Kolce zaplątywały mi się we włosy, próbując mnie odciągnąć. Krzyknęłam, szarpiąc głową. Rhys złapał mnie za włosy i razem wyciągaliśmy je z kolców.
Mróz otworzył drzwi. Błysk jaśniejszych świateł i twarze patrzące na nas, niektóre podobne do twarzy ludzi, inne nie.
– Dajcie mi miecz! Miecz! – krzyknął Mróz.
Jakiś strażnik ruszył do przodu. I wtedy usłyszałam głos Cela.
– Nie! Nie dawaj mu miecza.
– Sithney, daj nam swój miecz! – krzyknął Doyle.
Strażnik przy drzwiach zaczął wyjmować miecz z pochwy. Mróz wyciągnął po niego rękę. Roślina zaczęła wślizgiwać się przez drzwi do sąsiedniej komnaty. W tym momencie Mróz mógł jeszcze tam wejść, ocalić siebie. Nie zrobił tego jednak, odwrócił się do nas. Drzwi zniknęły za tnącą falą kolców.
Rhys i Doyle pociągnęli mnie na podłogę. Doyle pchnął Rhysa na mnie. Nagle znalazłam się pod stosem ciał. Włosy Rhysa spadały obok mojej twarzy niczym jedwab. Spojrzałam do góry i zobaczyłam czyjąś rękę w czarnym płaszczu. Byłam przyciśnięta do ziemi tak mocno, że nie tylko nie mogłam się poruszać, ale z trudnością oddychałam.
Gdyby to był ktoś inny niż Doyle i Mróz, czekałabym na okrzyki bólu. Zamiast tego spodziewałam się, że nacisk ciał będzie coraz lżejszy, w miarę jak mężczyźni będą po kolei odciągani przez kolce. Ale nie był coraz lżejszy.
Leżałam płasko na brzuchu na zimnej kamiennej podłodze i patrzyłam do góry. Widziałam nagie ramię, które nie było czysto białe, więc był to Galen.
Krew pulsowała mi w uszach, dopóki nie zaczęłam słyszeć bicia swojego serca. Mijały jednak minuty i nic się nie działo. Mój puls uspokoił się. Przycisnęłam dłonie do kamiennej podłogi. Szary kamień był prawie tak gładki jak marmur, wydeptany przez stulecia. Słyszałam oddech Rhysa przy swoim uchu. Szelest ubrania, kiedy ktoś nad nami się poruszył. Ale nad wszystkim był dźwięk kolców, niski, nieprzerwany pomruk przypominający szum morza.
– Mogę cię pocałować, zanim zginę? – wyszeptał Rhys.
– Chyba jeszcze nie umieramy – odparłam.
– Łatwo ci mówić. Jesteś na samym dole – zauważył Galen.
– Co się dzieje tam na górze? Nic nie widzę – powiedziałam.
– To się ciesz – rozległ się głos Mroza.
– Co się dzieje? – spytałam raz jeszcze, głośniej.
– Nic – zagrzmiał głęboki głos Doyle’a. – To dziwne.
– Czyżbyś był rozczarowany? – spytał Galen.
– Raczej zaciekawiony – odparł Doyle.
Nagle peleryna Doyle’a zniknęła mi z oczu, a nacisk ciał zelżał.
– Doyle! – krzyknęłam.
– Nie obawiaj się, księżniczko. Nic mi nie jest – powiedział.
Nacisk znów zelżał, ale tylko trochę. Kilka sekund minęło, zanim zrozumiałam, że to Mróz się podniósł. – Interesujące – stwierdził.
Ramię Galena zniknęło mi z oczu.
– Co się dzieje? – zapytał.
Nie słyszałam, żeby ktoś chodził, ale widziałam Galena klęczącego po jednej stronie. Odgarnęłam włosy Rhysa z mojej twarzy jak dwie zasłonki. Mróz klęczał przy Galenie. Tylko Doyle stał samotnie po drugiej stronie. Widziałam jego czarną pelerynę.
Rhys podniósł się na ramionach, jakby ćwiczył pompki. – Dziwne.
Tego było za wiele. Musiałam to zobaczyć.
– Złaź ze mnie, Rhys. Chcę to zobaczyć.
Pochylił głowę nad moją odwróconą twarzą, wciąż opierając się na ramionach, ale przygniatając mnie dolną częścią ciała. W innych okolicznościach powiedziałabym, że robi to naumyślnie. Ale materiał mojej sukienki był na tyle cienki, a jego ubranie na tyle lekkie, że wiedziałam, że wcale tak nie jest. Patrzenie w jego trójkolorowe oczy z odległości kilku cali okazało się bardzo intymną czynnością.
– Tylko ja cię teraz osłaniam – powiedział. – Ruszę się jedynie na wyraźny rozkaz Doyle’a.
Widok jego małych okrągłych usteczek sprawił, że rozbolała mnie głowa. Zamknęłam oczy. – Nie mów do mnie odwrócony do góry nogami – powiedziałam.
– Spoko – odparł Rhys. – Spójrz po prostu w górę. – Stanął nade mną na czworaka, jak klacz chroniąca źrebię.
Pozostałam płasko na ziemi, ale wyciągnęłam szyję do góry. Widziałam tylko krzaki róż. Wisiały nad nami jak cienkie, poszarpane, brązowe sznury, kołysząc się do przodu i do tyłu jakby poruszane wiatrem, ale wiatru nie było, a te poszarpania to były kolce.
– Oprócz tego, że róże znów ożyły, co niby mam widzieć?
– Tylko małe kolce wyciągają się do ciebie, Merry – odparł Doyle.
– I co z tego? – spytałam.
Jego czarna peleryna przybliżyła się, kiedy stanął nad nami.
– To znaczy, że chyba nie chcą cię skrzywdzić.
– A czego mogą chcieć? – spytałam. Powinnam czuć się głupio, rozmawiając tak z Doyle’em, gdy Rhys stał nade mną na czworaka. Ale nie czułam się głupio. Chciałam, żeby ktoś był pomiędzy mną a szelestem kolców.
– Wydaje mi się, że mogą chcieć napić się królewskiej krwi – powiedział Doyle.
– Jak to napić się? – zapytał Galen, zanim ja zdołałam. Siedział na ziemi, tak że widziałam górną część jego ciała. Krew zaschła w plamy i małe strużki na jego torsie, ale ukąszenia prawie zniknęły. Przód jego spodni był przesiąknięty krwią, Galen jednak ruszał się sprawniej, nie był już tak obolały. Wszystko zdrowiało.
Ja nie ozdrowiałabym, gdyby kolce wbiły się w moje ciało. Umarłabym.
– Róże kiedyś piły krew królowej za każdym razem, kiedy tędy przechodziła – powiedział Doyle.
– To było wieki temu – zauważył Mróz – zanim jeszcze ośmieliliśmy się marzyć o podróżach do zachodnich krain.
Uniosłam się na łokciach.
– Przechodziłam pod tymi różami tysiące razy i nigdy na mnie nie reagowały, nawet kiedy jeszcze miały kwiaty.
– Zyskałaś moc, Meredith. Ziemia cię rozpoznała, kiedy cię dzisiaj powitała – powiedział Doyle.
– Jak to: ziemia ją powitała? – spytał Mróz.
Doyle mu wyjaśnił.
Rhys schylił się, żeby popatrzeć mi w twarz – znowu do góry nogami.
– Super – powiedział.
Uśmiechnęłam się, ale odsunęłam jego głowę.
– Ziemia rozpoznaje mnie jako moc.
– Nie tylko ziemia – zauważył Doyle. Siedział po drugiej stronie Galena, rozwijając swoją pelerynę.
Teraz widziałam jego twarz. Wyglądał na pogrążonego w myślach, jakby zastanawiał się nad jakimś ważkim problemem filozoficznym.
– Świetnie – powiedział Rhys – ale może porozmawiamy o tym później, co? Najpierw musimy wydostać stąd Merry, zanim róże spróbują ją pożreć.
Doyle popatrzył na mnie, jego czarna twarz zdawała się nieporuszona.
– Bez mieczy mamy niewielką szansę na to, żeby dotrzeć do drzwi z żywą Merry. My przeżyjemy najgorsze ataki róż, ona – nie. Skoro to jej bezpieczeństwo jest tutaj najważniejsze, musimy się zastanowić, czy można się stąd wydostać bez używania przemocy. Jeśli użyjemy przemocy, róże odpłacą tym samym. – Machnął ręką do góry, pokazując na kłącza. – Na razie są dosyć spokojne. Wykorzystajmy to, żeby pomyśleć.
– Ziemia nigdy nie witała Cela, róże też po niego nie sięgały – powiedział Mróz. Przyczołgał się, żeby usiąść obok Doyle’a. Wydawało się, że nie ufa różom tak jak on. Tutaj się z nim zgadzałam. Nigdy nie widziałam, żeby róże się ruszały. Słyszałam o tym, ale nigdy nie sądziłam, że sama to zobaczę. Często marzyłam o tym, żeby zobaczyć komnatę wypełnioną słodkim zapachem róż. Stare przysłowie mówi: uważaj, o czym marzysz, żeby przypadkiem twoje marzenia się nie spełniły. Tyle że nie było tu kwiatów, a jedynie kolce. Nie tego dokładnie sobie życzyłam.
Читать дальше