Krew zabarwiła strumień na czerwono. Poświeciłam latarką w głąb tunelu. W słabym świetle dostrzegłam sylwetkę lamii. Jej długie czarne włosy spływały kaskadą na białą, górną część ciała. Miała wydatne, sterczące piersi i ciemnych, czerwonawych sutkach. Od pasa w dół była koloru kości słoniowej z bladozłotymi zygzakami. Długie łuski na brzuchu były białe, z czarnymi cętkami. Uniosła się na długim, twardym ogonie i wysunęła w moją stronę rozdwojony język.
Alejandro stanął za nią, cały we krwi, ale poruszał się, mógł chodzić. Miałam ochotę krzyknąć: „Dlaczego nie umierasz, łajzo!”, ale to nic by nie dało. Może już nic nie mogło mi pomóc.
Lamia zaczęła sunąć w głąb tunelu. Wystarczyło parę kul, abym załatwiła jej sługi, mimo ich kłów i Ronalda z jego wężowymi ślepiami. Jak dotąd nie próbowałam poczęstować Melanie paroma srebrnymi nabojami. Cóż miałam do stracenia? Skierowałam promień latarki na jej nagie piersi i uniosłam pistolet.
– Jestem nieśmiertelna. Twoje kule nic mi nie zrobią.
– Zbliż się, a postaram się zweryfikować twoją teorię – odparłam.
Podpełzła bliżej, poruszając rękoma jakby w rytm kroków. Całe jej ciało poruszało się silnymi pchnięciami mocno umięśnionego ogona. Wyglądało to nadzwyczaj naturalnie. Alejandro pozostał z tyłu, oparty o ścianę. Cierpiał. Ale ekstra!
Pozwoliłam jej zbliżyć się na trzy metry. Na tyle blisko, aby ją trafić i dość daleko, by mieć czas na ucieczkę, w razie gdyby jej słowa się potwierdziły.
Pierwsza kula trafiła ją tuż nad lewą piersią. Zachwiała się. Trafiłam ją, ale rana zamknęła się jak woda, gładko i natychmiastowo. Nie pozostał żaden ślad. Uśmiechnęła się. Uniosłam nieznacznie broń i wpakowałam kulę nieco powyżej jej doskonałego nosa. Znów się zachwiała, ale rana nawet nie zaczęła krwawić. Po prostu się zagoiła. Podobny efekt miały zwykłe kule w przypadku wampirów.
Włożyłam pistolet do kabury podramiennej, obróciłam się na pięcie i zaczęłam biec. Od głównego tunelu odchodziła w bok szeroka szczelina. Musiałabym zdjąć kurtkę, aby się w nią wcisnąć. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęłam, to ugrzęznąć w ciasnej dziurze, do której mogłaby też wpełznąć lamia. Pozostałam w tunelu głównym.
Jak okiem sięgnąć, korytarz był gładki i prosty. Tu i ówdzie ze ścian wystawały półki skalne, z niektórych spływała woda, ale pełzanie na brzuchu, gdy ścigała mnie wężopodobna istota, jakoś mi się nie uśmiechało. Mogłam ją prześcignąć. Biegłam szybciej, niż ona mogła pełznąć. Nawet wielkie węże nie są aż tak szybkie. Jeżeli tylko nie trafię w ślepą uliczkę, wszystko powinno być dobrze. Boże, jak bardzo pragnęłam w to uwierzyć.
Strumień sięgał mi teraz do kostek. Woda była tak zimna, że prawie nie czułam stóp. Bieg trochę mi pomógł. Musiałam skupić się na moim ciele, poruszać się, biec, starać się nie upaść i nie myśleć o tym, co mnie ścigało. Pytanie brzmiało, czy było stąd inne wyjście? Jeżeli nie mogłam ich zabić ani ominąć i jeśli było stąd tylko jedno wyjście, moje chwile były już policzone.
Wciąż biegłam przed siebie. Trzy razy w tygodniu pokonywałam dziesięć kilometrów, niekiedy nawet więcej. Mogłam biec długo. A miałam inny wybór?
W tunelu było coraz więcej wody. Jej poziom podnosił się. Teraz sięgała mi już do kolan. Spowalniała mnie. Czy lamia poruszała się w wodzie szybciej ode mnie? Nie wiedziałam. Po prostu nie wiedziałam.
Silny podmuch powietrza omiótł mi plecy. Odwróciłam się, ale nic nie dostrzegłam. Powietrze było ciepłe i przesycone słabym zapachem kwiatów. Czy to lamia? Czy poza pościgiem mogła mnie dopaść jeszcze w inny sposób? Nie, lamie mogą wykorzystywać swe iluzje wyłącznie w stosunku do mężczyzn. Na tym polegała ich moc. Nie byłam mężczyzną, a zatem nic mi nie groziło. Wiatr owiał moją twarz, delikatny, ciepły i wonny, ten zapach przywodził na myśl silną, żyzną woń świeżo wykopanych z ziemi korzeni. Co się działo?
– Anito.
Odwróciłam się, lecz nikogo tam nie było. W kręgu światła ujrzałam tylko tunel i wodę. Nie słyszałam nic prócz plusku wody. A jednak… ciepły wiatr musnął mój policzek, a zapach kwiatów przybrał na sile.
I nagle zorientowałam się, co to było. Przypomniałam sobie, jak na schodach ścigał mnie kiedyś widmowy wicher i jak ujrzałam w powietrzu płomyki niebieskiego ognia, przywodzące na myśl oczy. Drugi znak.
Wtedy było inaczej, nie czułam zapachu kwiatów, ale wiedziałam, że to było to. Alejandro nie musiał mnie dotknąć, aby nałożyć na mnie znak, podobnie jak Jean-Claude.
Poślizgnęłam się na wilgotnych kamieniach i zanurzyłam się po szyję w wodzie. Podniosłam się niezdarnie, poziom wody sięgał mi teraz do ud. Moje dżinsy stały się mokre i ciężkie. Zaczęłam brnąć przed siebie. Chciałam pobiec, ale woda była na to zbyt głęboka. Szybciej byłoby, gdybym zaczęła płynąć.
Zanurkowałam, ściskając w jednej dłoni latarkę. Skórzana kurtka zaczęła ściągać mnie w dół, spowalniała ruchy. Wstałam i zdjęłam ją, puszczając z prądem. Żal mi było rozstawać się z kurtką, ale przecież jeśli przeżyję, będę mogła kupić sobie nową. Cieszyłam się, że założyłam bluzkę z długimi rękawami, a nie sweter. Było za zimno, abym mogła zrzucić z siebie coś jeszcze.
Lamia poruszała się w wodzie znacznie szybciej. Ciepły wiatr owionął moją twarz, w porównaniu z lodowatą wodą wydał mi się gorący.
Nie wiem, co mnie skłoniło, abym się odwróciła, nazwijcie to przeczuciem. W powietrzu płynęły w moją stronę dwie plamy czerni. Gdyby czerń mogła płonąć, przyrównałabym tę do bliźniaczych ogników, czarnych płomyków zbliżających się do mnie w podmuchach ciepłego, wonnego wiatru.
W oddali przede mną zamajaczyła kamienna ściana. Strumień przepływał właśnie pod nią. Przytrzymałam się ściany i stwierdziłam, że pomiędzy taflą wody a sklepieniem tunelu pozostawało jakieś dwa i pół centymetra wolnej przestrzeni. Wyglądało na to, że byłam na najlepszej drodze do utonięcia. Zaczęłam brnąć przez wodę i oświetlać tunel światłem latarki. Jest. Wąska skalna półka prowadząca, miejmy nadzieję, do innego, suchego tunelu.
Wspięłam się na półkę, ale podmuch wiatru uderzył mnie niczym ciepła ręka. Towarzyszyło temu wrażenie spokoju i bezpieczeństwa, dodajmy, wrażenie z gruntu fałszywe. Odwróciłam się, a czarne płomyki zawisły nade mną jak demoniczne świetliki.
– Anito, przyjmij to.
– Idź do diabła! – Przywarłam plecami do ściany, otoczona ciepłym, tropikalnym wiatrem. – Błagam, nie rób mi tego – wyszeptałam.
Płomyki opadały coraz niżej. Zamachnęłam się na nie rękami. Przeniknęły przez moje dłonie jak zjawy. Zapach kwiatów był coraz bardziej słodki, duszący. Płomyki wniknęły do moich oczu i przez chwilę ujrzałam świat przez pryzmat barwnych ogni i czerni będącej swego rodzaju światłem. A potem nic. Odzyskałam wzrok. Ciepła bryza z wolna ustała. Zapach kwiatów spowijał mnie jak aromat drogich perfum.
Usłyszałam dźwięk czegoś dużego, poruszającego się w mroku. Powoli uniosłam latarkę i w jej świetle ujrzałam śniade oblicze rodem z najgorszego koszmaru. Proste czarne włosy były obcięte krótko, podkreślając pociągłe oblicze. Złote oczy o źrenicach jak szparki spoglądały na mnie, nie mrugając powiekami, nieruchome. Szczupła górna połowa ciała podciągała w moją stronę dolną, bezwładną część. Od pasa w dół jego skóra była przezroczysta. Wciąż widać było nogi i genitalia, ale połączyły się one na kształt topornego wężowego ogona. Skąd się biorą młode lamie, gdy w okolicy nie ma akurat ani jednego samca? Spojrzałam na to, co było kiedyś istotą ludzką i krzyknęłam przeraźliwie.
Читать дальше