Uznałam, że jeśli pozwolę jej robić zamieszanie wokół mojej osoby przez pół godziny, to sobie pójdzie. Została jednak dużo dłużej, zmusiła mnie, żebym wzięła prysznic i przebrała się z mundurka w jedwabną pidżamę, którą kupiła mi na walentynki (żałosne, ale to jedyna walentynka, jaką dostałam). Potem uparła się, żeby mnie uczesać, tak jak robiła to, kiedy byłam mała.
Chciała także, rzecz jasna, porozmawiać. Miała mnóstwo do powiedzenia na temat szkieletu znalezionego przez Andy'ego i Przyćmionego, twierdząc, że „to jakiś biedaczyna”, zastrzelony w czasach, gdy nasz dom był zajazdem dla najemników, rewolwerowców i, czasami, synów ranczerów. Powiedziała, że policja potraktuje to jako zabójstwo, dopóki koroner nie ustali, jak długo ciało leżało w ziemi; ponieważ jednak, ciągnęła, nieszczęśnik miał na sobie ostrogi (ostrogi!), to pewnie dojdzie do tego samego wniosku, co ona: że ten człowiek umarł, zanim ktokolwiek z nas się urodził.
Starała się poprawić mi humor. Ale jak mogłaby to osiągnąć, skoro nie miała pojęcia, co mnie tak przygnębiło. Nie jestem Jackiem i nigdy się nie wygadałam, że mam ukryty talent. Mama nie wiedziała, że ja wiem, czyj to szkielet. Nie wiedziała, że zaledwie dwanaście godzin temu siedział na mojej ławie, śmiejąc się z Co się wydarzyło w Madison Coanty. Ani że przed paroma godzinami pocałował mnie. Co prawda w czubek głowy, ale zawsze.
No, dajcie spokój. Też popadlibyście w przygnębienie.
W końcu sobie poszła. Odetchnęłam z ulgą, sądząc, no wiecie, że mogę się odprężyć.
Ale nie. O, nie. Moja mama nie wycofała się z zamiarem pozostawienia mnie samej sobie. Przekonałam się o tym w przykry sposób parę minut później, kiedy zadzwonił telefon, a Andy ryknął, że to do mnie. Naprawdę nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, ale cóż było robić? Andy powiedział, że jestem w domu. Podniosłam więc słuchawkę i czyj to wesoły głosik odezwał się po drugiej stronie?
Profesora!
– Suze, co u ciebie? – zapytał najmłodszy z moich przyrodnich braci. Chociaż jasne było, że wie doskonale. To znaczy, co słychać. Mama oczywiście zadzwoniła do niego na obóz i kazała mu do mnie zadzwonić. Ponieważ, rzecz jasna, ona wie, że to jedyny z moich przyrodnich braci, którego znoszę i pewnie przypuszczała, że może powiem mu, co mnie gnębi, a ona później wyciśnie z niego tę informację.
No wiecie, moja mama nie dostaje tych wszystkich nagród za reportaże telewizyjne za darmo.
– Suze? – W głosie Profesora brzmiał niepokój. – Twoja mama opowiedziała mi, co… co się stało. Czy chcesz, żebym wrócił do domu?
Opadłam na poduszki.
– Do domu? Nie, nie chcę, żebyś wrócił do domu. Dlaczego miałabym chcieć, żebyś wrócił do domu?
– No… – Profesor zniżył głos, jakby w obawie, że ktoś podsłucha. – Z powodu Jesse'a.
Spośród ludzi, z którymi mieszkam, Profesor jest jedynym, który ma blade pojęcie o tym, że Nie Jesteśmy Sami. Profesor wierzy… i nie bez powodu. Kiedyś, kiedy wpadłam w poważne tarapaty, Jesse do niego poszedł. Mimo śmiertelnego przerażenia Profesor pośpieszył mi z pomocą.
A teraz zaproponował mi pomoc po raz kolejny.
Tylko jak on może mi pomóc? Gorzej, może sam przy tym oberwać. Choćby tak jak Przyćmiony. Czy mam ochotę oglądać Profesora z buzią pełną robaków? Zdecydowanie nie.
– Nie – zapewniłam pośpiesznie. – Nie, Prof… to jest, Davidzie, To niepotrzebne. Zostań, gdzie jesteś. Tutaj jest w porządku. Naprawdę.
Profesor wydawał się rozczarowany.
– Suze, nie jest w porządku. Czy chcesz chociaż o tym porozmawiać?
Och, jasne. Marzę o tym, żeby porozmawiać o moim życiu uczuciowym – albo braku takowego – z moim dwunastoletnim bratem przyrodnim.
– Niespecjalnie.
– Posłuchaj, Suze – powiedział Profesor. – Wiem, że to przygnębiające. To znaczy, oglądać jego szkielet. Musisz jednak pamiętać, że nasze ciała to po prostu naczynia – i to bardzo prymitywne – które zawierają nasze dusze, kiedy przebywamy na ziemi. Ciało Jesse'a… cóż, ono nie ma z nim już nic wspólnego.
Łatwo mu mówić, pomyślałam żałośnie. Nigdy nie miał okazji zerknąć na jego mięśnie brzucha.
No, a gdyby miał, to oczywiście nie wzbudziłyby w nim specjalnego zainteresowania.
– Naprawdę – ciągnął Profesor. – Jak się nad tym zastanowić, to prawdopodobnie nie jedyne ciało, jakie Jesse będzie posiadał. Buddyści wierzą, że zrzucamy naszą zewnętrzną powłokę, nasze ciała wiele razy. W gruncie rzeczy stale to robimy, w zależności od naszej karmy, aż w końcu osiągamy wyzwolenie od cyklu powtórnych narodzin.
– Och? – Zapatrzyłam się na baldachim nad moim łóżkiem. Nie mogłam uwierzyć, że prowadzę tę rozmowę. Z dwunastolatkiem. – Poważnie?
– Pewnie. W każdym razie większość z nas. To znaczy, chyba że uda nam się już za pierwszym razem osiągnąć oświecenie. Ale to się rzadko zdarza. Widzisz, jeśli chodzi o Jesse'a, to w jego karmie panuje bałagan. Zszedł ze ścieżki prowadzącej do nirwany. Musi odnaleźć drogę do następnego wcielenia, wiesz, tego ostatniego, i wszystko będzie w porządku.
– Davidzie, czy ty na pewno jesteś na obozie komputerowym? Bo to brzmi jakby mama i Andy przez pomyłkę zawieźli cię na obóz jogi.
– Suze – Profesor westchnął – posłuchaj. Chciałem tylko powiedzieć, że szkielet, który widziałaś, to nie Jesse jasne? To nie ma z nim już nic wspólnego. Więc nie dręcz się tym. Dobrze?
Uznałam, że najwyższa pora zmienić temat.
– A są jakieś fajne dziewczyny na obozie?
– Suze – odezwał się surowo – nie próbuj… – Wiedziałam. Jak jej na imię?
– Zamknij się. Posłuchaj. Muszę kończyć. Ale pamiętaj, co powiedziałem, dobrze? Wracam do domu w niedzielę, więc będziemy mogli dłużej porozmawiać.
– Świetnie – powiedziałam. – Do zobaczenia w niedzielę.
– Cześć. Suze?
– Tak, Profesorku. To znaczy, Davidzie.
– Uważaj na siebie, dobrze? Ten Diego, facet z książki, który podobno zabił Jesse'a, wydawał się… zły. Bądź ostrożna bo… cóż, wiesz, o czym mówię.
Wiedziałam.
Nie powiedziałam jednak tego Profesorowi. Pożegnałam się z nim tylko. Co miałam powiedzieć? Feliks Diego to nawet nie jest połowa problemu, braciszku. Byłam zbyt przybita, aby bawić się myślą, że będę miała, być może, do czynienia z drugim złym duchem.
Nie wiedziałam jednak, co to znaczy przybita, dopóki Szatan nie wlazł przez okno i nie rozejrzał się, miaucząc wyczekująco…
A Jesse nie przyszedł.
Nawet wtedy, gdy zawołałam go po imieniu.
Zwykle nie przychodzą. To jest, duchy. Wtedy, kiedy się je woła.
Jesse jednak na ogół się zjawia. Ostatnio pokazywał się nawet, zanim zdążyłam go zawołać, kiedy tylko o nim pomyślałam.
Ale nie tym razem.
Nic. Ani widu.
Dobra, powiedziałam sobie, karmiąc Szatana i usiłując zachować spokój. Jest w porządku. To znaczy, to nic nie znaczy. Może jest zajęty? Ostatecznie, to był jego szkielet. Może idzie za nim tam, dokąd go niosą. Do kostnicy, czy gdzieś. To musi być traumatyczne przeżycie, widzieć, jak wykopują nasze ciało. Jesse nie ma pojęcia o buddyzmie czy karmie. Tak mi się przynajmniej wydawało. Dla niego własne ciało było pewnie czymś więcej niż jedynie naczyniem dla duszy.
Tam widocznie poszedł. Do kostnicy. Przygląda się, co robią z jego szczątkami.
Kiedy jednak upłynęło parę godzin, zapadł zmrok, a Szatan, który zazwyczaj wychodzi w nocy, polując na drobne gryzonie i pieski chihuahua, wdrapał się na moje łóżko, gdzie siedziałam, przerzucając bezmyślnie jakieś czasopismo, i pacnął mnie łebkiem w dłoń…
Читать дальше