Nawet Maggie i Sharon nie były już w mojej obecności tak nieugięte jak kiedyś, choć wciąż starały się na mnie nie patrzeć.
Moje ciało nie było jedyną zmianą. Ku mej uciesze na pustynię zawitały w końcu monsuny.
Po pierwsze, nigdy nie czułam zapachu mokrych krzewów kreozytowych, pamiętałam go tylko niewyraźnie z niedostępnych mi już wspomnień Melanie. Wypełnił teraz stęchłe jaskinie, nadając im świeżą, niemalże korzenną woń. Osiadała mi na włosach i wszędzie za mną chodziła. Czułam ją nawet w snach.
Poza tym Płatek w Księżycową Noc cale życie mieszkała w Seattle, więc nieprzerwane pasmo błękitnych, skwarnych dni działało na mój organizm równie dezorientująco – prawie odrętwiająco – jak nawał ciemnych chmur podziałałby na mieszkańców pustyni. Lubiłam obłoki, stanowiły ciekawą odmianę od bladego, nudnego błękitu. Były ruchome i miały głębię. Układały się na niebie w obrazy.
W jaskiniach nastał czas przetasowań, a tymczasowe przenosiny do sali gier – pełniącej teraz funkcję wspólnej sypialni – były dobrym przygotowaniem do poważniejszych zmian.
Liczył się każdy skrawek wolnej przestrzeni, dlatego żaden pokój nie mógł stać pusty. Mimo to jedynie nowo przybyłe, Candy – która w końcu przypomniała sobie swoje prawdziwe imię – i Lacey, zechciały zamieszkać w starym pokoju Wesa. Współczułam Candy z powodu jej przyszłej współlokatorki, lecz Uzdrowicielka ani razu nie zdradziła niezadowolenia z takiego obrotu spraw.
Po ustaniu deszczy Jamie planował się wprowadzić do Brandta i Aarona, którzy mieli w swojej grocie wolny kąt. Wcześniej Melanie i Jared wyrzucili go ze swojego pokoju do Iana. Jamie był już na tyle duży, że nie musieli szukać pretekstu.
Kyle pracował nad powiększeniem niewielkiej szczeliny, którą zajmował niegdyś Walter. Miała być gotowa na koniec pory deszczowej. Dotychczas nie było w niej miejsca dla więcej niż jednej osoby, a Kyle nie zamierzał przecież spać sam.
Nocą w sali gier Sunny spała skulona z głową na jego piersi, przypominając kocię zaprzyjaźnione z wielkim psem – rottweilerem, którego darzy instynktowym zaufaniem. Zawsze była przy Kyle’u. Nie pamiętałam, żebym widziała ich osobno, odkąd tylko pierwszy raz otworzyłam szarosrebrne oczy.
Kyle sprawiał wrażenie wiecznie zamyślonego, pochłoniętego niemożliwym związkiem do tego stopnia, że nie ogarniał niczego więcej. Wciąż miał nadzieję, że odzyska Jodi, ale okazywał garnącej się do niego Sunny wiele czułości.
Zanim zaczęło padać, w jaskiniach nie było dla mnie wolnego miejsca. Nocowałam więc u Doktora, w szpitalu, który już mnie nie przerażał. Szpitalne łóżka były mało wygodne, ale nie narzekałam. Było ciekawie. Candy pamiętała życie Śpiewnego Lata lepiej niż własne. Szpital stał się miejscem cudów.
Wszystko wskazywało na to, że po ustaniu deszczów Doktor nie zamieszka z powrotem w szpitalu. Pierwszego wieczora w sali gier Sharon przytaszczyła do niego bez słowa swój materac. Być może skłoniło ją do tego zainteresowanie Doktora Uzdrowicielką, choć szczerze wątpiłam, czy zwrócił w ogóle uwagę na jej urodę, fascynowała go bowiem posiadana przez nią wiedza. A może po prostu Sharon dojrzała do tego, by przebaczyć i zapomnieć. Miałam nadzieję, że tak właśnie jest. Może z czasem uda się zmiękczyć serca nawet Sharon i Maggie? Ta myśl była budująca.
Moje dni w szpitalu też były już policzone.
Do przełomowej rozmowy z Ianem mogłoby w ogóle nie dojść, gdyby nie Jamie. Na samą myśl, że mogłabym poruszyć ten temat, pociły mi się dłonie i robiło się sucho w ustach. Co, jeśli te parę cudownych chwil pewności, których doświadczyłam w szpitalu zaraz po przebudzeniu, było ułudą? Co, jeśli opacznie je zapamiętałam? Wiedziałam tylko na pewno, że z mojej strony nic się nie zmieniło, ale skąd miałam wiedzieć, czy Ian czuje to samo? Ciało, w którym się zakochał, nadal tu było!
Przypuszczałam, że może się czuć nieswojo – tak jak wszyscy. Skoro był to trudny okres dla mnie, duszy przyzwyczajonej do zmian, jak ciężko musieli to znosić ludzie?
Mozolnie wyzbywałam się resztek zazdrości i uciążliwego echa miłości, jaką nadal darzyłam Jareda. Nie potrzebowałam tych uczuć ani ich nie chciałam. Było mi dobrze z Ianem. Mimo to łapałam się czasem na tym, że wpatruję się w Jareda, i wprawiało mnie to w zakłopotanie. Bywało też, że Melanie dotykała ramienia Iana, po czym cofała gwałtownie rękę, jakby przypomniawszy sobie nagle, kim jest. Nawet będącemu w najlepszej sytuacji Jaredowi zdarzało się czasem spojrzeć na mnie takim samym zbłąkanym wzrokiem, jakim ja spoglądałam na niego. A Ian… Jemu oczywiście musiało być najtrudniej. Było to w pełni zrozumiałe.
Spędzaliśmy ze sobą prawie tyle czasu co Kyle i Sunny. Ian bez przerwy dotykał mojej twarzy i włosów, zawsze trzymał mnie za rękę. Ale kto tak nie reagował na moje nowe ciało? Wszyscy okazywali mi czułość i było to czysto platoniczne. Dlaczego Ian więcej mnie nie pocałował tak jak pierwszego dnia?
Może nie potrafił pokochać mnie w moim nowym ciele, mimo że urzekało wszystkich pozostałych.
Leżało mi to kamieniem na sercu tamtego wieczoru, kiedy Ian przeniósł moje ciężkie łóżko do wielkiej, ciemnej sali gier.
*
Padało po raz pierwszy od przeszło sześciu miesięcy. Wywołało to zarówno śmiech, jak i narzekania, trzeba było wykręcać mokre posłania i szukać sobie miejsca. Widziałam uśmiechy na twarzach Sharon i Doktora.
– Tutaj, Wanda! – zawołał Jamie, machając zapraszająco dłonią, gdy już położył swój materac obok Iana. – Zmieścimy się teraz we trójkę.
Jamie jako jedyny traktował mnie dokładnie tak samo jak wcześniej. Brał poprawkę na moją wątłą budowę, lecz ani razu nie wyglądał na zaskoczonego, gdy wchodziłam do pomieszczenia, ani nie wzdrygał się, słysząc z moich ust słowa Wagabundy.
– Chyba nie za bardzo chcesz spać na tym łóżku, co? Na pewno zmieścimy się wszyscy na materacach, jeśli je połączymy. – Nie czekając na zgodę, kopnął jeden materac w stronę drugiego, szeroko się do mnie uśmiechając. – Nie zajmujesz dużo miejsca.
Wziął łóżko od Iana i postawił je na boku pod ścianą. Potem rozłożył się na samym brzegu drugiego materaca i obrócił do nas plecami.
– Aha, Ian – dodał, nie obracając się. – Rozmawiałem z Brandtem i Aaronem i chyba się do nich wprowadzę. Ale jestem padnięty… Dobranoc.
Wpatrywałam się przez dłuższą chwilę w jego znieruchomiałą sylwetkę. Ian również zastygł w bezruchu. Na pewno jednak nie wpadł w panikę tak jak ja. Może szukał sposobu na wymiganie się z tej niezręcznej sytuacji?
– Gasimy światła! – zagrzmiał Jeb po drugiej stronie groty. – Wszystkie gęby na kłódkę, bom śpiący.
Ludzie roześmiali się, ale jak zwykle potraktowali jego słowa poważnie. Jedna po drugiej, wszystkie cztery lampy gasły, aż zrobiło się zupełnie ciemno.
Ian znalazł po ciemku moją dłoń i poczułam ciepło jego rąk. Czy zauważył, jak zimna i wilgotna jest moja skóra?
Uklęknął na materacu, ciągnąc mnie delikatnie za sobą. Poszłam w jego ślady i położyłam się na złączeniu materaców. Nie puszczał mojej dłoni.
– Tak dobrze? – szepnął. Dookoła toczyły się inne szeptane rozmowy, zagłuszane przez szmer siarkowego źródełka.
– Tak, dziękuję.
Jamie przewrócił się na drugi bok i wpadł na mnie.
– Ups, sorry, Wanda – wymamrotał, po czym ziewnął przeciągle. Usunęłam się odruchowo. Nie sądziłam jednak, że Ian jest tak blisko.
Читать дальше