– To, że wkłada się na czyjąś głowę koronę, nie oznacza jeszcze, że jest on zdolny do rządzenia – powiedział Doyle. – W dawnych czasach to magia i ziemia wybierały władcę. Jeśli magia go odrzucała, jeśli ziemia go nie akceptowała, wybierano nowego następcę.
Uświadomiłam sobie nagle, że wszyscy na mnie patrzą. Spojrzałam na nich. Mieli prawie taki sam wyraz twarzy i bałam się, że wiem, o czym myślą. Byłam coraz wyraźniejszym celem.
– Nie jestem jeszcze następcą.
– Królowa cię dzisiaj nim ogłosi – powiedział Doyle.
Spojrzałam na jego czarną twarz, próbując wyczytać coś z oczu.
– Czego ode mnie chcesz?
– Po pierwsze, zobaczmy, co się stanie, kiedy Rhys odsłoni kolcom drogę do ciebie. Jeśli zareagują gwałtownie, nie posuniemy się dalej. W końcu ktoś nas kiedyś uratuje.
– Czy chcesz, żebym teraz się ruszył? – spytał Rhys.
Doyle skinął głową. – Proszę.
Przytrzymałam Rhysa.
– A jeśli róże rzucą się na mnie, żeby mnie rozszarpać na strzępy?
– Wtedy zasłonimy cię swoimi ciałami i pozwolimy, żeby nas rozszarpały najpierw. – Głos Doyle’a był uprzejmy, wyzuty z emocji. Mówił tonem, którego używał na dworze, kiedy nie chciał zdradzić swoich myśli. Tonem wyćwiczonym przez wieki rozmawiania z władcami, którzy nie zawsze byli poczytalni.
– Wątpliwe pocieszenie – stwierdziłam.
Rhys znów spojrzał na moją twarz odwrócony do góry nogami.
– Myślisz, że jak się czuję? Poświęcę swoje pięknie zbudowane, muskularne ciało właśnie teraz, kiedy myślałem, że ktoś inny też mógłby je docenić.
Uśmiechnęliśmy się do siebie.
– Obiecuję, że jeśli puścisz moje ramiona, rzucę się na ciebie, gdy tylko znajdziesz się w niebezpieczeństwie. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Zresztą rzucę się na ciebie także wtedy, gdy nie będziesz się znajdować w niebezpieczeństwie.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Jeśli kolce miały mnie rozszarpać, co za różnica, jaką będę miała w chwili śmierci minę. Puściłam jego ramiona.
– Złaź ze mnie, Rhys.
Pocałował mnie delikatnie w czoło i wstał.
Przewróciłam się na bok, patrząc w górę. Wszyscy mężczyźni stali nade mną, ale tylko Rhys patrzył na mnie. Pozostali spoglądali na kolce.
Kolce delikatnie zakołysały się nad nami, jakby tańczyły w rytm jakiejś muzyki, której my nie mogliśmy usłyszeć.
– Chyba nic nie robią – powiedziałam.
– Spróbuj wstać. – Doyle wyciągnął do mnie rękę.
Popatrzyłam na jego czarną dłoń z białymi jak mleko paznokciami. Spojrzałam na Rhysa.
– Rzucisz się na mnie, gdy znajdę się w niebezpieczeństwie? – upewniłam się.
– Będę szybki jak królik – zapewnił.
Zobaczyłam, że Galen patrzy na Rhysa. Nie było to przyjazne spojrzenie.
– Słyszałem – powiedział Galen – że jesteś szybki.
– Jeśli chcesz być na spodzie następnym razem, proszę bardzo – odrzekł Rhys. – Ja raczej wolę być na górze. – Jego słowa były kąśliwe, nie wyglądał na zadowolonego.
– Dzieciaki – rzekł Doyle z nutką dezaprobaty w głosie. Westchnęłam. – Jeszcze nie zostałam formalnie ogłoszona następczynią, a kłótnie już się zaczęły. A Rhys i Galen to ci dwaj rozsądniejsi z was.
Doyle ukłonił się nieznacznie i wyciągnął do mnie rękę.
– Uporajmy się najpierw z jednym problemem, księżniczko. Jeśli będziemy to robić inaczej, pogubimy się.
Spojrzałam w jego ciemne oczy i wsunęłam rękę w jego dłonie. Ich uścisk był mocny i niewiarygodnie silny. Podniósł mnie na nogi szybciej, niż sama mogłam wstać. Trochę się zachwiałam i musiałam złapać go za rękę, żeby się nie przewrócić. Drugą ręką złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Spojrzałam na niego. Z jego twarzy nie można było jednak wywnioskować, czy zrobił to z rozmysłem.
Kolce zasyczały wściekle nad naszymi głowami. Popatrzyłam w górę z dłońmi na ramionach Doyle’a – byłam przerażona.
– Może powinnaś dać nam noże, zanim zrobimy następny ruch? – spytał.
Spojrzałam na niego.
– A jaki będzie ten następny ruch?
– Róże chcą się napić twojej krwi. Będą usiłowały dotknąć twojego nadgarstka, bo to zwykle z niego piły – powiedział.
Nie podobało mi się to.
– Nie przypominam sobie, żebym zgodziła się na zostanie honorowym dawcą krwi.
– Daj nam noże, Meredith, proszę – powiedział.
Spojrzałam na wijące się kolce. Jeden ich rząd nieznacznie się obniżył. Puściłam Doyle’a, sięgnęłam ręką za stanik i wyjęłam nóż. Otworzyłam go. Mróz wydawał się zaskoczony i niezadowolony. Rhys był zaskoczony, ale zadowolony.
– Nie wiedziałem, że można schować taką broń za taki mały skrawek materiału – powiedział Mróz. – Może nie będziemy musieli cię tak bardzo chronić, jak myślałem.
Galen nie sprawiał wrażenia zaskoczonego. Znał mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że na dworze zawsze jestem uzbrojona.
Podałam nóż Doyle’owi i podwinęłam spódnicę. Poczułam na sobie ich wzrok. Spojrzałam na nich. Mróz odwrócił wzrok, jakby zmieszany. Ale inni patrzyli albo na moją nogę, albo na twarz.
– Jak będziecie się tak gapić, zrobię się nerwowa.
– Przepraszam – powiedział Doyle.
– Skąd to nagłe zainteresowanie, panowie? Widzieliście dworki w bardziej skąpych strojach. – Podnosiłam spódnicę, dopóki nie odsłoniłam podwiązki. Obserwowali każdy mój ruch, tak jak koty obserwują ptaki w klatce.
– Dworki są dla nas nieosiągalne – stwierdził Doyle. – Co innego ty.
Ach, to o to chodzi. Wyjęłam nóż spod podwiązki. Opuściłam spódnicę, a oni patrzyli, jak opada. Lubiłam być zauważana przez mężczyzn, tym razem jednak nieco mnie to zdenerwowało. Jeśli przeżyję noc, będę musiała z nimi o tym porozmawiać. Ale jak powiedział Doyle, jeden problem naraz albo się pogubimy.
– Kto ma dostać nóż?
Trzy blade dłonie wyciągnęły się do mnie. Spojrzałam na Doyle’a. Przecież był w końcu kapitanem Straży. Skinął głową, jakby zaaprobował to, że to on ma wybrać. Wiedziałam, którego lubię najbardziej, ale nie wiedziałam, który jest najlepszy we władaniu bronią.
– Daj go Mrozowi – powiedział Doyle.
Podałam mu nóż. Wziął go, kłaniając się. Zauważyłam, że na jego ładnej koszuli znajdowały się małe ślady krwi. Naciskał na rany na plecach Galena. Będzie musiał zmoczyć koszulę albo plamy pozostaną na zawsze.
– Rozumiem, że Mróz zasługuje dzisiaj na uwagę, ale tracimy przez ciebie czas – upomniał mnie Doyle.
Skinęłam głową. – Chyba tak. – Spojrzałam na zwisające nade mną kolce. Żołądek mi się skurczył, dłonie miałam zimne. Bałam się.
– Wyciągnij nadgarstek do najniższej gałęzi. Będziemy cię chronić do ostatniego oddechu. Wiesz o tym.
Skinęłam głową.
– Wiem. – Wiedziałam. A nawet w to wierzyłam, ale mimo wszystko… popatrzyłam na kolce, a potem przeniosłam wzrok na ciemność w górze. Gałęzie tak grube jak moja noga wiły się jak węże. Niektóre kolce były tak duże jak moja dłoń, błyszcząc na czarno.
Znowu spojrzałam na cienkie kolce bezpośrednio nad moją głową. Chociaż małe, były bardzo liczne, przypominały zbroję z małych szpileczek.
Wzięłam głęboki oddech i wypuściłam powietrze. Zaczęłam podnosić wolno rękę z dłonią zaciśniętą w pięść. Moja dłoń nie była nawet na wysokości głowy, kiedy gałąź zniżyła się jak wąż w dół dziury. Oplotła mój nadgarstek, a kolce wbiły się w skórę jak haczyki w usta ryby. Ból był ostry i natychmiastowy, nadszedł sekundę wcześniej, nim zaczęła lecieć krew. Szkarłatna strużka zaczęła zsuwać się po moim nadgarstku, gęsta i powolna.
Читать дальше