– Przysięgam – powiedział, śmiejąc się. Ale tylko trochę. W końcu przekonał mnie, żebym wróciła do swojego łóżka.
Zapewnił, że dopilnuje, żeby jego była dziewczyna nie zjawiła się u mnie tej nocy. Tylko że nie nazwał jej swoją byłą dziewczyną. Nazwał ją po prostu Marią. Korciło mnie, żeby zapytać, co mu odbiło, żeby chodzić z taką suką o twarzy łasicy, ale moment, jak zwykle, nie wydawał się odpowiedni.
Czy jest w ogóle odpowiedni moment, żeby zapytać, dlaczego ktoś zamierzał poślubić osobę, która kazała go zabić?
Pewnie nie.
Nie miałam pojęcia, w jaki sposób Jesse zamierzał powstrzymać Marię, gdyby ta jednak wróciła. Prawda, nie żył dłużej niż ona, znał więc więcej różnych sztuczek. Maria, żeby mnie nawiedzić, po raz pierwszy wróciła do tego świata z obszaru pozaziemskiego, który zamieszkiwała od czasu swojej śmierci. Im dłużej jest się duchem, tym większej nabywa się mocy.
Chyba że ktoś, podobnie jak Maria, jest pełen złości.
Jednak ja i Jesse mieliśmy już okazję bić się z duchami równie wściekłymi jak Maria, i wygrywaliśmy. Nie miałam wątpliwości, że i tym razem nam się uda, o ile będziemy trzymali się razem.
Dziwnie było położyć się do łóżka ze świadomością, że ktoś będzie siedział obok i czuwał przy mnie. Kiedy jednak przyzwyczaiłam się do tej myśli, było mi przyjemnie, że jest tam razem z Szatanem, na ławie, i czyta książkę znalezioną w pokoju Profesora, zatytułowaną Tysiąc lat, przyświecając sobie własnym spektralnym światłem. Byłoby romantyczniej, gdyby po prostu siedział, wpatrując się tęsknie w moją twarz, ale żebracy nie kapryszą, a ile dziewcząt może się pochwalić chłopakiem, który gotów jest czuwać w ich sypialni, by chronić je przed złymi mocami przez całą noc? Założę się, że nie potrafilibyście wymienić ani jednej.
Przypuszczam, że w końcu zasnęłam, bo kiedy otworzyłam oczy, było rano, a Jesse wciąż siedział na ławie. Przeczytał Tysiąc lat i zabrał się do książki znalezionej u mnie na półce, Co się wydarzyło w Madison County, która zdawała . się mocno go bawić, chociaż starał się tłumić śmiech, żeby mnie nie obudzić.
Boże, jakie to żenujące.
Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że widzę go już po raz ostatni.
Od tej chwili sprawy miały się coraz gorzej. Mam wrażenie, że podczas gdy Maria nie była zainteresowana odnowieniem znajomości z eksnarzeczonym, nadal żywo interesowała się obrzydzaniem mi życia. Pierwszą wskazówkę otrzymałam, kiedy otworzyłam lodówkę i wyciągnęłam nowy karton soku pomarańczowego, kupiony w miejsce tego wypitego poprzedniego dnia przez Przyćmionego i Śpiącego.
Właśnie go otworzyłam, kiedy Przyćmiony wlazł do kuchni, wyrwał mi karton i podniósł go do ust.
Zirytowana, już miałam zawołać: „Zaraz, zaraz!”, ale z mojego gardła wydobył się okrzyk wstrętu i przerażenia, kiedy w usta mojego brata zamiast soku wlały się robale.
Setki robali. Tysiące robali. Żywych robali, które wiły się i pełzały, wypadając z jego otwartej jadaczki.
Przyćmiony zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje o ułamek sekundy później ode mnie. Rzucił karton i pobiegł do zlewu, plując obficie czarnymi żukami. Na leżącym na podłodze pudełku nadal roiło się od insektów.
Nie wiem, w jaki sposób zdobyłam się na to, co zrobiłam potem. Jeśli jest coś, czego nienawidzę, to właśnie robale. Razem z sumakiem jadowitym stanowią jeden z głównych powodów, dla których tak mało czasu spędzam na świeżym powietrzu. Nie mam nic przeciwko pojedynczej mrówce topiącej się w basenie czy motylowi lądującemu na moim ramieniu, ale pokażcie mi komara czy, Boże broń, karalucha, a już mnie nie ma.
A jednak, mimo przemożnego lęku przed wszystkim, co jest mniejsze od orzeszka ziemnego, podniosłam karton, wysypałam jego zawartość do zlewu i szybciej, niż byście powiedzieli „Raid”, odkręciłam kran i włączyłam młynek do mielenia odpadków.
– O mój boże! – wrzeszczał Przyćmiony, nadal plując do zlewu. – O cholera jasna!
Tylko że nie użył słowa cholera. Zważywszy okoliczności, nie mam o to do niego żalu.
Nasze krzyki sprowadziły do kuchni Śpiącego i mojego ojczyma. Stali na progu, gapiąc się na setki czarnych żuków, które uniknęły zagłady w zlewie i teraz biegały po terakotowych kafelkach. Przynajmniej dopóki nie zawołałam:
– Rozdepczcie je!
Potem wszyscy rzuciliśmy się, rozdeptując tyle paskudztw, ile zdołaliśmy.
Kiedy skończyliśmy, tylko parę nam umknęło, tych, które miały na tyle rozumu, żeby drapnąć w szparę pod lodówką oraz jeden czy dwa, które przebyły całą drogę do szklanych rozsuwanych drzwi na taras. To była ciężka, odrażająca praca. Sapaliśmy ciężko… z wyjątkiem Przyćmionego, który z jękiem pognał do łazienki, przypuszczalnie po to, żeby przepłukać usta albo może sprawdzić, czy nie zostały mu między zębami jakieś czułki.
– Cóż – powiedział Andy, kiedy wyjaśniłam, co się stało. – To ostatni raz, kiedy kupuję bez konserwantów.
Co było w pewien sposób zabawne. Tyle że przypadkiem zdawałam sobie sprawę, że czy to organiczne, mrożone, czy jakieś tam, i tak niczego by to nie zmieniło, gdyby wmieszał się do tego złośliwy duch.
Andy spojrzał na brudną podłogę i powiedział lekko oszołomiony:
– Musimy to posprzątać, zanim wróci mama.
Miał rację. Sądzicie, że się brzydzę robalami? Nie znacie mojej mamy. Żadnej z nas nie dałoby się określić jako miłośniczki natury.
Zabraliśmy się do pracy, skrobiąc i zmiatając robacze wnętrzności z kafelków, a ja delikatnie zasugerowałam, żebyśmy na razie zamawiali do domu wszystkie posiłki, nie tylko kolacje. Nie byłam pewna, czy Maria położyła łapę na pozostałej żywności, ale podejrzewałam, że ani w lodówce, ani w spiżarce nic nie jest bezpieczne.
Andy ochoczo przystał na tę propozycję, plotąc o insektach, które potrafią zniszczyć plony oraz o tym, ile domów, przy których pracował, zostało zniszczonych przez termity, i jak ważne jest regularne przeprowadzanie dezynsekcji.
Dezynsekcja jednak, miałam ochotę mu powiedzieć, nie pomaga, jeśli inwazja robali jest sprawką mściwego ducha.
Tego mu jednak nie powiedziałam. Wątpię, czy zrozumiałby, o czym mówię. Andy nie wierzy w duchy.
Miło móc pozwolić sobie na taki luksus.
Kiedy razem ze Śpiącym dotarliśmy do pracy, przez chwilę miałam wrażenie, że idzie ku lepszemu, bo spóźnienie uszło nam płazem. A to dlatego, rzecz jasna, że Śpiący uzależnił od siebie Caitlin. Z czego wynika, że posiadanie braci przyrodnich ma swoje dobre strony.
Jak się wydaje, Slaterowie nie poskarżyli, że wyprowadziłam Jacka poza teren hotelu bez ich pozwolenia, bo polecono mi udać się prosto do ich apartamentu. To, pomyślałam, idąc wyłożonym grubym chodnikiem korytarzem, jest doprawdy zbyt piękne, żeby było prawdziwe, i wskazuje na to, że za każdą chmurą znajduje się kawałek czystego, błękitnego nieba.
Tak przynajmniej myślałam, pukając do ich drzwi. Kiedy się jednak otworzyły, ukazując nie tylko Jacka, ale obu braci Slaterów w strojach kąpielowych, ogarnęły mnie wątpliwości.
Jack rzucił się na mnie jak kociak na kłębek włóczki.
– Wiesz co? – zawołał. – Paul nie gra dzisiaj w golfa ani w tenisa, ani w nic. Chce spędzić z nami cały dzień. Czy to nie wspaniale?
– Hm – mruknęłam.
– Owszem, Suze – odezwał się Paul. Miał na sobie obszerne spodenki kąpielowe (co dowodzi, że mogło być gorzej: mógł włożyć maleńkie gatki speedo) oraz ręcznik na szyi, i nic poza tym – jeśli nie liczyć uśmieszku. – Czy to nie wspaniale?
Читать дальше