– To nie jest śmieszne – odezwałam się stanowczym tonem. Nieprzytomna ze zmartwienia Melanie wyobraziła sobie, że wymierzam mu policzek. Zignorowałam ją.
– Każdemu mogło się zdarzyć – powiedział Ian, trącając chłopca pięścią w ramię.
– No – bąknął Jamie.
– Gdzie są wszyscy?
Spoglądałam na Trudy kątem oka.
– Yyy, znoszą jeszcze jakieś rzeczy. – Tym razem znacząco spojrzała w stronę południowego tunelu. Twarz Iana na moment stężała, przemknął przez nią wyraz gniewu. Trudy obróciła twarz z powrotem ku mnie i zobaczyła, że na nią patrzę.
Zmień temat , szepnęła Melanie.
Spojrzałam pospiesznie na Jamiego.
– Jesteś głodny?
– Tak.
– Czy ty w ogóle bywasz najedzony? – zażartował Ian.
Znowu sprawiał wrażenie odprężonego. Udawał lepiej niż Trudy.
Kiedy dotarliśmy do pokoju, Jamie osunął się z błogą miną na materac.
– Na pewno wszystko w porządku? – zapytałam, klękając obok.
– Nic mi nie jest, naprawdę. Doktor mówi, że za parę dni wyzdrowieję.
Przytaknęłam, choć bez przekonania.
– Idę się umyć – powiedziała pod nosem Trudy, wychodząc.
Ian oparł się o ścianę. Najwidoczniej nigdzie się nie wybierał.
Kiedy kłamiesz, opuszczaj twarz , zasugerowała Melanie.
– Ian? – Utkwiłam wzrok w zakrwawionej nogawce Jamiego. – Mógłbyś nam przynieść coś do jedzenia? Ja też jestem głodna.
– Właśnie. Przynieś nam coś dobrego.
Czułam na sobie wzrok Iana, ale nie podnosiłam głowy.
– Okej – odparł. – Zaraz wracam. Dosłownie za chwilę.
Nie podnosiłam wzroku, udając, że przyglądam się ranie, dopóki jego kroki nie zaczęły cichnąć.
– Nie jesteś na mnie zła? – zapytał Jamie.
– Oczywiście, że nie.
– Wiem, że nie chciałaś, żebym z nimi jechał.
– Teraz już jesteś bezpieczny i tylko to się liczy. – Poklepałam go po ramieniu, zamyślona. – Zaraz wrócę. Zapomniałam o czymś powiedzieć Ianowi.
– Jak to? – zapytał, zdziwiony tonem mojego głosu.
– Poradzisz sobie sam?
– No jasne – odparł obruszony, zapominając na chwilę o swoim pytaniu.
Wymknęłam się z pokoju, zanim zdążył zadać kolejne.
Korytarz był pusty, Ian zniknął. Musiałam się spieszyć. Wiedziałam, że coś podejrzewa. Zauważył, że spostrzegłam w zachowaniu Trudy sztuczność i nieporadność. Mogłam być pewna, że niedługo wróci.
Przez jaskinię z ogrodem szłam prędko, ale nie biegłam. Zdecydowanym krokiem, jakbym miała coś do załatwienia. Było tam tylko parę osób: Reid, zmierzający w stronę tunelu prowadzącego do łaźni; Ruth Ann i Heidi, rozmawiające przy wejściu do wschodniego korytarza; Lily i Wes, stojący plecami do mnie i trzymający się za ręce. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Patrzyłam przed siebie, jakby moim celem wcale nie był południowy tunel, i skręciłam w niego dopiero w ostatniej chwili.
Gdy tylko zanurzyłam się w znajomych ciemnościach korytarza, przyspieszyłam, przechodząc w bieg.
Coś mi mówiło, że to powtórka z ostatniego razu, gdy Jared i reszta wrócili z wyprawy i wszyscy byli przygnębieni. Doktor się upił i nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Znowu coś się działo, a ja nie wiedziałam co i miałam się nie dowiedzieć. Nie chciałam wiedzieć, jak stwierdził któregoś razu Ian. Poczułam ciarki na karku. Może naprawdę wolałam nie wiedzieć?
Chcesz wiedzieć. Obie tego chcemy.
Boję się.
Ja też.
Biegłam dalej najciszej, jak umiałam.
Zgroza
Zwolniłam, słysząc czyjeś głosy. Byłam zbyt daleko, by mogły dochodzić ze szpitala. Ktoś stamtąd wracał. Przywarłam do skalnej ściany i zaczęłam się posuwać do przodu najciszej, jak potrafiłam. Byłam zdyszana biegiem. Zakryłam usta, by nikt mnie nie usłyszał.
– …po co to robimy – narzekał ktoś.
Nie byłam pewna, czyj to głos. Kogoś, kogo nie znałam zbyt dobrze. Może Violetty? Dźwięczała w tych słowach ta sama posępna nuta co poprzednim razem. Teraz już wiedziałam, że niczego sobie nie ubzdurałam.
– Doktor nie chciał. To Jared tym razem naciskał.
Poznałam głos Geoffreya, choć mówił innym tonem niż zazwyczaj, jakby tłumił w sobie obrzydzenie. Oczywiście Geoffrey również pojechał na wyprawę. Byli z Trudy nierozłączni.
– Myślałem, że akurat on był temu zawsze przeciwny.
Domyśliłam się, że to Travis.
– Teraz ma większą… motywację – odparł Geoffrey. Mówił cicho, ale wyczułam w jego głosie złość.
Minęli mnie o centymetry. Zamarłam, wstrzymując oddech.
– Dla mnie to jest chore – mruknęła Violetta. – Odrażające. Nic z tego nigdy nie wyjdzie.
Szli powoli, ciężko stawiając kroki, jakby dźwigali jakieś brzemię.
Nikt jej nie odpowiedział. W ogóle już nie rozmawiali. Trwałam w bezruchu, dopóki się nie oddalili, ale nie czekałam, aż kroki całkiem ucichną. Ian mógł już ruszyć za mną w pogoń.
Skradałam się najszybciej, jak mogłam, a kiedy uznałam, że są już wystarczająco daleko, puściłam się znowu biegiem.
W oddali ukazały mi się pierwsze promienie dziennego światła. Zaczęłam biec ciszej, ale większymi susami, prawie nie zwalniając. Wiedziałam, że gdy pokonam długi zakręt, ujrzę wejście do królestwa Doktora. W miarę jak biegłam po łuku, robiło się coraz jaśniej.
Poruszałam się teraz ostrożniej, uważnie stawiając każdy krok. Było bardzo cicho. Przez chwilę myślałam, że może się pomyliłam i wcale tam nikogo nie ma. Kiedy jednak zobaczyłam w końcu nieforemne wejście, rzucające na przeciwległą ścianę bryłę białego światła, dobiegło mnie ciche łkanie.
Podeszłam na palcach do samej krawędzi przejścia i przystanęłam, nasłuchując.
Łkanie nie ustawało. Towarzyszył mu miękki, rytmiczny odgłos klepania.
– No już, spokojnie. – Był to głos Jeba, napięty ze wzruszenia. – Już dobrze. Głowa do góry.
Słyszałam odgłos ściszonych kroków więcej niż jednej osoby. Szelest materiału. Dźwięk zamiatania. Tak jakby ktoś sprzątał.
W powietrzu unosił się dziwny, niepasujący tu zapach. Niecałkiem metaliczny, ale też nie przypominający nic innego. Nie wydawał się znajomy – byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie czułam – a jednak miałam dziwne wrażenie, że p o w i n n a m go znać.
Bałam się zajrzeć do środka.
Co nam zrobią w najgorszym razie? – zauważyła Mel. Wygonią nas?
Masz rację.
Jak wiele się zmieniło, skoro właśnie to było najgorszą rzeczą, jaka mogła mnie tu spotkać.
Wzięłam głęboki oddech – znów poczułam ten dziwny, n i e w ł a ś c i w y zapach – i wsunęłam się do szpitalnej groty.
Nikt mnie nie zauważył.
Doktor klęczał na podłodze z twarzą w dłoniach. Drżały mu ramiona. Jeb pochylał się nad nim, poklepując go po plecach.
Jared i Kyle kładli prymitywne nosze obok jednego z łóżek na środku pomieszczenia. Jared miał surowy wyraz twarzy – jakby wróciła na nią ta sama maska, którą nosił wcześniej.
Tym razem łóżka nie były puste. Na całej długości obu, pod ciemnozielonymi kocami, coś leżało. Coś długiego, o nieregularnym kształcie, znajomo wyglądających krzywiznach i zgięciach…
U wezgłowia łóżka, w najmocniej oświetlonym miejscu pomieszczenia, stał prowizoryczny stół zabiegowy. Srebrzył się cały błyszczącymi skalpelami oraz innymi przestarzałymi narzędziami lekarskimi, których nie potrafiłam nazwać.
Читать дальше