To były jego słowa na moim grobie, moje epitafium. Cieszyłam się, że mi to powiedział.
Dziękuję, Wando. Siostro. Nigdy cię nie zapomnę.
Bądź szczęśliwa, Mel. Ciesz się życiem. Doceniaj je.
Będę, obiecała .
Żegnaj , pomyślałyśmy obie naraz.
Doktor przyłożył mi delikatnie szmatkę do twarzy. Wzięłam głęboki wdech, nie zważając na silny, przykry zapach. Kiedy brałam drugi wdech, ujrzałam znowu trzy gwiazdy. Nie wzywały mnie, pozwalały mi odejść, zostawiały samą w mrocznym wszechświecie, który przemierzałam już tyle razy. Odpływałam w ciemności, lecz te coraz bardziej się rozjaśniały. Nie były wcale ciemnościami – odpływałam w błękit. Ciepły, żywy, jasny błękit… Zanurzyłam się w nim bez cienia strachu.
Wspomnienie
Wiedziałam, że wszystko zacznie się od końca. Uprzedzono mnie.
Lecz tym razem koniec zaskoczył mnie bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Bardziej niż wszystkie inne końce, jakie zapamiętałam przez dziewięć żyć. Bardziej niż skok do szybu windy. Nie spodziewałam się żadnych wspomnień, żadnych myśli. Czyj to koniec?
Słońce zachodzi – wszystko różowieje, przywodząc mi na myśl moją przyjaciółkę… jakie nosiłaby tutaj imię? Coś z… falami? Na pewno z falami. Była pięknym Kwiatem. Tutejsze kwiaty są takie sztywne i nudne. Ale pachną przepięknie. Zapachy to najmocniejsza strona tego miejsca.
Słyszę za sobą czyjeś kroki. Czyżby to Prządka Chmur znowu za mną wyszła? Nie potrzebuję kurtki. Jest ciepło – nareszcie! – i chcę czuć wiatr na skórze. Nie obejrzę się. Może pomyśli, że jej nie słyszę, i pójdzie sobie do domu. Bardzo się o mnie troszczy, ale przecież jestem już prawie dorosła. Nie może mnie niańczyć w nieskończoność.
– Przepraszam? – odzywa się ktoś. Nie znam tego głosu. Obracam się i widzę nieznajomą twarz. Jest ładna.
Wróciłam nagłe do siebie. To moja twarz! Ale nie pamiętałam…
– Cześć – mówię.
– Cześć. Mam na imię Melanie. – Uśmiecha się do mnie. – Jestem tu nowa i… chyba się zgubiłam.
Naprawdę? Gdzie próbujesz dojść? Zawiozę cię. Nasz samochód jest tuż za…
– Nie, nie, to niedaleko. Szłam na spacer, ale teraz nie wiem, jak wrócić na Becker Street.
Nowa sąsiadka – jak miło. Uwielbiam poznawać nowych ludzi.
– To bardzo blisko – mówię. – Drugi zakręt w tamtą stronę, ale można pójść na skróty tą alejką. Prosto do celu.
Możesz mi pokazać? Przepraszam, jak masz na imię?
Oczywiście. Chodźmy. Nazywam się Płatek w Księżycową Noc, ale rodzina mówi na mnie po prostu Pet. Skąd jesteś, Melanie?
Śmieje się.
Chodzi ci o San Diego czy Planetę Śpiewu?
O jedno i drugie. – Też się śmieję. Podoba mi się jej uśmiech. – Na tej ulicy żyją dwa Nietoperze. W tym żółtym domu obok sosen.
Będę musiała się z nimi przywitać – mówi cicho, ale już zmienionym głosem, bardziej napiętym. Spogląda w zacienioną alejkę, jakby spodziewała się tam coś zobaczyć.
I coś rzeczywiście tam jest. Dwie osoby, mężczyzna i chłopiec. Ten drugi gładzi sobie długie, czarne włosy, jakby się denerwował. Może jest zmartwiony, bo też się zgubił. Oczy ma ładne, szeroko otwarte i podniecone. Mężczyzna jest bardzo spokojny.
Jamie, Jared. Serce zabiło mi mocniej, ale jakoś dziwnie. Jakby było małe i… leciutkie.
– To moi przyjaciele, Pet – mówi Melanie.
– O! Naprawdę! Cześć! – Wyciągam rękę w stronę mężczyzny – stoi bliżej. Chwyta mnie za dłoń, ma bardzo silny uścisk.
Przyciąga mnie gwałtownie do siebie. Nie rozumiem tego. Nie podoba mi się to.
Serce zaczyna mi szybciej bić, boję się. Nigdy się tak nie bałam. Nic nie rozumiem.
Przykłada mi dłoń do twarzy i zatyka usta. Próbuję złapać oddech i wdycham mgiełkę wydobywającą się z jego ręki. Srebrną chmurę o smaku malin.
– Co… – próbuję zapytać, ale tracę ich z oczu. Nic nie widzę…
Koniec.
– Wanda? Słyszysz mnie, Wando? – rozległ się znajomy głos.
To chyba nie było moje imię…? Moje uszy nie zareagowały, ale coś we mnie – owszem. Przecież nazywałam się Płatek w Księżycową Noc? Pet? Czy właśnie tak? To też nie brzmiało właściwie. Serce zabiło mi mocniej, jakby echem strachu ze wspomnienia. Umysł wypełnił mi obraz kobiety o rudawych włosach z białymi pasemkami i czułych zielonych oczach. Gdzie jest moja matka? I… czy naprawdę jest m o j ą matką?
Dookoła rozbrzmiewał echem jakiś dźwięk, cichy głos.
– Wando. Wróć. Nie pozwolimy ci odejść. Brzmiał znajomo i zarazem obco. Jak… mój?
Gdzie jest Płatek w Księżycową Noc? Nie mogłam jej znaleźć. Widziałam jedynie tysiąc pustych wspomnień. Dom pełen obrazów, lecz bez mieszkańców.
– Użyj Przebudzenia – powiedział inny, nieznajomy głos.
Coś leciutkiego jak mgła musnęło mi twarz. Znałam ten zapach. Była to woń grejpfruta.
Wzięłam głębszy oddech i nagłe umysł mi się rozjaśnił.
Poczułam, że leżę… ale i to uczucie było dziwne. Jak gdyby… było mnie za mało. Czułam się skurczona.
Dłonie miałam cieplejsze niż reszta ciała, a to dlatego, że ktoś mnie za nie trzymał. Ktoś o dużo większych dłoniach, w których moje mieściły się całe.
W powietrzu unosił się dziwny zapach – duszny i nieco stęchły. Pamiętałam go… ale też byłam pewna, że nigdy w życiu go nie czułam.
Widziałam jedynie bladą czerwień zamkniętych powiek. Zapragnęłam je otworzyć i zaczęłam szukać odpowiednich mięśni.
– Wagabundo? Czekamy na ciebie, skarbie. Otwórz oczy.
Ten głos, ten ciepły oddech na moim uchu, wydał mi się jeszcze bardziej znajomy. Na jego dźwięk poczułam w żyłach dziwne łaskotanie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie zaznałam. Palce mi zadrżały, zaparło mi dech w piersi.
Chciałam zobaczyć twarz, do której ten głos należał.
Umysł wypełnił mi jeden kolor – jakby wołanie z przeszłego życia – jasny, roziskrzony błękit. Cały świat był jaskrawym błękitem…
I wreszcie przypomniałam sobie moje imię. Tak, wszystko się zgadzało. Wagabunda. Albo Wanda.
Poczułam lekki dotyk na twarzy – coś ciepłego na ustach, na powiekach. A więc tu są. Teraz, gdy już je odnalazłam, mogłam nimi zamrugać.
– Budzi się! – powiedział ktoś cienkim, podnieconym głosem. Jamie. Jamie. Serce znowu delikatnie mi zatrzepotało. Potrzebowałam chwili, żeby wyostrzyć wzrok. Uderzyło mnie w oczy niebieskie światło, ale jakieś dziwne – zbyt blade, wyprane. Nie takiego się spodziewałam.
Czyjaś ręka dotknęła mojej twarzy.
– Wagabundo?
Spojrzałam w kierunku dźwięku. Musiałam ruszyć głową – kolejne dziwne uczucie. Całkiem nowe i zarazem dobrze znane.
Dopiero teraz natrafiłam wzrokiem na błękit, którego szukałam. Szafir, śnieżna biel i czarna noc.
– Ian? Ian, gdzie jestem? – Przestraszyło mnie brzmienie głosu wydobywającego mi się z gardła. Był bardzo wysoki i szczebiotliwy. Znajomy, ale nie mój. – Kim ja jestem?
– Jesteś sobą – odparł Ian. – I jesteś tam, gdzie twoje miejsce.
Uwolniłam dłoń z uścisku olbrzymiej ręki. Już miałam dotknąć swojej twarzy, gdy ujrzałam wyciągniętą w moją stronę dłoń i zamarłam. Wyciągnięta dłoń również zastygła w bezruchu.
Ruszyłam znowu ręką, żeby się zasłonić, lecz wtedy wisząca nade mną dłoń ponownie się poruszyła. Zaczęłam się trząść, a wtedy i ona zadrżała.
Читать дальше