– Jodi? Co się stało z Jodi? – zawołałam przestraszonym, piskliwym głosikiem, wyższym z każdym słowem. Spróbowałam wstać, a wtedy Ian podniósł mnie do pozycji siedzącej – nie wymagało to wielkiego wysiłku – i podparł ramieniem. Dopiero teraz zobaczyłam wszystkie twarze.
Doktora, już o suchych policzkach. Jeba, w którego spojrzeniu widniało zadowolenie, lecz także nieposkromiona ciekawość. Kobiety, której w pierwszej sekundzie nie poznałam, gdyż nigdy wcześniej nie widziałam u niej tak żywego wyrazu twarzy, a zresztą w ogóle niewiele razy ją widziałam – była to Mandy, dawna Uzdrowicielka. Bliżej mnie stał Jamie ze swym promiennym uśmiechem podekscytowania, obok niego Melanie, a za nią Jared, obejmujący ją w pasie. Wiedziałam, że jej ciało – moje ciało! – to jedyne miejsce, przy którym mogą się znajdować jego dłonie. Że już zawsze będzie ją trzymał blisko przy sobie, najbliżej, jak się da. Poczułam z tego powodu rozdzierający ból. Delikatne serce zadrżało mi w wątłej piersi. Nigdy wcześniej nikt go nie złamał, nie rozumiało tego wspomnienia.
Zasmuciło mnie, że wciąż kocham Jareda. Nie uwolniłam się od tego uczucia, od zazdrości wobec ciała, które darzył miłością. Przeniosłam wzrok na Mel, ujrzałam na twarzy, która niegdyś była moja, minę pełną żalu i wiedziałam, że rozumie, co czuję.
Zaczęłam rozglądać się dalej po twarzach zgromadzonych wokół łóżka, podczas gdy Doktor odpowiedział w końcu na moje pytanie.
Trudy, Geoffrey, Heath, Paige, Andy. Nawet Brandt…
– Jodi się nie obudziła. Próbowaliśmy, dopóki się dało.
Czy to znaczyło, że Jodi umarła? Moje niedoświadczone serce pulsowało jak szalone. Nie oszczędzałam go od samego początku. Heidi i Lily. Ta druga uśmiechała się smutno.
– Byliśmy w stanie ją nawadniać, ale nie mieliśmy jak jej karmić. Baliśmy się atrofii mięśni, mózgu…
Choć nigdy nawet jej nie poznałam, nowe serce bolało mnie w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Oczy wciąż przesuwały mi się po tłumie, aż nagłe zamarły.
Jodi stała przytulona do boku Kyle’a. Patrzyła na mnie.
Uśmiechnęła się nieśmiało i wtedy ją rozpoznałam.
– Sunny!
– Jednak zostałam – powiedziała, nie całkiem uradowana, ale też nie smutna. – Tak jak ty. – Zerknęła na twarz Kyle’a – bardziej stoicką, niż zdążyłam się przyzwyczaić – i głos jej posmutniał. – Ale się staram. Szukam jej. Będę jej dalej szukać.
– Kyle kazał nam włożyć Sunny z powrotem, gdy wyglądało na to, że stracimy Jodi – dodał cicho Doktor.
Patrzyłam na tę dwójkę jeszcze przez chwilę, po czym zatoczyłam wzrokiem pełne koło.
Ian przyglądał mi się z mieszaniną radości i napięcia. Twarz miał teraz dłuższą, większą, niż pamiętałam. Oczy jednak wciąż były tak samo błękitne. Były kotwicą, która trzymała mnie na tej planecie.
– Wszystko gra? – zapytał.
– Nie wiem – odparłam po chwili wahania. – Czuję się bardzo… dziwnie. Jak po zmianie gatunku. O wiele dziwniej, niżbym sądziła. Nie wiem.
Kiedy tak patrzyłam mu w oczy, serce znowu mi zatrzepotało, lecz tym razem nie było to wspomnienie miłości z innego życia. Miałam sucho w ustach i czułam ucisk w żołądku. Miejsce na plecach, gdzie dotykał mnie ręką, było jakby żywsze niż reszta ciała.
– Chyba nie czujesz się tu b a r d z o ź l e, prawda? Myślisz, że jakoś to zniesiesz? – zapytał cicho.
Jamie ścisnął mi dłoń. Melanie dołożyła swoją i uśmiechnęła się, gdy Jared uczynił to samo. Trudy poklepała mnie po stopie. Geoffrey, Heath, Heidi, Andy, Paige, Brandt, nawet Lily – wszyscy patrzyli na mnie radośnie. Kyle podszedł bliżej, szczerząc zęby. Uśmiech Sunny był konspiratorski.
Jak dużo Bezbólu zaaplikował mi Doktor? Wszystko wokół zdawało się promienieć.
Ian odgarnął mi z twarzy chmurę złotych włosów i położył dłoń na policzku. Była tak duża, że z łatwością zakrywała mi całą twarz. Kiedy mnie dotknął, po srebrnawej skórze przeszła iskra prądu. Czułam po niej leciutkie swędzenie, które przerzuciło się także na żołądek.
Zarumieniły mi się policzki. Moje serce nigdy wcześniej nie było złamane, ale też nigdy nie doznało takiego uniesienia. Byłam zawstydzona, nie mogłam wydobyć głosu z gardła.
– Chyba mogę – szepnęłam. – Jeżeli tego chcesz.
– Obawiam się, że to nie wystarczy – odparł Ian. – Ty też musisz tego chcieć.
Nie potrafiłam mu patrzeć w oczy dłużej niż parę sekund. Uczucie wstydu, zupełnie dla mnie nowe i kłopotliwe, kazało mi za każdym razem spuszczać wzrok na kolana.
– Chyba będę chciała – przytaknęłam. – Chyba nawet bardzo.
A zatem będę szczęśliwa i smutna, wniebowzięta i zrozpaczona, bezpieczna i zlękniona, kochana i odrzucona, cierpliwa i rozdrażniona, spokojna i dzika, pełna i pusta… Wszystko to będę czuła. Wszystko będzie moje.
Ian podniósł moją twarz, zmuszając mnie, żebym spojrzała mu w oczy, i jeszcze bardziej się zarumieniłam.
– W takim razie zostaniesz.
Pocałował mnie na oczach wszystkich, ale szybko zapomniałam, że mamy widownię. To było łatwe i oczywiste – koniec z rozdarciem, zagubieniem, sprzeciwem – byliśmy tylko ja i Ian. Płynna skała rozlewała się po moim nowym ciele, czyniąc je stroną zawartej umowy.
– Zostanę.
Tak zaczęło się moje dziesiąte życie.
Życie i miłość w ostatnim ludzkim przyczółku na planecie Ziemia trwały dalej, lecz wiele się zmieniło.
Zmieniłam się ja.
Pierwszy raz odrodziłam się w ciele tego samego gatunku. Okazało się to znacznie trudniejsze niż przeprowadzka na inną planetę, gdyż miałam już wiele oczekiwań związanych z byciem człowiekiem. Poza tym odziedziczyłam wiele rzeczy po Płatku w Księżycową Noc, z czego bynajmniej nie wszystkie mnie cieszyły.
Odziedziczyłam przywiązanie do Prządki Snów. Tęskniłam za matką, której nigdy nie znałam, i opłakiwałam jej cierpienie. Kto wie, czy na tej planecie każda radość nie musiała być okupiona taką samą ilością bólu, jak gdyby istniała jakaś tajemna waga, której szale zawsze były równe.
Odziedziczyłam pewne zaskakujące ograniczenia. Byłam przyzwyczajona do silnego, szybkiego i wysokiego ciała, które potrafiło przebiec wiele mil, wytrzymać bez wody i jedzenia, podnosić ciężary i sięgać wysokich półek. Moje nowe ciało było słabe – i to nie tylko fizycznie. Za każdym razem, gdy czułam się niepewnie, a zdarzało mi się to teraz dość często, ogarniała mnie paraliżująca nieśmiałość.
Odziedziczyłam inną rolę we wspólnocie. Noszono teraz wszystko za mnie i ustępowano mi z drogi. Dostawałam najłatwiejsze prace, a i tak przerywano mi w połowie. Co gorsza, potrzebowałam pomocy. Mięśnie miałam wiotkie, nieprzywykłe do pracy. Szybko się męczyłam i, choć próbowałam, nie potrafiłam tego ukryć. Pewnie nie byłabym w stanie przebiec bez postoju nawet mili.
Traktowano mnie jednak ulgowo nie tylko przez wzgląd na moją wątłą fizyczność. Wcześniej owszem, miałam ładną twarz, ale to nie przeszkadzało ludziom spoglądać na nią ze strachem, nieufnością, nawet nienawiścią. Mój nowy wygląd wykluczał podobne uczucia.
Ludzie często dotykali moich policzków albo podnosili mi brodę, żeby lepiej widzieć twarz. Bez przerwy poklepywano mnie po głowie (co było łatwe, ponieważ niższe ode mnie były jedynie dzieci), a po włosach głaskano tak często, że przestałam w ogóle zwracać na to uwagę. Ci, którzy kiedyś mnie nie akceptowali, robili to równie często jak moi przyjaciele. Nawet Lucina prawie nie protestowała, gdy jej dzieci zaczęły za mną biegać jak dwoje szczeniąt. Szczególnie Freedom lubił przy każdej sposobności wdrapywać mi się na kolana i chować twarz w moich włosach. Isaiah był zbyt duży na takie czułości, ale lubił trzymać mnie za rękę – odpowiadała mu rozmiarem – i rozmawiać o Smokach i Pająkach, wyprawach i grze w piłkę. Nie zbliżały się za to nadal do Melanie. Matka zaszczepiła w nich wcześniej tak głęboki strach, że teraz sama nie potrafiła im przemówić do rozsądku.
Читать дальше