Blondas ruszył pierwszy, Uśmiechnięty zamykał tyły. Ja trzymałam się w środku, w cieniutkiej smudze światła. Blady, żółtawy krąg podążał za moimi stopami, chroniąc mnie przed upadkiem na kamieniach, ale tunel był w większości gładki i prosty do przejścia. Środkiem korytarza płynęła cienka strużka wody, cierpliwie torując sobie drogę przez kamienie. Uniosłam wzrok ku tonącemu w ciemnościach sklepieniu. To wszystko było dziełem wody. Imponujące. Chłodne, wilgotne powietrze omiotło moją twarz. Ucieszyłam się, że mam na sobie skórzaną kurtkę. Co prawda ciepło mi tu w niej nie będzie, ale przynajmniej nie zmarznę. To dlatego nasi przodkowie mieszkali w jaskiniach. Przez cały rok panuje tu jednakowa temperatura.
W lewo prowadził szeroki korytarz. Gdzieś z mroku dochodził odgłos płynącej wody. Dźwięk był donośny. Wody musiało być sporo. Blondyn omiótł promieniem latarki strumień wypełniający niemal cały lewy korytarz. Strumień był czarny, wydawał się głęboki i zimny.
– Nie zabrałam waderów – poskarżyłam się.
– Pójdziemy głównym tunelem – rzekł Uśmiechnięty. – Nie drażnij się z nią. Naszej pani to by się nie spodobało.
W słabym świetle na jego twarzy malował się wyraz niezłomnej powagi. Blondas wzruszył ramionami, po czym skierował promień latarki przed siebie. Strużka wody rozchodziła się tu wachlarzowato, ale po obu stronach pozostała jeszcze spora część suchego podłoża. Póki co nie zamierzałam zamoczyć stóp. Jeszcze nie. Poszliśmy wzdłuż lewej ściany. Dotknęłam jej, aby nie stracić równowagi i zaraz cofnęłam dłoń. Ściana była wilgotna od wody i pokryta roztopionymi minerałami. Brunet zaśmiał się. Chyba mogłam mu to darować. Łypnęłam na niego groźnie, po czym znów przyłożyłam dłoń do ściany. W sumie skała nie była aż tak odrażająca w dotyku. To po prostu zaskoczenie. Dotykałam gorszych rzeczy.
Odgłos wody spadającej z dużej wysokości wypełnił ciemność niczym grzmot. Nad nami był wodospad. Nie musiałam go widzieć, tego dźwięku nie dało się pomylić z niczym innym.
– Jak sądzisz, ile metrów ma ten wodospad? – zapytał Blondas.
Grzmiący huk przepełnił ciemność. Otoczył nas. Wzruszyłam ramionami.
– Pięć, sześć metrów, może więcej.
Poświecił latarką na strużkę wody spadającej z wysokości zaledwie piętnastu centymetrów. To ten maleńki wodospad był źródłem płynącego korytarzem wąskiego strumyka.
– Jaskinia wzmaga dźwięk i sprawia, że byle szum brzmi jak odgłos burzy.
– Niezła sztuczka – przyznałam.
Szeroka półka skalna ozdobiona niedużymi kaskadami ciągnęła się w górę, do podnóża szerokiej skały. Na jej skraju siedziała lamia, z nogami zwieszonymi poza krawędź. Skała miała około dwa i pół metra wysokości, ale sklepienie jaskini także tutaj tonęło w mroku. To właśnie dzięki rozmiarom jaskini rozlegało się tu tak silne i zwodnicze echo. Ronald stanął za jej plecami, jak na dobrego ochroniarza przystało, z dłońmi splecionymi przed sobą. Opodal Ronalda i lamii widniał ciemny otwór prowadzący w głąb jaskini, ku źródłu niedużego strumyka. Blondas wspiął się na górę i podał mi rękę.
– Gdzie Oliver?
– Na wprost ciebie – odrzekła lamia. W jej głosie pobrzmiewała wesoła nuta, jakby Melanie z trudem tłumiła w sobie śmiech.
Ciekawe, co ją tak rozbawiło. Mnie jakoś nie było do śmiechu. Obawiałam się, że być może lamia śmiała się ze mnie. Zignorowałam dłoń Blondasa i bez jego pomocy wspięłam się na skałę. Dłonie miałam oblepione jasno-brązowym błotem i wilgotne od wody, oto przepis na doskonały szlam. Zwalczyłam w sobie chęć wytarcia rąk o dżinsy i uklękłam przy niedużej sadzawce zasilającej kaskady. Woda była lodowata, ale umyłam w niej ręce i od razu poczułam się lepiej.
Lamia usiadła w otoczeniu swoich mężczyzn, jakby pozowała do rodzinnej fotografii. Najwyraźniej na kogoś czekała. Na Olivera. Gdzie on się podziewał?
– Gdzie Oliver?
– Obawiam się, że nie przyjdzie. – Z głębi jaskini dobiegł mnie czyjś głos.
Cofnęłam się o krok, ale dalej już nie mogłam, gdyż znalazłam się na samym skraju skały. W stronę mrocznego przejścia skierowały się promienie dwóch ołówkowych latarek. W ich świetle pojawił się Alejandro.
– Niestety, panno Blake, nie spotka się dziś pani z Oliverem.
Zanim wydarzyło się coś jeszcze, odruchowo sięgnęłam po broń. Światła zgasły, a ja pozostałam wśród egipskich ciemności z mistrzem wampirów, lamią i trzema wrogo do mnie nastawionymi facetami. To chyba nie był jeden z moich lepszych dni.
Uklękłam z bronią gotową do strzału, tuż przy ciele. Mrok był gęsty jak aksamit. Nie widziałam własnej dłoni uniesionej na wysokości twarzy. Zamknęłam oczy, wytępiam słuch. I nagle szurnięcie podeszew butów o kamienie. Ruch powietrza, jakby ktoś się do mnie zbliżył. Miałam trzynaście srebrnych naboi. Już wkrótce przekonamy się, czy srebro może zranić lamię. Alejandro dostał już srebrną kulę w pierś i najwyraźniej nie uczyniła mu ona żadnej szkody. Wpakowałam się w niezłe szambo. Kroki były tuż-tuż. Czułam, że ktoś się zbliża.
Otworzyłam oczy. Miałam wrażenie, jakbym usiłowała przeniknąć wzrokiem czarną, nieprzejrzystą kulę. Czułam jednak, że ktoś nade mną stoi. Uniosłam broń na wysokość brzucha lub splotu słonecznego i nacisnęłam spust, nie dźwigając się z kolan. Błyski przypominały wyładowania piorunów, w ciemnościach buchnęły niebieskawe płomienie. Uśmiechnięty runął do tyłu w rozbłysku światła. Usłyszałam, jak osunął się poza krawędź, a potem zapadła cisza. I nie było już nic oprócz czerni.
Czyjeś dłonie schwyciły mnie za przedramiona, a ja nic nie usłyszałam. To był Alejandro. Krzyknęłam, gdy postawił mnie na nogi.
– Twój mały pistolecik nie może mi wyrządzić krzywdy – powiedział. Głos miał łagodny i cichy. Nie odebrał mi broni. Nie bał się jej. A powinien. – Zaproponowałem Melanie wolność, gdy tylko Oliver i obecny Mistrz Miasta zostaną unicestwieni. Tobie oferuję wieczne życie, wieczną młodość, będziesz mogła żyć.
– Nałożyłeś na mnie pierwszy znak.
– Dziś wieczorem otrzymasz drugi – powiedział. Głos miał cichy i zwyczajny w porównaniu z Jean-Claudem, ale ciemność i jego dotyk nadawały słowom nowego, bardziej intymnego znaczenia.
– A jeśli ja nie chcę być twoją ludzką służebnicą?
– I tak będę cię miał, Anito. Utrata ciebie osłabi Mistrza. Dzięki temu utraci swych popleczników oraz pozycję. O tak, Anito, będę cię miał. Przyłącz się do mnie i z własnej woli, a będzie to dla ciebie przyjemne. Staw mi opór, a poznasz, czym jest cierpienie.
Wycelowałam na słuch, starając się trafić w jego gardło. Gdybym zdołała uszkodzić mu kręgosłup, niezależnie czy miał tysiąc lat, czy więcej, mogłabym go unicestwić. Kto wie. Może. Błagam. Boże. Wypaliłam. Kula trafiła go w szyję. Targnął się do tyłu, ale nie puścił moich rąk. Jeszcze dwie kule, jedna w szyję, druga w żuchwę i odepchnął mnie od siebie, wyjąc. Wylądowałam na wznak w lodowatej wodzie.
Promień latarki przeciął mrok. Opodal stanął Blondas – idealny cel. Strzeliłam i latarka zgasła, ale nie usłyszałam krzyku. Wypaliłam zbyt szybko i chybiłam. Cholera. Po ciemku nie uda mi się ześlizgnąć z tej skały. Mogłabym spaść i złamać nogę. Pozostawało mi więc jedynie wejście jeszcze dalej w głąb jaskiń, jeśli zdołam tam dotrzeć.
Alejandro wciąż wydawał z siebie nieartykułowany skowyt wściekłości. Krzyki odbijały się echem od kamiennych ścian i wkrótce poza tym, że nic nie widziałam, niczego już także nie słyszałam.
Читать дальше