zdrowaśki. Proszę cię, Boże, błagam, nie pozwól, abym tu umarła.
Moja pierś płonęła żywym ogniem, a gardło pękało z braku powietrza. Światło zaczęło przygasać, ja zaś uświadomiłam sobie, że zaczęło robić mi się ciemno przed oczami. Lada chwila zemdleję i utonę.
Zaczęłam płynąć ku powierzchni i natrafiłam na pustą przestrzeń. Pierwszy oddech okazał się szczególnie bolesny. Ujrzałam przed sobą skalisty brzeg i promienie światła słonecznego. W ścianie był otwór. Blask słońca tworzył w powietrzu rozrzedzoną mleczną mgiełkę. Wypełzłam na skałę, kaszląc i ponownie ucząc się oddychania. Wciąż miałam w rękach nóż i latarkę. Nie pamiętałam, że je trzymam. Skała pokryta była warstewką szarego błota.
Popełzłam po brzegu w stronę otworu w kamiennej ścianie. Skoro mnie udało się przepłynąć, może im także się uda. Nie czekałam, aż lepiej się poczuję. Włożyłam nóż do pochewki, wsunęłam latarkę do kieszeni i zaczęłam się czołgać, ale już wkrótce znalazłam się przy szczelinie. Była dość wąska, ale dostrzegłam przez nią drzewa i wzgórze. Boże, jaki to był cudny widok!
Z tyłu za mną coś się wynurzyło. Odwróciłam się. Alejandro wyłonił się z wody i padły na niego promienie słońca. Jego skóra stanęła w ogniu i wampir z przeraźliwym wrzaskiem ponownie zanurzył się w wodzie.
– Płoń, sukinsynu, płoń!
Na powierzchni pojawiła się lamia.
Próbowałam przecisnąć się przez szczelinę i utknęłam. Odpychałam się rękoma i nogami, ale nogi ślizgały mi się w błocie i nie mogłam dobrze się nimi zaprzeć.
– Zabiję cię.
Udało mi się przecisnąć górną połowę ciała i zaczęłam szamotać się z całej siły, aby całkiem przeleźć przez ten cholerny otwór. Podrapałam sobie plecy o szorstkie kamienie i wiedziałam, że zdarłam skórę do krwi. Ale opłaciło się. Wyślizgnęłam się ze szczeliny, wypadłam na zbocze wzgórza i toczyłam się po nim, aby wreszcie zatrzymać się na drzewie poniżej.
Lamia zbliżyła się do otworu. Promienie słońca nie czyniły jej szkody. Spróbowała przecisnąć się przez szczelinę, ale górna połowa jej ciała była zdecydowanie zbyt pulchna i krągła. Nawet próby poszerzenia otworu nic nie dały. Wężowe ciało mogłoby się przecisnąć przez szczelinę, ale ludzka połowa była za szeroka.
Читать дальше