Moje ciało stało między nami jak całun gęstej mgły – wystarczająco jednak przezroczystej, bym mogła ją przejrzeć i odgadnąć, co się dzieje.
Zmieniałam się ja, nie Mel. Był to proces niemalże metalurgiczny, zachodzący głęboko we mnie, zaczęty dawno i zbliżający się ku końcowi. Ten długi pocałunek zwieńczył dzieło – zanurzył rozżarzone ostrze w zimnej wodzie, nadając mu trwały, niezniszczalny kształt.
Znowu zaczęłam płakać, gdyż uświadomiłam sobie, że podobna zmiana musi zachodzić również w nim – w tym oto mężczyźnie, tak dobrym, że mógłby być duszą, i zarazem tak silnym, jak tylko człowiek być potrafi.
Zbliżył usta do moich oczu, lecz było już za późno. Stało się.
– Nie płacz, Wando. Nie płacz. Zostaniesz ze mną.
– Osiem pełnych żyć – szepnęłam łamiącym się głosem, tuląc usta do jego policzka. – Przez osiem pełnych żyć nie spotkałam nikogo, dla kogo zostałabym na jednej planecie, za kim powędrowałabym gdziekolwiek. Nigdy nie znalazłam sobie partnera. Dlaczego teraz? Dlaczego ty? Należysz do innego gatunku. Jak możesz być moim partnerem?
– Świat jest dziwny – odparł cicho.
– To niesprawiedliwe – obruszyłam się, powtarzając słowa Sunny. To nie było sprawiedliwe. Znaleźć coś takiego, odnaleźć miłość – teraz, w ostatniej chwili – i musieć odejść? Czy to sprawiedliwe, że moja dusza i ciało nic mogły żyć w zgodzie? Czy to sprawiedliwe, że musiałam kochać również Melanie?
Czy to sprawiedliwe, że Ian musiał cierpieć? Jeżeli ktoś zasługiwał na szczęście, t o w ł a ś n i e o n. To nie było sprawiedliwe ani słuszne, ani nawet… n o r m a l n e. Jak mogłam mu to robić?
– Kocham cię – wyszeptałam.
– Nie mów tego tak, jakbyś się żegnała.
Kiedy musiałam.
– Ja, dusza, której na imię Wagabunda, kocham ciebie, człowieka o imieniu Ian. Nic nigdy tego nie zmieni, nieważne, co się ze mną stanie. – Dobierałam słowa starannie, żeby w moim głosie nie było kłamstwa. – Bez znaczenia, czy będę Delfinem albo Niedźwiedziem. I tak zawsze będę cię kochała, zawsze o tobie myślała. Nigdy nie będę miała nikogo innego.
Napiął ramiona, po czym ścisnął mnie nimi mocniej – czułam, że znowu wzbiera w nim złość. Oddychałam z trudem.
– Nigdzie się nie wybierasz, Wagabundo. Zostajesz tutaj.
– Ian…
Lecz tym razem odezwał się obcesowym tonem – gniewnym, ale rzeczowym.
– Tu nie chodzi tylko o mnie. Jesteś częścią wspólnoty i nie zostaniesz z niej wyrzucona bez jakiejkolwiek dyskusji. Jesteś dla nas zbyt ważna – nawet dla tych, którzy za nic w świecie nic przyznają, że tak jest. Potrzebujemy cię.
– Nikt mnie stąd nie wyrzuca, Ian.
– Więc nic próbuj wyrzucić się sama.
Pocałował mnie znowu, tym razem bardziej porywczo. Zacisnął mi dłoń na włosach i odsunął od siebie moją twarz na parę centymetrów.
– Dobrze ci? – zapytał.
– Tak.
– Tak też myślałem – zamruczał.
Potem kolejny raz mnie pocałował. Tak mocno ściskał mi żebra rękoma, tak ciasno przywarł do moich ust, że po chwili wirowało mi w głowie i brakowało tchu. Poluźnił nieco uścisk, po czym przysunął wargi do mojego ucha.
– Idziemy.
– Jak to? Dokąd? – Nie miałam zamiaru nigdzie iść. Lecz jednocześnie serce biło mi szybciej na samą myśl, że mogłabym wyruszyć gdzieś, gdziekolwiek, z Ianem. Moim Ianem. Był mój, bardziej niż Jared mógłby kiedykolwiek być. I bardziej niż to ciało mogłoby kiedykolwiek być jego.
– Nawet nie próbuj robić problemów, Wagabundo. Więcej chyba nie zniosę. – Poderwał się na nogi, a wraz z sobą mnie.
– Dokąd? – naciskałam.
– Idź wschodnim tunelem za pole kukurydzy, do samiutkiego końca.
– Do sali gier?
– Tak. Masz tam czekać, dopóki nie zbiorę reszty.
– Dlaczego? – Jego słowa nie miały żadnego sensu. Chciał zagrać w piłkę? Żeby rozładować emocje?
– Bo to trzeba przedyskutować. Zwołuję naradę. Będziesz musiała uszanować naszą decyzję.
Finisz
Tym razem sędziów było niewielu, inaczej niż gdy ważyły się losy Kyle’a. Ian przyprowadził jedynie Jeba, Doktora i Jareda. Nie trzeba mu było mówić, że Jamie nie może się o niczym dowiedzieć.
Melanie będzie musiała go ode mnie pożegnać. Nie potrafiłam się na to zdobyć sama, nie z Jamiem. Byłam tchórzem, ale nic mnie to nie obchodziło. Wiedziałam, że tego nie zrobię i już.
Tylko jedna niebieska lampa, tylko jeden blady krąg światła na kamiennej podłodze. Siedzieliśmy wszyscy na jego skraju – ja sama, pozostała czwórka naprzeciw mnie. Jeb przyniósł nawet strzelbę – jak gdyby była czymś w rodzaju sędziowskiego młotka i przydawała obradom należytej powagi.
Woń siarki przypomniała mi bolesne dni żałoby – z pewnymi wspomnieniami nie będzie żal mi się rozstawać.
– Jak się czuje? – zapytałam niecierpliwie Doktora, gdy tylko usiedli, zanim jeszcze ktokolwiek zdążył się odezwać. Z mojego punktu widzenia ten sąd był stratą cennego czasu. Chodziły mi teraz po głowie ważniejsze rzeczy.
– Kto? – zapytał zmęczonym głosem.
Patrzyłam mu w twarz przez kilka sekund, po czym otworzyłam szeroko oczy.
– Sunny już nie ma? Tak szybko?
– Kyle stwierdził, że to by było okrutne kazać jej dłużej cierpieć. Była… nieszczęśliwa.
– Szkoda, że nie zdążyłam się pożegnać – wymamrotałam do siebie. – I życzyć jej powodzenia. Co z Jodi?
– Na razie się nie obudziła.
– A jak ciało Uzdrowicielki?
– Trudy ją zabrała. Poszły chyba coś zjeść. Szukają dla niej jakiegoś tymczasowego imienia, żebyśmy nie musieli na nią mówić „ciało“. – Uśmiechnął się krzywo.
– Dojdzie do siebie, jestem pewna – powiedziałam. Bardzo chciałam w to wierzyć. – I Jodi też. Wszystko się na pewno ułoży.
Nikt nie zaprzeczył. Wiedzieli, że kłamię sama dla siebie.
Doktor westchnął.
– Nie chcę zostawiać Jodi zbyt długo. Może mnie potrzebować.
– Racja – przytaknęłam. – Miejmy to za sobą. – Im szybciej, tym lepiej. Ta dyskusja i tak nie miała żadnego znaczenia. Doktor przystał na moje warunki. A mimo to jakaś niemądra część mnie łudziła się… łudziła się, że istnieje idealne rozwiązanie, które pogodzi wszystkie racje i pozwoli mi zostać z Ianem, Mel i Jaredem, nie narażając jednocześnie nikogo na cierpienie. Lepiej od razu pozbyć się złudnych nadziei.
– Dobra – odezwał się Jeb. – Wando, jak ty to widzisz?
– Oddaję wam Melanie. – Krótko, stanowczo, bez zbędnych słów, do których ktoś mógłby się przyczepić.
– Ian?
– Wanda jest nam potrzebna.
Krótko, stanowczo – poszedł w moje ślady.
Jeb kiwnął głową.
– Twardy orzech. Wando, dlaczego uważasz, że powinienem się z tobą zgodzić?
– Gdybyś to był ty, chciałbyś odzyskać ciało. Nie możesz tego odmówić Melanie.
– Ian?
– Musimy brać pod uwagę nasze wspólne dobro. Wanda zapewniła nam zdrowie i bezpieczeństwo, o jakich wcześniej mogliśmy tylko pomarzyć. Jest kluczem do przetrwania naszej wspólnoty – i całej ludzkości. Nie może tu rozstrzygać los jednej osoby.
Ma rację.
Nikł cię nie pytał o zdanie.
– Wando, a co na to Mel? – odezwał się Jared.
Ha.
Popatrzyłam Jaredowi w oczy i stało się coś przedziwnego. Wszystko, co kilkanaście minut wcześniej wydarzyło się między mną a Ianem, zostało w jednej chwili zepchnięte na bok, w najmniejszy zakamarek mojego ciała, ciasny kąt wypełniony moją fizyczną obecnością. Cała reszta mnie lgnęła do Jareda – rozpaczliwie, szaleńczo zgłodniała, zupełnie jak wtedy, gdy ujrzałam go w jaskiniach po raz pierwszy. To ciało w zasadzie nie należało ani do mnie, ani do Mel, lecz właśnie do niego.
Читать дальше