Jeszcze jaśniej od nich lśniło coś innego – połyskujące kawałki srebrnej materii, rozciągnięte i powykręcane… rozrzucone po stole, poszarpane, nagie srebrne wstążki… plamy srebrnej mazi na stole, kocach, ścianach…
Ciszą wstrząsnął krzyk. Mój krzyk. Wstrząsnął całą grotą. Zaczęła wirować wokół mnie. Nie mogłam znaleźć wyjścia. Usłane srebrnymi plamami ściany pojawiały się przede mną, w którąkolwiek stronę się obróciłam.
Ktoś zawołał mnie po imieniu, lecz nie wiedziałam, czyj to głos. Ogłuszał mnie mój własny krzyk. Bolała mnie od niego głowa. Zderzyłam się ze spływającą srebrem ścianą i upadłam na ziemię. Przycisnęły mnie do niej czyjeś ciężkie ręce.
– Doktorze, pomocy!
– Co z nią?
– Ma atak?
– Co zobaczyła?
– Nic – nic. Ciała są zakryte!
To było kłamstwo. Ciała leżały na wierzchu, porozrzucane po stole. Okaleczone, rozczłonkowane, zmasakrowane ciała, porwane na szkaradne strzępy…
Widziałam wyraźnie szczątki wici wyrastających z obciętej przedniej części dziecka. Dziecka! Niemowlęcia! Pokrojonego na kawałki i rzuconego na stół umazany jego własną krwią…
Żołądek falował mi tak jak ściany szpitala. Poczułam, jak kwas podchodzi mi do gardła.
– Wanda? Słyszysz mnie?
– Jest przytomna?
– Chyba będzie wymiotować.
Ktokolwiek to powiedział, nie pomylił się. Poczułam czyjeś twarde ręce na głowie, a chwilę później gwałtowny skurcz brzucha, wstrząsający całym ciałem.
– Co robimy. Doktorze?
– Trzymaj ją – uważaj, żeby nie zrobiła sobie krzywdy.
Wiłam się i kaszlałam, próbując uciec. Gardło mi się odetkało.
– Puszczajcie! – wykrztusiłam w końcu. Moje słowa były zniekształcone. – Zostawcie mnie! Zostawcie! Wy potwory! Bestie!
Znów wydałam nieartykułowany krzyk, wyrywając się z czyjegoś uchwytu.
– Uspokój się, Wando! Cii! Już dobrze! – Był to głos Jareda. Tym razem jednak wyjątkowo nie miało to żadnego znaczenia.
– Potwór! – wrzasnęłam.
– Wpadła w histerię – odezwał się Doktor. – Trzymaj ją mocno.
Poczułam ostry, piekący cios wszerz policzka.
Gdzieś daleko w górze ktoś zadyszał z niedowierzaniem.
– Co ty w y p r a w i a s z? – zaryczał Ian.
– Ma jakiś atak. Doktor próbuje ją ocucić.
Dzwoniło mi w uszach. Nie od ciosu, lecz od zapachu – zapachu srebrzystej krwi ściekającej po ścianach – zapachu krwi dusz. Pomieszczenie wyginało się wokół mnie, jak gdyby żyło. Światło zawijało się w dziwne wzory, układało w kształty potworów z mojej przeszłości. Olbrzymi Sęp rozkładał nade mną skrzydła… Szponowiec sięgał ciężkimi łapami po moją twarz… Doktor uśmiechnął się i wyciągnął ku mnie dłoń; z palców skapywały mu srebrne krople…
Cała grota jeszcze raz wolno zawirowała, po czym wszystko zrobiło się czarne.
*
Nie trwało to zbyt długo. Minęło chyba ledwie kilka sekund i odzyskałam świadomość. Byłam zbyt rozbudzona. Żałowałam, że ocknęłam się tak szybko.
Byłam w ruchu, kołysałam się, a dookoła panowały ciemności. Na szczęście nie czułam już okropnego zapachu krwi. Wilgotne jaskiniowe powietrze zdawało się teraz mieć woń perfum.
Kołysałam się w czyichś ramionach i było to uczucie, które dobrze znałam. Pierwszego tygodnia po tym, jak Kyle mnie poturbował, Ian dużo mnie nosił.
– …sądziłem, że się domyśli. Widać się pomyliłem – mówił pod nosem Jared.
– Myślisz, że o to chodzi? – Głos Iana rozbrzmiał w tunelu potężnym echem. – Że przestraszyła się, bo Doktor próbował wyjmować inne dusze? Że bała się o siebie?
Jared milczał przez parę chwil.
– A ty tak nie myślisz?
Ian wydał krótki, gardłowy dźwięk.
– Nie. Nie. Przy całym moim obrzydzeniu tym, że przywiozłeś Doktorowi kolejne… ofiary, i to t e r a z – przy całym moim obrzydzeniu uważam, że nie to ją przeraziło. Jak możesz tego nie rozumieć? Naprawdę nie potrafisz sobie wyobrazić, co musiała poczuć, kiedy tam weszła?
– Przykryliśmy ciała, zanim…
– Może i przykryliście, ale n i e t e, co trzeba, Jared. To znaczy, jestem pewien, że ludzkie zwłoki też by ją przeraziły – jest przecież taka delikatna, nie przywykła do przemocy i śmierci. Ale pomyśl, co musiało dla niej znaczyć to wszystko, co zobaczyła na stole.
Jared potrzebował kolejnej chwili, żeby zrozumieć.
– No tak.
– No tak. Gdyby któryś z nas zobaczył wiwisekcję człowieka, a na niej oderwane kawałki ciała i plamy krwi wszędzie dookoła, i tak nie przeżyłby tego tak bardzo jak ona przed chwilą. My już to widzieliśmy, i to nawet przed inwazją, przynajmniej na horrorach. Jestem pewien, że ona nigdy wcześniej czegoś takiego nie oglądała, w żadnym ze swoich wcieleń.
Znowu robiło mi się niedobrze. Słowa Iana przypomniały mi tamten widok. Tamten zapach.
– Puść mnie – szepnęłam. – Postaw mnie na ziemię.
– Nie chciałem cię obudzić. Przepraszam. – To ostatnie wypowiedział gorączkowo, jakby przepraszał mnie za coś więcej niż tylko zbudzenie.
– Puść mnie.
– Źle się czujesz. Zaniosę cię do twojego pokoju.
– Nie. Puść mnie teraz.
– Wando…
– Teraz! – krzyknęłam. Odepchnęłam się od jego piersi, jednocześnie uwalniając nogi. Nie spodziewał się takiej zaciekłości. Upuścił mnie i wylądowałam na kuckach.
Natychmiast wstałam i rzuciłam się do biegu.
– Wanda!
– Zostaw ją.
– Ty mnie zostaw. Wanda, wracaj!
Zza pleców dobiegły mnie odgłosy szamotaniny, ale nie zwolniłam. Oczywiście, że się bili. W końcu to ludzie. Lubowali się w przemocy.
Nie zatrzymałam się, gdy wybiegłam na światło dnia. Pędziłam przez jaskinię z ogrodem, nie oglądając się na żadnego z tych potworów. Czułam na sobie ich spojrzenia, ale nic mnie nie obchodziły.
Nie obchodziło mnie też, dokąd biegnę. Po prostu chciałam być sama. Ominęłam tunele, przy których stali ludzie, i wbiegłam do pierwszego, pustego.
Był to tunel wschodni. Już raz nim dzisiaj biegłam. Wtedy uradowana, teraz zatrwożona. Trudno mi było nawet przypomnieć sobie, jak się czułam tego popołudnia, dowiedziawszy się, że Jared i Jamie wrócili z wyprawy. Wszystko wydawało mi się teraz mroczne i ponure, włącznie z ich powrotem. Miałam wrażenie, że zło jest wszędzie dookoła, nawet w skałach.
Wybrałam jednak dobrą drogę. Korytarz był pusty, nikt nie miał powodu, by tu przychodzić.
Dobiegłam do samego końca, aż do czarnej jak noc, opustoszałej sali gier. Czy to możliwe, że dopiero co grałam z nimi w piłkę? Wierząc ich uśmiechom, nie dostrzegając kryjących się pod nimi bestii…
Parłam do przodu, dopóki nie wdepnęłam po kostki w mętne wody mrocznego źródełka. Cofnęłam się, po omacku szukając dłońmi ściany. Natrafiwszy palcami na ostrą krawędź skalnego występu, obeszłam go i usiadłam skulona w zagłębieniu.
To nie t ak, jak myślałyśmy. Doktor nie zrobił nikomu umyślnie krzywdy. Próbował tylko uratować…
WYNOŚ SIĘ Z MOJEJ GŁOWY! – wrzasnęłam.
Odepchnęłam ją od siebie – założyłam jej knebel, by nie musieć słuchać tych marnych usprawiedliwień – i nagle uzmysłowiłam sobie, jak bardzo osłabła przez te wszystkie miesiące przyjaźni. Zrozumiałam, że na wiele jej pozwalałam. Ba, zachęcałam ją.
Uciszyłam ją z zaskakującą łatwością. Tak właśnie powinno być od samego początku.
Zostałam teraz sama. Tylko ja i mój ból, i zgroza, która zostanie ze mną na zawsze. Wiedziałam, że nigdy nie pozbędę się tego obrazu z pamięci. Nigdy się od niego nie uwolnię. Stał się częścią mnie.
Читать дальше